Rany szarpane, ugryzienia oraz liczne siniaki. To efekt ataku pięciu mieszańców psów myśliwskich na mieszkankę Sylczna

14/06/2023 17:20

Kilka ran szarpanych, ugryzienia oraz liczne siniaki i zadrapania. To efekt ataku pięciu mieszańców psów myśliwskich. Mieszkankę Sylczna sfora dopadła na jej własnym podwórku. - Otoczyły mnie i zaczęły gryźć z każdej strony. Nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie pomoc sąsiada - mówi Edyta Kreft, która dochodzi do zdrowia po traumatycznych przeżyciach.

- Tego dnia od rana widziałam, jak psy sąsiadki biegają po okolicy. Widywałam je co jakiś czas, dlatego potem o tym zapomniałam. Około południa wyszłam z domu do chlewni zobaczyć do naszych macior, które zaczęły się prosić. W pewnym momencie odwróciłam się i kilka metrów od siebie ujrzałam pięć psów. Gdy mnie zobaczyły, natychmiast się na mnie rzuciły. Nie spodziewałam się takiego ataku. Nie miałam nic w ręku, aby się obronić. Psy z każdej strony zaczęły mnie gryźć. Nie byłam w stanie uciec. Stałam i krzyczałam przerażona, a one mnie gryzły. Byłam otoczona przez sforę rozwścieczonych psów - opowiada Edyta Kreft o zdarzeniu, do którego doszło 27.05. Mimo że minęły blisko dwa tygodnie, kobieta wciąż obawia się wychodzić na własne podwórko. - Kiedy psy na mnie ruszyły, nie miałam siły na odwrót. Myślałam, że nie uda mi się już z tego wyjść. Darłam się wniebogłosy i machałam rękoma, uderzając psy po głowach. Nic to nie dawało - opowiada kobieta. Na szczęście krzyki usłyszał sąsiad, który na posesji obok naprawiał dach budynku gospodarczego. - Przybiegł z jakąś deską w rękach i próbował odgonić zwierzęta. W pewnym momencie udało mi się schować za nim. Razem z sąsiadem cofaliśmy się do ogrodzenia, jednocześnie odganiając wciąż atakujące nas psy. Udało nam się przejść na sąsiednie podwórko. Wtedy psy zostały po drugiej stronie ogrodzenia. Byłam przerażona. Wszystko mnie bolało. Matka sąsiada pomogła mi dojść do domu, gdzie znajdowali się niczego nieświadomi mąż i syn. Gdy wyszli na zewnątrz, okazało się, że pod drzwiami znów stoi sfora ujadających i atakujących psów - opowiada E. Kreft. Zwierzęta były tak rozjuszone, że mąż kobiety i ich 22-letni syn przez dłuższy czas nie mogli nawet opuścić domu. - Gdy otwieraliśmy drzwi, psy wciąż się pojawiały przed wejściem, ujadając i próbując zaatakować. Synowi udało się nagrać rozwścieczoną sforę przed naszym domem - opowiada poraniona przez czworonogi mieszkanka Sylczna.

Wspólnie z mężem zadzwonili na numer alarmowy 112. - Legginsy, które miałam na sobie podczas ataku, były całe w strzępach. Rany krwawiły, a ja czułam ból. Dyspozytor zapytał, czy przysłać karetkę. Mąż stwierdził, że poczekamy na policję, a potem sami pojedziemy na SOR do Kościerzyny. Wraz z mijającym szokiem ból stawał się coraz większy. Nie mogłam już wytrzymać i pojechaliśmy na oddział. W drodze mąż zadzwonił do właścicielki psów. Nie było jej w domu, gdy doszło do pogryzienia. Opowiedział jej o wszystkim i powiedział, że ma przyjechać. Usłyszał od niej tylko, że psy są szczepione - mówi rozgoryczona postawą sąsiadki E. Kreft.

