Reklama

Pożar w Międzygórzu. Wciąż można wesprzeć pogorzelców

01/02/2022 17:20

W środku zimy dwie rodziny w Międzygórzu straciły dach nad głową. Straty oszacowano na pół mln zł. Dom czeka generalny remont. Wciąż zbierane są pieniądze na odbudowę budynku. Pieniądze można też wpłacić za pośrednictwem strony zrzutka.pl na hasło „Pomoc dla pogorzelców z Międzygórza - Dla babci Gosi, cioci Eli, Bogdana i Michaliny” - link https://zrzutka.pl/puwfhc oraz hasło „Pomoc pogorzelcom z Międzygórza - dla Zosi i Tomka - link https://zrzutka.pl/yz3jsu.

Nikt nie spodziewał się, że czwartkowy zimowy wieczór (20.01.) będzie miał tak tragiczny finał. Budynek w Międzygórzu, który zajmują pogorzelcy podzielony jest na dwa osobne mieszkania. Właściciele jednej części domu byli w pracy na drugą zmianę. W domu z ich kilkunastoletnią córką przebywała ponad 80-letnia babcia, która niespełna miesiąc wcześniej straciła męża. Obok za ścianą, w drugim skrzydle budynku do spania przygotowywali się sąsiedzi. - Tuż przed godz. 22.00 byłem w łazience, kiedy usłyszałem hałas. W pierwszej chwili pomyślałem, że to u sąsiadów za ścianą coś spadło, dlatego zbytnio się tym nie przejąłem. Żona w pokoju też to usłyszała. Myślała, że to coś na zewnątrz. Wyjrzała przez okno i zobaczyła pomarańczową łunę. Krzyknęła do mnie, że chyba się palimy. Skoczyliśmy do drzwi, w których stała już przerażona córka sąsiadów - opowiada Tomasz Gołębiowski. - Gdy dzwoniłem na straż pożarną, żona pomagała okryć starszą sąsiadkę, która wyszła z domu tak jak stała - opowiada T. Gołębiowski. W tym czasie ogień trawił ich dom. - Gdy skończyłem rozmowę ze strażą, pobiegłem na drugą stronę domu zobaczyć, jak tam to wygląda. Widziałem, jak mroźny wiatr podsycał płomienie, które z minuty na minutę stawały się większe. W krótkim czasie całe poddasze sąsiadów zajął ogień - mówi T. Gołębiowski.

Dopiero gdy płomienie zaczęły wydostawać się spod poszycia dachu, ogień zauważyli pozostali sąsiedzi. - Ludzie zaczęli się zbiegać i próbować wynosić z domu jakieś meble. Sam pobiegłem do domu po dokumenty, aby nie spłonęły razem z budynkiem. Po chwili pojawiła się straż. Zaczęliśmy pomagać wyciągać węże. Trzeba było posypać schody, bo zrobiły się śliskie. Wszystko wydawało mi się takie nierealne. Jakbym oglądał jakiś film - opowiada T. Gołębiowski. Właścicielka drugiej części domu w tym czasie była w pracy, dlatego zdarzenie opisuje z relacji swojej matki i córki. - Słyszały jakieś odgłosy. Myślały, że ktoś strzelił fajerwerkiem. Córka mówiła, że siedziała przy laptopie i przez okno widziała czerwoną łunę, ale wydawało jej się, że to niebo ma taką poświatę na mróz. W pewnej chwili weszła do pokoju babci i zobaczyła światło na podwórku. Myślała, że ktoś wszedł na nie i zapaliła się nasza lampka przy wejściu podłączona do czujki ruchu. Gdy córka otworzyła drzwi, zobaczyła, że to dom się pali. Szybko wyprowadziła babcię z domu i pobiegła ostrzec sąsiadów obok - mówi Elżbieta Landowska, która w tym czasie była z mężem w pracy. - Ok. godz. 22.00 dostaliśmy informację, że się palimy. Mieliśmy być w firmie do godz. 24.00. Jednak od razu wstaliśmy, wybiegliśmy i pojechaliśmy do domu. Łunę płomieni było widać już od szkoły w Pomysku Wielkim. Gdy dojechaliśmy na miejsce, pomarańczowe jęzory ognia buchały z naszego dachu. Wiał tak silny wiatr, że zwiewało na bok wodę laną przez strażaków i rozniecało ogień na poddaszu naszej części domu. Widok był okropny - opowiada E. Landowska.

W trwającej ponad 5 godzin akcji gaszenia uczestniczyło kilka zastępów straży, w tym jednostki z Państwowej Straży Pożarnej w Bytowie oraz OSP z Pomyska Wielkiego, Żukówka, Jasienia, Ugoszczy, Tuchomia i Gostkowa. Ostatnia straż odjechała o godz. 3.30.

