
„Coraz więcej młodych zmaga się z uzależnieniem” - z Mirosławem Olszewskim rozmawiamy o uzależnieniach nie tylko od alkoholu czy narkotyków, o terapii i coraz młodszym wieku osób trafiających do jego ośrodka.
„Kurier Bytowski”: Od kiedy Ośrodek Terapii i Leczenia Uzależnień „Skrzydła” działa w podbytowskiej Rzepnicy?
Mirosław Olszewski: Ponad rok. Otworzyliśmy się dokładnie 6.09.2021 r. Przez ten czas w terapii uczestniczyło u nas wiele osób z całej Polski. Parę osób z Bytowa i okolic w stacjonarnej. Z ambulatoryjnej skorzystało też kilka. W ofercie mamy terapię dzienną, czyli pacjent przychodzi tylko na zajęcia, ale też całodobową czy indywidualne konsultacje. Te dla osób trzeźwiejących powinny być przeprowadzane minimum raz w tygodniu, aby oczekiwać zmian. Bardzo ważne są też grupy wsparcia. Taka działa m.in. przy ul. Miłej w Bytowie.
Dlaczego akurat Bytów? Jest pan związany z naszym miastem?
Pochodzę z Wielkopolski. W 2006 r. rozpocząłem własną terapię w ośrodku nieopodal Miastka. I tak trafiłem w te strony. Później przez 11 lat pracowałem jako terapeuta w ośrodku dla osób uzależnionych, następnie przeniosłem się do ośrodka w Żukówku (gm. Parchowo) i jestem z nim związany do dziś. Znalazłem tu nie tylko miejsca, gdzie mogę pomagać innym, ale też miłość. W Bytowie mieszkam od 3,5 roku.
Nałóg zna pan z autopsji...
Tak. Byłem osobą z uzależnieniem. I to już jako bardzo młody człowiek. Miałem ok. 17 lat, kiedy uzależniłem się od alkoholu. Musiałem otrzeć się o kryzys bezdomności, aby trafić na terapię. Nie piję od 17 lat. W pewnym momencie zdecydowałem, że chcę pomagać innym wyjść z tego. Pokazać, że warto pracować nad sobą i można żyć inaczej. Trzeźwym, postronnym osobom wydaje się, że to proste. A to wymaga mnóstwa sił, determinacji.
Czym właściwie jest uzależnienie? Jak pan je definiuje?
Według mnie dotyczy osób, które swoje lęki, trudności, kłopoty, napięcia próbują rozwiązywać za pomocą substancji psychoaktywnych. Ponoszą z tego powodu straty, a pomimo to robią to nadal. Dostają informacje od najbliższych, że idą w złym kierunku, ale wciąż kroczą drogą nałogu. Z kolei z medycznego punktu widzenia uzależnienie to nabyta silna potrzeba zażycia substancji bądź wykonania jakiejś czynności, jeśli mówimy o uzależnieniu behawioralnym, czyli np. uprawianie hazardu. Uzależnienie jest generalnie chorobą mózgu. Wszystko odbywa się m.in. na poziomie układu nagrody. Chodzi m.in. o wzrost poziomu dopaminy, serotoniny i innych neuroprzekaźników. Osoba z uzależnieniem nie widzi pewnych rzeczy. Tkwi w psychologicznych mechanizmach uzależnienia, racjonalizuje, zaprzecza, minimalizuje swój nałóg. W sytuacjach stresu, napięcia od razu sięga po substancję. Bo tak nauczył się jej mózg. Jeśli społeczeństwo nie zrozumie, czym jest uzależnienie, ci ludzie niestety nadal będą odrzucani.
A dla osoby z uzależnieniem ważny jest kontakt z drugim człowiekiem?
Tak, szczególnie z poziomu zrozumienia. Potrzebuje też dużo empatii. Uzależniony nie pije, bo lubi. Tak jest tylko na początku, bo daje to profity. Alkohol sprawia, że człowiek staje się np. otwarty, zrelaksowany. Nie czuje lęku, złości, lepiej śpi. Częste spożywanie alkoholu powoduje, że zmieniamy tolerancję na niego. Nasz mózg się adaptuje. Potrzeba go coraz więcej i więcej do stymulacji. Tak wpadamy w uzależnienie. To, co z początku wydaje się niewinną zabawą, czy to z napojami procentowymi, narkotykami czy hazardem, za chwilę może stać się ogromnym problemem. Wszystko sprowadza się do biochemii mózgu. Dopamina, serotonina. Musimy rozumieć uzależnienie, bo gdy zaczynamy osądzać osoby zmagające się z nałogiem na poziomie etyki i moralności, to będzie to bardzo krzywdzące. To nie tak, że np. w alkoholizm wpadają osoby głupie, o słabej woli.
Czy poczucie wstydu nie potęguje uzależnienia?
