
Przez trzy tygodnie Lidia Moska przycinała i zaginała każdą z ponad 740 stron książki. W efekcie powstała nietypowy obrazek Bytowa.
DYŻURNA RUCHU NA BYTOWSKIEJ KOLEI
Lidia Moska obecnie mieszka w Bremie w Niemczech, ale pochodzi z Bytowa. - Tak naprawdę urodziłam się w Wejherowie w 1959 r., ale kiedy miałam 2 lata, rodzice przeprowadzili się do Bytowa. Mieszkałam przy ul. Wolności, potem po wyjściu za mąż wynajęliśmy stancję przy ul. 1 Maja, następnie zamieszkaliśmy w Osiekach - opowiada L. Moska. Po trzech latach wróciła do Bytowa. - Chciałam zostać laborantką weterynaryjną, jednak w szkole przygotowującej do tego zawodu było mnóstwo chętnych na jedno miejsce. Nie dostałam się. Przyuczyłam się więc do innego zawodu - zostałam kolejarzem. Pracowałam na bytowskiej stacji jako dyżurna ruchu. Po urodzeniu córki poszłam na urlop wychowawczy. W tym czasie okazało się, że kolej będzie stawiała na Starym Dworcu bloki, a żeby starać się o mieszkania tam, trzeba było pracować. Kiedy córka miała 9 miesięcy, wróciłam więc do pracy, a mąż poszedł na urlop wychowawczy. Dostaliśmy mieszkanie. W międzyczasie często jeździliśmy do Niemiec, dokąd w końcu przeprowadziliśmy się na stałe - opowiada L. Moska.
Z Bytowem wciąż czuje się mocno związana. Co jakiś czas odwiedza Ziemię Bytowską, śledzi też w internecie dawne i obecne fotografie miasta. - Należę do grupy na Facebooku Mój Bytów - historia miasta w fotografiach. Ludzie pokazują tam zdjęcia dawnego miasta i opisują, kto kiedyś prowadził jakiś sklep, zakład. Dawniej nie przywiązywałam do tego wagi, teraz ciekawie się to czyta i ogląda - mówi L. Moska.
MILIONY CIĘĆ
Sama na facebookowej grupie chętnie się udziela, a parę tygodni temu dodała fotografię wykonanej przez siebie pracy - napisu „Bytów” i wizerunku naszego zamku stworzonych z przycinanych i zagiętych stron w książce. - Wykonałam to metodą kirimoto, z którą zetknęłam się trzy lata temu w sanatorium. Odbywały się tam różnorodne zajęcia rękodzielnicze, m.in. robótki w papierze. A ten zawsze mnie fascynował. Poznaliśmy techniki orimoto (zginanie kartek, robienie tzw. oślich uszu) oraz kirimoto (w którym kartki się również przycina). Wydały mi się bardzo ciekawe, więc zapisałam się na szczegółowy kurs - tłumaczy L. Moska.
Od tego czasu spod jej rąk wychodzą niezwykłe trójwymiarowe obrazki widoczne po lekkim rozłożeniu książki. Wśród nich wspomniany widok Bytowa. Wybór książki nie był przypadkowy. - Jako dziecko obejrzałam miniserial „Korzenie”. Bardzo mnie poruszył. Dotyka m.in. świadomości swojego pochodzenia. Książkę Aleksa Haleya o tym tytule, będąca pierwowzorem filmu, uznałam za idealną do tej pracy - wyjaśnia L. Moska. Najpierw wybrała w internecie zdjęcie, które chciała odwzorować. - Zrobiłam zrzut ekranu, ustawiłam w odpowiedniej wielkości i wydrukowałam. Jakość pozostawiała jednak wiele do życzenia, więc zwróciłam się do pani, która jest w posiadaniu tej fotografii, o udostępnienie jej. Zgodziła się - mówi L. Moska. Na szablonie zaznaczyła w komputerze paski w odległościach kilku milimetrów, potem ołówkiem na każdej stronie zaznaczyła miejsce, które musi naciąć i zgiąć. Następnie w ruch poszły nożyczki. - Wykonałam chyba z milion cięć. Już mi się to po nocach śniło - mówi z uśmiechem. Praca nad „pocztówką” w ponad 740-stronicowym tomie zajęła jej ok. 3 tygodni. - Stoi teraz na honorowym miejscu w salonie obok książki z motywem „Some Sweet Home” - mówi. L. Moska zaznacza przy tym, że książkę dalej można czytać, bo nacięcia wykonała na marginesach.
CIERPLIWIE STRONA PO STRONIE
To niejedyna ozdoba techniką kirimoto, wykonana przez dawną mieszkankę Bytowa. Zrobiła już m.in. kwiaty, serca, szopkę betlejemską, napisy na różne okazje. Wykorzystuje do tego książki m.in. z gabloty postawionej na jej osiedlu, z której można wziąć jakąś pozycję, a w zamian zostawić inną. - Staram się, aby pasowały do tematu wykonywanego obiektu - mówi L. Moska. Jeśli chodzi o motywy, wykorzystuje do tego grafiki znalezione w internecie. - Trzeba je wyostrzyć, powiększyć, żeby pasowały do wielkości książki, przeważnie na A4. Nanoszę na nie tyle kresek, ile ma książka, najczęściej w odstępach 8 mm. Kartkę podkładam pod każdą stronę, zaznaczając na niej ołówkiem miejsce cięcia - tłumaczy L. Moska.
Jedną z prac, które wykonała w ub.r., był prezent dla syna z okazji ślubu. - Jego narzeczona pochodziła z miejscowości, gdzie w klasztorze Eberbach kręcono sceny do filmu „Imię róży”. Tę książkę wybrałam więc do tej pracy. Miała przedstawiać biegnącą parę trzymającą się za ręce plus datę ślubu. Uroczystość zaplanowano na 20.04. Tymczasem tak wyszło, że nagle ślub przyspieszono. Datę miałam już powycinaną. Napracowałam się, aby ją zmienić na 7.04. Udało się. Trzeba dobrze się przyjrzeć, żeby dostrzec, że coś przy tym majstrowałam - mówi L. Moska.
Praca metodą kirimoto wymaga czasu, samozaparcia. - Nie należę do najcierpliwszych, ale kiedy spojrzę na postępy, odzyskuję motywację. Czasem książkę odkładam jednak na dłuższy czas, nawet na kilka miesięcy. W tym czasie zajmuję się robótkami ręcznymi, m.in. robieniem na drutach - przyznaje.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!