Reklama

Mogiła żołnierza z Folwarku niedaleko Chośnicy

07/11/2021 17:20

- Od najmłodszych lat rodzice powtarzali nam, by dbać o ten grób. Grabiliśmy, czyściliśmy, sadziliśmy kwiaty, w listopadzie stroiliśmy - wspomina Andrzej Malek, opowiadając nam historię pewnego leśnego pochówku z Folwarku nieopodal Chośnicy.

Znajduje się niedaleko zabudowań, w lesie niedaleko łąki. Idziemy do niego wydeptaną ścieżką, uważając jednocześnie na leżące pod nogami gałęzie i z niepokojem patrząc w górę na coraz niżej pochylające się korony drzew. Ledwie kilkadziesiąt minut wcześniej otrzymałem SMS z powiatowego systemu ostrzegania o silnym wietrze. Na naszym przewodniku Andrzeju Malku wichura zdaje się nie robić wrażenia. - Dawniej to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Rósł tu młodnik, w którym łatwo było się ukryć. To dlatego nieopodal mój ojciec i ów Litwin mieli bunkier - opowiada A. Malek. W domu już na spokojnie powoli opowiada nam całą historię. - Usłyszałem ją jako dziecko, ale to zasłyszane od starszych informacje. Z reguły, kiedy o tym mówili, nas najmłodszych wyganiano. Nie tyle, że nie chciano przy nas rozmawiać, ale bano się, że możemy nieopatrznie się gdzieś wygadać. Dawniej wojenne historie w obawie przed władzami komunistycznymi były skrywane - mówi A. Malek. W czasie II wojny światowej jego dziadek wraz z ojcem przeszli niemieckie szkolenie. - Dziadek, jako że był już w podeszłym wieku, został zwolniony do domu, podobnie mój ojciec, który z kolei miał 17 lat. Do wojska miał się zgłosić, gdy skończy 18 lat. Tego już nie zrobił. Zaczął się ukrywać - dodaje A. Malek. Schron wykopał w pobliżu domostwa. Był przy tym bardzo ostrożny. Ziemię wiadrami wynosił do pobliskiego jeziora. - Przebywał tam najdłużej jak się dało, zawsze w dzień. Wieczorami zaś przychodził, by się przebrać, umyć lub uzupełnić zapasy jedzenia. Gdy wracał, szedł rowem wypełnionym wodą, by zgubić trop psów - opowiada po latach jego syn. Dodatkowo dla zatuszowania zapachu do tego rowu wrzucano także odpadki. - Niemcy ojca bardzo szukali. Przyprowadzali nawet psy, ale te gubiły trop właśnie przy wspomnianym rowie - mówi A. Malek.

Za unikanie służby wojskowej rodzinę Malków spotkały represje. - Mojego dziadka, jego żonę i dwie córki zabrano do obozu w Potulicach. Ten sam los spotkałby pewnie moją ciocię, żonę brata mojego ojca, ale wcielono go do niemieckiego wojska. Nie był szeregowcem, służył w wyższym stopniu - tłumaczy A. Malek. Domostwo na wybudowaniu, kilka kilometrów od Chośnicy opustoszało, ale nie na długo. Szybko stało się schronieniem dla działających w pobliżu partyzantów. Ci jednak niekoniecznie byli dobrze przyjmowani przez miejscowych. Zdarzało się, że przy zbieraniu żywności dla siebie, krzywdzili okoliczną ludność. - Zabierali zwierzęta, które ktoś potajemnie trzymał. Właściciele nie mogli zgłosić tego Niemcom, bo sami zostaliby ukarani. Zdarzało się, że hitlerowcy nie chcieli uwierzyć, że jedzenie zostało zabrane przez partyzantów - mówi A. Malek.