Generalnie są dwa rodzaje wstydu. Pierwszy, destruktywny, dotyczy większości uzależnionych. Napędza, aby nadal tkwić w nałogu. To tłumienie emocji. Tymczasem one po coś są. Często powtarzam, że emocje są jak drogowskazy na mapie naszego życia. Na przykład lekceważenie na drodze znaków, np. informujących o niebezpiecznym zakręcie czy ograniczeniu prędkości, gdy na liczniku jest 120 km/h, kończy się wylądowaniem w rowie. Podobnie jest z emocjami. Wstyd mówi „Nie rób tak, zmień to”. Jeżeli go zlekceważę, w sensie zapiję, stłumię, to nadal tkwię w uzależnieniu. Z kolei drugi wstyd, konstruktywny, motywuje do pracy nad sobą, by np. czegoś nie robić. Jeden z elementów terapii to właśnie kontakt ze swoimi emocjami.
Jakiego rodzaju uzależnieniami zajmujecie się w bytowskim ośrodku?
Wszystkimi związanymi z substancjami chemicznymi, czyli najczęściej z alkoholem, ale też behawioralnymi, jak hazard, z którym spotykamy się u nas dość często.
Czy w ostatnich latach zauważył pan jakieś zmiany dotyczące zwiększenia się konkretnego rodzaju uzależnienia?
Procentowo nadal najliczniejszą grupę stanowią zmagający się z chorobą alkoholową. Ale rzuca się w oczy, że w uzależnienia popadają coraz młodsze osoby. Przyjmujemy dorosłych, pełnoletnich, ale zdajemy sobie sprawę, że problem dotyczy też młodszych. Średnia wieku uczestników naszej terapii to 30-35 lat, ale niemało trafia 18- i 19-latków.
Z czym musi się zmagać młody człowiek, że popada w nałóg?
Prowadząc zajęcia profilaktyczne w szkołach, często zadaję pytania, dlaczego młodzi ludzie biorą, czemu ludzie sięgają po używki. W odpowiedzi słyszę, że przez ciekawość, relaks, odprężenie, wpływ grupy rówieśniczej, chęć przynależności. Młody organizm jeszcze nie jest w pełni ukształtowany. Między innymi płaty przedczołowe są związane z wyższymi czynnościami psychicznymi - takimi jak planowanie, myślenie, dokonywanie oceny sytuacji oraz emocji, umiejętność przewidywania konsekwencji podejmowanych przez nas działań, zachowania społeczne, procesy pamięciowe i uwagi - nie są rozwinięte. Dlatego szybciej dochodzi do uzależnienia od różnego typu substancji chemicznych. Badania z 2019 r. mówią, że inicjacja alkoholowa w naszym kraju odbywa się w wieku 11-12 lat. To przerażające dane.
A czy młodym łatwiej wyjść z uzależnienia?
Niestety, to tak nie działa. Wszystko zależy od człowieka, niezależnie od wieku. Od motywacji, wsparcia, które otrzymuje, jakości terapii. Wiele czynników ma na to wpływ. Przyjeżdżają do nas osoby mówiące, że mama im kazała. I my to widzimy, że zostały zmuszone. Pracujemy wtedy nad zmianą motywacji. Myślę, że z uzależnienia wychodzimy całe życie. To nie jest tak, że to tylko kilka tygodni terapii. To ciągła praca nad sobą. Mówię to na własnym przykładzie. Jestem trzeźwy od 17 lat. Zdaję sobie sprawę, że nadal czeka mnie ogromna praca nad sobą. Na pewno na innych obszarach niż moi pacjenci, którzy kończą terapię.
A co z tymi, którzy nie znajdują podobnej motywacji co pan? Ludzie wracają na terapię?
Nie możemy postrzegać takich powrotów jako życiową porażkę. Swoim pacjentom powtarzam: „Zobacz, za pierwszym razem 25 lat zajęło ci podjęcie decyzji o rozpoczęciu terapii. Teraz wystarczyło pół roku. To już jakiś progres”. Bywa, że wracają, bo nie przestrzegają zaleceń. Nie kontynuują terapii. Nie oszukujmy się, w 4 tygodnie w ośrodku nie zmienimy życia we wszystkich obszarach. My dajemy narzędzia, wsparcie. Co kto zrobi z nimi później i jak je wykorzysta, leży w rękach tego człowieka. To jego odpowiedzialność. Wiele zależy od tego, co się dzieje w domu, czy może liczyć na wsparcie - to praca z całym systemem.
Skoro mówimy już o rodzinie, to nawiążę do pokrewnego tematu. Często przeczytać można artykuły dotyczące wpływu genetyki na dziedziczność uzależnień. Czy tkwi w tym choć ziarno prawdy?