Mieszkanka Sylczna na oddziale ratunkowym została opatrzona. - Rany wypłukali i zaszyli, a potem owinęli pogryzione nogi. W szpitalu pytali mnie, czy psy były szczepione. Z tego, co wiem, ze szpitala zgłoszenie poszło do sanepidu najpierw do Kościerzyny, a potem do Bytowa - mówi poszkodowana kobieta.

Obecnie jest na dwutygodniowym zwolnieniu lekarskim i w domu przechodzi rekonwalescencję. Przyznaje, że nie wie, na jakim etapie jest wyjaśnianie sprawy. - Z tego, co udało nam się ustalić na policji, tylko trzy z pięciu psów mają zaświadczenia o szczepieniach. Pozostałe prawdopodobnie ich nie posiadają. Nie wiemy, jak tłumaczy to sąsiadka. Po całym zdarzeniu nie kontaktowała się z nami. Nie przyszła, nie zainteresowała się nawet - mówi rozżalona E. Kreft. Kobieta do dziś odczuwa skutki pogryzienia. - Dzień po ataku jeszcze raz musieliśmy pojechać na SOR, bo dostałam gorączki. Zrobili badania i zapisali antybiotyki. Teraz wszystko się dobrze goi, ale na razie nie byłam nawet na podwórku. Syn przejął moje obowiązki i wcześnie rano, przed pracą, karmi zwierzęta - mówi E. Kreft.

Cała sfora psów, która zaatakowała kobietę, pochodzi prawdopodobnie z nielegalnej hodowli prowadzonej przez sąsiadkę E. Kreft. - Od dawna rozmnaża posokowce. Z czasem psy zostały wymieszane i teraz to tylko mieszańce podobne do posokowców. Ma ich kilka, nawet nie wiem, ile dokładnie. Zdarzało się, że widywałam dwa, trzy psy, które wyszły z jej podwórka i biegały po ulicy. Czasami wbiegały na nasze podwórko. Raz, trzymając w reku wiadro, odgoniłam jednego od siebie, gdy próbował mnie ugryźć. Wtedy uciekł. Z rozmów wiem, że inni mieszkańcy Sylczna też boją się tych psów. Niektórzy ostrzegali sąsiadkę, że zwierzęta są agresywne i powinna ich lepiej pilnować. Właścicielka niewiele sobie z tego robiła. Ogrodzenie jest prowizorycznie zabezpieczone. Na bramie wjazdowej dołożone są jakieś siatki, aby zwierzęta nie przeskakiwały górą. Ale to na niewiele się zdaje. Gdy sąsiadka wyjeżdża samochodem do pracy, często zdarzało się, że psy wybiegały z podwórka, a potem wałęsały się po wsi. Raz widywane były dwa, potem trzy psy. Ludzie w rozmowach skarżyli się na to. Bali się. Z tego, co wiem, sąsiadka ma co najmniej 7 mieszańców posokowca. I nic nie robi, aby ludzie nie musieli żyć w strachu - mówi E. Kreft.

To nie był pierwszy przypadek pogryzienia przez mieszańce posokowca, który zgłoszono na policję. - Do Sylczna przyjeżdża starsza pani z Gdańska. Z plecakiem i kijem w ręku zawsze spacerowała po okolicy. W ub.r. podczas jednego z takich spacerów zaatakowały ją dwa posokowce. Nie wiem, czy wtedy właścicielka psów została ukarana przez policję. Widocznie nie, bo psy wciąż biegają po wsi i sieją strach. Teraz kolejny raz doszło do nieszczęścia. Tuż przy posesji, na której biega kilka agresywnych mieszańców, stoi przystanek autobusowy. Odjeżdżają z niego dzieci do szkoły. Co by się stało, gdyby taka sfora na swojej drodze zamiast dorosłej kobiety spotkała małe dziecko? Strach pomyśleć o skutkach - mówi inna mieszkanka Sylczna.