Dopiero następnego dnia do pogorzelców dotarła informacja, że stracili dach nad głową. - Gdy gaszenie się skończyło, zobaczyłem, że nasza część domu nie została tak bardzo zniszczona. Zacząłem wnosić wszystkie rzeczy z powrotem do budynku. Gdy przyjechał nadzór budowlany i strażacy, uświadomiono mnie, że konstrukcja została uszkodzona na tyle, że wszystko grozi zawaleniem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie mamy gdzie mieszkać. Ogień i woda większe szkody wyrządziły u sąsiadów. U nas największym problemem jest zalanie. To stary dom z belek i gliny. U sąsiada pruski mur został obmurowany cegłą, dlatego być może jest solidniejszy. U nas całą konstrukcję trzymają belki w tym dachu, który został naruszony. Ściany z gliny są mokre, dlatego specjaliści obawiają się, że wszystko może się przewrócić na bok - mówi T. Gołębiowski. Dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół pogorzelcy znaleźli schronienie. - Mamy dach nad głową dzięki bratu, który udostępnił nam dom w Nakli. Od dwóch dni tam mieszkamy. Jednak to niejedyna propozycja pomocy. Swój dom zaoferował nam kuzyn, a nawet znajomi i sąsiedzi mojego partnera. Wszystkim jesteśmy bardzo wdzięczni - mówi E. Landowska. Na ludzi o dobrym sercu mogli też liczyć ich sąsiedzi. - Mamy szczęście, bo gościny użyczyła nam koleżanka żony. Ze swoim mężem posiadają domek letniskowy, w którym możemy mieszkać do wakacji - mówi T. Gołębiowski.

Dom w Międzygórzu nie nadaje się do zamieszkania, obie części czeka gruntowny remont. - Teraz najważniejszy jest dach, aby można było rozpocząć pozostały remont. W środku wszystko trzeba zerwać, skuć większość tynku ze ścian. To, co się nie spaliło, zostało zalane. Z kontaktów leciała woda. W tej chwili pozostało nam tylko liczyć na pomoc dobrych ludzi. Wcześniej w remont tego domu włożyliśmy swoje oszczędności. Zaledwie 1,5 roku temu wykonaliśmy nową elewację, docieplenie i poszycie dachu. Jeszcze niedawno malowaliśmy podbitkę dachu, aby wszystko było dobrze zabezpieczone. Remont przeprowadziliśmy też wewnątrz. Wyremontowaliśmy ściany, wymieniliśmy podłogi, sprzęt i meble. Wszystko było nowe. Teraz po 1,5 roku nie mamy nic - mówi E. Landowska, właścicielka najbardziej zniszczonej połowy domu.

- Rzeczywiście sąsiedzi bardziej ucierpieli w tym pożarze i ponieśli większe straty. Widziałem, ile serca i wysiłku przez dwa lata włożyli w remont. A teraz wszystko trzeba robić od nowa. Oni bardziej potrzebują pomocy. U nas szkody są mniejsze. Działa nawet instalacja elektryczna, dlatego mogłem włączyć piec, aby pomieszczenia trochę podsuszyć. Zdecydowaliśmy, że jedną ze ścian z gliny rozbierzemy i postawimy nową murowaną. Jak otrzymamy jakąś pomoc, to przeznaczymy ją na odbudowę. Problemem może być swąd spalenizny i wilgoci, który wychodzi ze ścian - mówi T. Gołębiowski. Pogorzelcy mogą liczyć na wsparcie Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bytowie. - Nasi pracownicy pojechali na miejsce sprawdzić sytuację. Na szczęście wszystkie osoby są objęte opieką. Rodzina i znajomi zaoferowali im tymczasowe lokum. Z naszej strony mogą liczyć na pomoc psychologiczną, jeżeli o taką wystąpią, oraz na zasiłek z tytułu zdarzenia losowego. Jego wysokość będzie zależała m.in. od stopnia wypalenia domu - mówi Joanna Główczewska, dyrektor MOPS w Bytowie. Przyznany od gminy zasiłek nie pozwoli jednak na odbudowę budynku. W latach poprzednich pomoc tego typu oscylowała od 1 do 2 tys. zł. - Dwa lata temu, gdy mieliśmy pożar na ul. Miłej, mieszkańcom wypłaciliśmy zasiłki od 1,5 do 6 tys. zł. Niestety, przyznając pomoc musimy pamiętać, że operujemy pieniędzmi, które muszą nam wystarczyć na cały rok. Mamy dopiero styczeń, a w ciągu roku mogą zdarzyć się różne sytuacje. Myślę, że poszkodowani w Międzygórzu otrzymają wsparcie najpóźniej do końca miesiąca - obiecuje J. Główczewska.

Na szczęście płynie już wsparcie od zwykłych ludzi. - Naprawdę jestem zaskoczona tak wspaniałą reakcją. Praktycznie zaraz po pożarze zaoferowano nam pomoc. Bardzo wspiera nas rodzina. Zaproponowała, że zajmie się odnowieniem dachu, który został doszczętnie zniszczony - mówi E. Landowska. Przyczyny pożaru są badane.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do