To ciekawa teoria, z którą ja osobiście się nie zgadzam. Nie jest ona poparta żadnymi dowodami, że istnieje gen odpowiedzialny za uzależnienie. Sam wychowałem się w rodzinie alkoholowej. Gdybym miał taki gen, mógłbym pracować nad sobą, nad jego zmianą, ale czy mógłbym go zmienić? Przecież nie mogę tego zrobić np. z kolorem oczu. Rzeczywiście, czynnik środowiskowy, społeczny ma ogromny wpływ. Wychowanie, wzorce wyniesione z domu rodzinnego czy od rówieśników mają duże znaczenie. Natomiast na to nakładają się jeszcze czynniki biologiczne i psychologiczne. Bo uzależnienie to choroba biopsychospołeczna. Czyli jak radzę sobie ze stresem, relacjami z innymi ludźmi, z zaspokajaniem potrzeb, z otwartością? To wzorce, z którymi spotykamy się od najmłodszych lat. Nie możemy powiedzieć, że człowiek, który znajduje się pod opieką osób, które mają problem z uzależnieniem, na pewno wpadnie w nałóg. Jestem daleki od takiego generalizowania. Choć można stwierdzić, że ma ogromną szansę, by powielić schematy opiekunów.
Zatem na co należałoby zwrócić uwagę?
Uważam, że polska kultura picia ma ogromny wpływ na zachowania młodych ludzi. Imprezy rodzinne, święta. W większości domów jest tam alkohol, aczkolwiek u mnie w domu go nie ma. Jak widać można. Abstrahując, takim przykładem złych nawyków może być szampan dla dzieci. Dla mnie to jest uczenie ich złych zachowań. To niebezpieczne. Mama i tata piją, najmłodsi również, choć bez procentów. Ale za kilka lat powiedzą, że chcą prawdziwego. Co możemy zrobić? Przede wszystkim profilaktyka. Na przykład uczenie spędzania czasu wolnego, uczestniczenia w życiu kulturalnym, uprawianie sportu. Bo jeśli alkohol czy narkotyk dają rozluźnienie, relaks, to pokażmy młodemu człowiekowi inne, zdrowe formy, w których może osiągnąć to samo. Mało mówimy też - zwłaszcza w szkołach - o emocjach, uczuciach, komunikacji i sposobach radzenia sobie z nimi. Wszystko sprowadza się do znalezienia alternatywy. Warto, by w naszym społeczeństwie nastąpiła zmiana myślenia, że chodzenie do psychoterapeuty jest wstydem, bo ma się coś z głową. Absolutnie nie. Nie trzeba zmagać się z chorobą psychiczną, by korzystać z tej formy pomocy.
Wróćmy do terapii. Czy jej dobór dla osoby uzależnionej od alkoholu różni się od tej, która ma problem z narkotykami?
Generalnie jeśli chodzi o mechanizm uzależnienia, w obu przypadkach jest bardzo podobny. Cała psychoedukacja, zajęcia w ośrodku, zwłaszcza grupowe, są uniwersalne. Różni się praca indywidualna. Tę dobieramy osobno dla każdego.
A efekt odstawienia czy to mocne przeżycie?
Tak, zwłaszcza po długich ciągach. Wymagany jest detoks, bo może wystąpić sytuacja zagrożenia życia. U takich osób występują zaburzenia w gospodarce elektrolitowej, może dojść do halucynozy, psychoz. Przeprowadza się je pod okiem lekarza. Dopiero wtedy takie osoby trafiają do nas na terapię, choć na miejscu zapewniamy także opiekę medyczną.
A co z osobami współuzależnionymi?
Uzależnienie dotyka całej rodziny. Dochodzi do zaburzenia. Występują deficyty. Cały system potrzebuje w takich przypadkach wsparcia. Natomiast problemem u osoby żyjącej z osobą z uzależnieniem jest to, że często nie chce współpracować. Kiedy zapraszam na rozmowę, nierzadko słyszę, że to nie ona ma problem, a np. partner. Dobrym rozwiązaniem są grupy dla takich osób czy całych rodzin. By zrozumiały, jak mogą pracować nad sobą, nad tym, jak uzależnienie wpłynęło na ich funkcjonowanie. Swoje życie i siły poświęciły na ochronę chorej osoby, np. kryjąc ją w zakładzie pracy, dzwoniąc, że jest chora, gdy w rzeczywistości nie poszła do pracy, bo leży przepita.
Czy przymuszanie osoby z uzależnieniem do terapii ma sens?
Chciałoby się powiedzieć, że nie. Ale pierwsze zadanie terapeutów to w takich przypadkach zmiana motywacji z zewnętrznej na wewnętrzną. I temu poświęcamy sporo czasu. Jeśli się nie zmieni, to nie możemy mówić o sukcesie. Uzależnieni często opowiadają, że żona się drze, gdy piją. Odpowiadam, że bardzo dobrze. Bo to świadczy, że jeszcze drugiej osobie zależy. Gorzej, gdyby w ogóle nie reagowała. Wtedy to dramat.
