
Dr Elżbietę Szalewską wielu zna jako architekta, pasjonatkę lokalnej historii, która w swoich tekstach przybliża dzieje nie tylko Bytowa. Tymczasem jedną z jej pasji jest także malowanie. Swoje prace pokazywała na wystawach m.in. w Słupsku i Bytowie. - Lubię rysować ludzi, nawiązuje się wówczas więź pomiędzy malującym i malowanym - mówi E. Szalewska, która postanowiła sportretować naszą redakcję.
Siadam na wprost Elżbiety Szalewskiej, która w ręku już trzyma zielony karton o formacie 30x40 cm. Kolor to nie przypadek, wszak redakcja mieści się przy ul. Zielonej. Pojawia się na nim pierwsza kreska, a między nami wywiązuje się rozmowa. - Niech model się nie denerwuje - żartobliwie zaczyna E. Szalewska. - Inaczej nic z tego nie będzie. Przy portretach trzeba człowieka otworzyć, nawiązać więź - dodaje malarka, opowiadając o sportretowanych przez nią osobach. Podpytuję o początki malarskiej pasji. - Kiedy byłam małą dziewczynką, jeździłam do babci na wieś. Tam brałam do ręki gazetę, otwierałam ją na środku i na szerokim marginesie rysowałam a to grzybki, a to koszyki z nimi - opowiada E. Szalewska. Najbardziej wspomina scenkę rodzajową, która powstała na marginesie gazety. - Sąsiad babci, pan Ostrowski, przyszedł po wodę z pompy, która była na podwórku. Kiedy już odchodził, w pogoń za nim puścił się gąsior. Narysowałam to, ale u mnie ów gąsior miał szyję długą na całą stronę - śmieje się E. Szalewska. Z kolei w Liceum Pedagogicznym w Bytowie prac plastycznych było więcej, podobnie na studiach z architektury. I tak się rysowało i rysowało, a wiadomo praktyka czyni mistrza.
Jednym z pierwszych portretów, powstałych jeszcze w szkole średniej, był ten należący do jej ojca. - Grzecznie siedział i pozował - mówi E. Szalewska. Po czym bacznie mi się przygląda. - Właśnie ucho rysuję. Mało kto na to zwraca uwagę, ale każdy ma inaczej uszy ustawione względem oczu - mówi E. Szalewska. Okazuje się, że przy portretowaniu wszystko widać. - Niedawno rysowałam znajomego. Jego nos był specyficzny i to też podkreśliłam. Gdy zobaczył siebie, zawołał: „A skąd wiedziałaś, że w dzieciństwie kijem od palanta w nos dostałem?” - mówi E. Szalewska. Po czym znów bacznie mi się przygląda. - A to twoje ucho też jakieś takie nietypowe. Takie inne - mówi. Rozmowa schodzi na temat urazu z dzieciństwa, po czym wracamy do rozmów o obrazach. Poza pastelami spod ręki E. Szalewskiej wychodzą też akwarele. - Do portretów używam miękkich kredek typu Rembrandt. Uważam, że najlepiej się do tego nadają. Jeśli już o obrazach mowa, to też i olejne tworzę - mówi E. Szalewska. Najczęściej przedstawiają krajobraz, architekturę. Malowaniem urozmaicała sobie urlopy. Powstały więc widoki z Budapesztu, Krymu, Sofii, Bazylei, też te bliższe nam ze Smołdzina, Wdzydz czy rodzinnego Bytowa. - Gdy zaczęłam zawodową karierę w Wojewódzkiej Pracowni Urbanistycznej w Koszalinie, moje rysunki tuszem publikowałam w lokalnej prasie, w której był taki dział „Z teki architekta” - mówi E. Szalewska. Tym sposobem utrwaliła wiele budynków, których już dziś nie ma, np. pałac w Jasieniu, a do tego kościoły, stodoły, a także parki wiejskie.
- Każdego pytam o najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa. To niesamowicie otwiera ludzi - mówi E. Szalewska, dodając: - Uczestniczyłam kiedyś w plenerze malarskim i właśnie o tym rozmawialiśmy. Jedna z uczestniczek zaczęła opowiadać, że przez jej rodzinną miejscowość przechodzili ludzie z tobołkami, w łachmanach, zmarniali. Jedni szli ze wschodu na zachód, inni w odwrotnym kierunku. Mieszkańcy wystawiali im jedzenie. Działo się to w 1945 r. tuż po wojnie. Okazało się, że to m.in. więźniowie z obozów. Drudzy z ZSRR udawali się na Zachód. Świat trochę irracjonalny, ale takie właśnie te wspomnienia są.
Po chwili rysowania dodaje: - Teraz przejdę do twoich oczu. Tak patrzę, że tam w kącikach trochę różowo jest. Może to światło tak pada - mówi po chwili E. Szalewska. - Ile w sumie wykonała pani portretów? - pytam. - Nigdy nie liczyłam, pewnie kilkadziesiąt będzie. To zarówno rodzina, jak i znajomi czy podczas plenerów obce osoby - odpowiada E. Szalewska. Po chwili luźnej pogawędki rozmawiamy o Parchowie, a konkretnie o planach przebudowy głównej drogi przecinającej wieś. - Po co coś klecić, kombinować, skłócić wszystkich. Niechby przygotowali dokumentację w dwóch wariantach - mówi E. Szalewska. Po czym spogląda baczniej na kartkę z rysunkiem. - No, myślę, że cię już skończę teraz. Jeszcze tylko przy kapturze lekko poprawię - cicho dodaje bardziej do siebie niż do mnie.
Na koniec przybyło mi trochę fioletu we włosach i oczywiście podpis autorki.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!