Co ciekawe, mąż pogryzionej kobiety już kilka lat temu chciał odnowić ogrodzenie oddzielające ich posesję od właścicielki czworonogów. - Sąsiadka nie zgodziła się jednak na jego postawienie - mówi E. Kreft. Poszkodowana kobieta nie ukrywa, że boi się mieszkać w sąsiedztwie prowizorycznie zabezpieczonego podwórka, po którym biega sfora agresywnych psów. - Nikt mi nie zagwarantuje, że sytuacja się nie powtórzy i znowu nie zostanę zaatakowana na własnym podwórku. Policji zwracałam uwagę, że sąsiadka prowadzi nielegalną hodowlę. Funkcjonariusze mówili mi, że to nie jest hodowla, bo kobieta twierdzi, że psy rozdaje, a nie sprzedaje. Zastanawiam się jednak, czy sąsiadkę stać na utrzymanie tylu psów, jeżeli na tym nie zarabia - zastanawia się E. Kreft, która złożyła już zeznanie na policji.

Obecnie zwierzęta, które pogryzły mieszkankę Sylczna, przebywają na posesji należącej do ich właścicielki. 31.05 o sprawie powiadomiony został Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Bytowie. - „Zebrano wywiad epidemiologiczny. Dane dotyczące właściciela psów na podstawie zapisów ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi Powiatowemu Lekarzowi Weterynarii w Bytowie z siedzibą w Miastku w celu podjęcia obserwacji psów w kierunku wścieklizny oraz zweryfikowania aktualności szczepień” - napisała w mailu do redakcji „Kuriera” Anna Krefft, Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny. Postępowanie wyjaśniające prowadzi w tej sprawie również bytowska policja. - W związku z dotkliwym pokąsaniem 46-letniej kobiety oraz wcześniejszymi zgłoszeniami o psach biegających luzem nie zdecydowaliśmy się na ukaranie grzywną, lecz skierowanie sprawy do sądu, gdzie zostanie wnikliwie rozpatrzona. Chodzi o art. 77 KW, czyli kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1 tys. zł albo karze nagany. Psy nie były zaniedbane ani nie należą do ras niebezpiecznych, dlatego nie zajmujemy się sprawą ewentualnej nielegalnej hodowli psów - mówi Dawid Łaszcz, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie.

- Mam informację o tym, że cztery psy posiadały zaświadczenia o szczepieniu. Suka z powodu młodych w tym roku nie została zaszczepiona. W ramach dochodzenia pojechaliśmy na miejsce. Doktor rozmawiał zarówno z pokąsaną, jak i właścicielką czworonogów. Ustalił, które to były psy. Potem wydajemy decyzję administracyjną, zgodnie z którą te psy są poddawane obserwacji w pierwszym, piątym, dziesiątym i piętnastym dniu od pokąsania. Ostatniego dnia doktor wystawi kartę obserwacji, w której zapisze, czy psy wykazywały objawy wścieklizny czy nie. Postępowanie jeszcze trwa. Psy mają dwóch właścicieli. W każdym zaświadczeniu wpisany jest mieszaniec. Nie mam żadnej informacji, że to posokowiec. Jeżeli ktoś chce hodować zwierzęta i je sprzedawać, to obowiązkowo musi się zarejestrować w klubie kynologicznym. Taka działalność potem jest opodatkowana i zgłaszana do Urzędu Skarbowego. Nie można hodować psów, a potem ogłaszać na portalu internetowym, że odda się zwierzę, biorąc faktycznie za nie pieniądze. Może jednak oddać psa. Nie ma na razie powszechnego obowiązku sterylizacji. Trudno powiedzieć, co było powodem takiego zachowania czworonogów w Sylcznie, ale jeżeli pięć tak dużych psów zaatakuje dorosłą osobę, jest w stanie ją zabić - mówi Anna Burlińska, zastępca Powiatowego Lekarza Weterynarii w Bytowie z siedzibą w Miastku.

Do chwili zamknięcia numeru „Kuriera Bytowskiego” z 7.06.2023 r. nie udało się nam się skontaktować z właścicielką zwierząt.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 26/03/2025 09:50

Wróć do