A co z osobami uzależnionymi znajdującymi się w kryzysie bezdomności?
Pracujemy nie tylko na płaszczyźnie walki z nałogiem, ale też z długotrwałym bezrobociem. Mało jest ośrodków, które prowadzą terapię długoterminową z osobami uzależnionymi od alkoholu. A jeśli, dajmy na to, taki pan, wyjdzie z ośrodka i nie ma gdzie iść, to wraca na ulicę. Marne szanse, że terapia zaowocuje. Muszą być wdrożone też inne działania, np. hostel postrehabilitacyjny, który znajduje się m.in. w Gajkach. Tam kierujemy osoby z Żukówka w kryzysie bezdomności. Potrzebują naprawdę sporo dodatkowych działań. Niestety, system jest niewydolny. Osobiście trafiłem do ośrodka, gdy nie miałem już dachu nad głową. I to nie dlatego, że chciałem. Nie uważałem, że jestem uzależniony. Patrzyłem przez pryzmat mechanizmów uzależnienia. Racjonalizowałem, minimalizowałem swoje zachowania. Mówiłem, że nie piję denaturatu, więc nie mam problemu, bo tylko alkoholicy go piją. Trafiłem na leczenie, bo pewnego razu pochyliła się nade mną osoba. Poczułem wsparcie, a nie osąd. W naszym społeczeństwie często brakuje empatii, zrozumienia. To straszna choroba. Jednocześnie chcę zwrócić uwagę, byśmy nie wyciągali tych 2 zł z portfela, gdy proszą. To tylko napędza spiralę. Uzależniony wróci w to samo miejsce, bo wie, że tam może liczyć na środki na zakup alkoholu. Jeśli już chcemy pomóc, kupmy bułkę czy ogólnie coś do jedzenia. Podajmy adres, gdzie może uzyskać fachową pomoc. Absolutnie nie wręczajmy pieniędzy.
Czy w ostatnim czasie obserwuje się wzrost uzależnienia wśród kobiet?
Zauważalne jest to, że panie częściej szukają pomocy, by poradzić sobie z nałogiem. Statystyki mówią, że nie tylko coraz więcej kobiet pije, ale też piją o wiele więcej. Ich charakter picia też jest inny. To „matki Polki” ciągnące życie rodzinne, więc piją w ukryciu. Natomiast badania mówią, że kobiety po terapii łatwiej utrzymują abstynencję i dalej trzeźwieją.
Czy te dwa pojęcia różnią się od siebie?
Oczywiście. Abstynencja to powstrzymywanie się od substancji, choć bez zmian w sferze z radzeniem sobie z emocjami, lękami itp. Z kolei trzeźwość to wynik abstynencji, czyli zmiana stylu życia. Często ludzie używają tych pojęć synonimicznie, ale ich definicje się różnią. W terapii kładziemy nacisk na trzeźwienie.
W ostatnich latach coraz głośniej mówi się o depresji. Że dotyka coraz większą liczbę osób. Czy zmagający się z tą chorobą są bardziej podatni na uzależnienia?
Tak. W medycynie jest takie określenie jak depresja alkoholowa, która powstaje w wyniku nadużywania substancji. Alkohol ogólnie uznawany jest jako depresant. W małych dawkach pobudza. W dużych powoduje obniżenie nastroju. Stąd „dół”, kac moralny, nie chce się wstać w łóżka. Gaszenie depresji za pomocą alkoholu to jak gaszenie pożaru za pomocą oleju napędowego. Od razu nie wybuchnie. Ale gdy się „rozhajcuje”, to trudno ugasić. Wiele osób ze stwierdzoną depresją trafia na terapię. Uzależniły się w ramach „samoleczenia”. Według ich subiektywnego uczucia alkohol czy inna substancja pomaga im wstać z łóżka, zająć się czymkolwiek. Celem naszego ośrodka jest, by osoba go opuszczająca nabyła przeświadczenie, że ma siłę, że jest dla niej szansa, ma obrany kierunek. By nadal pracowała nad sobą.
A co z uzależnieniami od komputerów?
To problem szczególnie wśród młodzieży. Znów kłania się dopamina. Odczuwanie przyjemności z korzystania z internetu, telefonu, laptopa. Obserwujemy kłopoty, które takie uzależnienia generują, i to nie tylko u młodych ludzi, zwłaszcza z komunikacją. Powinniśmy stawiać na naukę mądrego korzystania ze zdobyczy technologii. Osobiście nie spotkałem się u nas w ośrodku z tego typu uzależnieniem, ale wiem, że jest to problemem. W Polsce funkcjonują ośrodki zajmujące się nim.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!