Wcześniej, gdy Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, w ich gospodarstwie pojawił się pewien Litwin. Nasz rozmówca nie potrafi powiedzieć, w jakich okolicznościach. - Był schorowany i wycieńczony. Nie wiadomo, czy sam przyszedł, widząc samotną młoda kobietę z dwójką małych dzieci, czy razem z partyzantami - opowiada A. Malek. Mężczyzna na długo w opuszczonym domostwie nie mógł pozostać. Znajdowało się bowiem pod ciągłą obserwacją. Razem z ojcem A. Malka ukrywał się więc w bunkrze. Szybko się zaprzyjaźnili, choć dzieliła ich 10-letnia różnica wieku. - Oboje znali język niemiecki, więc nie było pomiędzy nimi bariery komunikacyjnej. Tata zawsze wspominał go jako dobrego człowieka - mówi A. Malek, dodając: - Mówił, że był katolikiem, codziennie wieczorem odmawiał różaniec. Trzymał go w sakiewce, której bardzo pilnował. Miał tam jeszcze żołnierzyki dla swoich dzieci. Być może także nieśmiertelnik, a może go wcześniej wyrzucił...

Kiedy ojciec A. Malka zachorował na zapalenie płuc, Litwin nauczył go produkowania bimbru, którym dla rozgrzania miał się nacierać. - Do jego wytwarzania nie potrzeba było cukru - mówi A. Malek. Niestety, Litwin wojny nie przeżył. Zginął pod jej sam koniec. - Zaprzyjaźnił się z Heleną, bratową mojego taty, której mąż służył w niemieckim wojsku. Byli w podobnym wieku. To u niej zastał ich radziecki patrol - mówi A. Malek. Mężczyzna próbował uciec przez okno i schować się w rosnących przed domem bzach, ale zauważył go pilnujący od frontu żołnierz. - Nie wiadomo, co się następnie stało. Po krótkiej chwili padł strzał, a ciało zrzucono do znajdującego się w pobliżu dołu, w którym trzymano brukiew. Ojciec wspominał, że przed śmiercią Litwina mocno pobito. Być może próbowano go przesłuchać - opowiada A. Malek. Po odejściu żołnierzy ciało przeniesiono do lasu i tam złożono w grobie. Malkowie przez lata dbali o mogiłę. Tę troskę wpajali swoim dzieciom, powtarzając, że leży tam dobry człowiek. - Kiedy w pobliżu paśliśmy krowy, zawsze tam zaglądaliśmy, porządkowaliśmy. Kiedy po posadzeniu kwiatów w ogrodzie, zostawały jakieś cebulki, naszym zadaniem było je wkopać na grobie - mówi A. Malek, wspominając: - Długo po wojnie razem z tatą spacerowaliśmy po okolicy. Ojciec pokazywał, gdzie wykopał bunkier, opowiadał, jak ziemię wiadrami nosił. Wspominał także samego Litwina. Bezskutecznie poszukiwał jego rodziny poprzez Czerwony Krzyż. Rysował portret pamięciowy. Niestety, w pamięci nie zachowało się jego imię ani nazwisko.

Rodzina Malków uwięziona w Potulicach przeżyła wojnę. Po wyzwoleniu obozu schronili się w Nakle nad Notecią. Podczas toczących się walk zginął dziadek A. Malka. Do rodzinnego domu bezpiecznie wróciły jego babcia wraz z córkami. - Opowiadały, że szły wzdłuż torów. Babcia niekiedy, jako że była starsza, gdy nadarzyła się okazja, podróżowała pociągiem. Ciotki się bały - opowiada mieszkaniec Folwarku.

Kilkanaście lat temu to miejsce odwiedziła niezwykła grupa. Za sprawą Ewy Orzechowskiej i Teatru Brzozaki przyjechała do Chośnicy grupa Litwinów. - Spotkanie było organizowane przez moją znajomą. Ponieważ się znamy, zaproponowała, aby odwiedzić z nimi nasze strony. Przez tydzień spaliśmy na sali w Jasieniu. Młodzież wspólnie tworzyła dwujęzyczne opowiadania, a całość dopełniała tradycyjna muzyka litewska i kaszubska. Zwieńczeniem warsztatów było przedstawienie efektów przed publicznością. Jako jeden z punktów programu zaproponowałam odwiedziny w Nowym Folwarku. A. Malek opowiedział nam ciekawe historie, a Litwini zagrali m.in. na skrzypcach oraz akordeonie i zaśpiewali pieśń pogrzebową. Sporo łez poleciało. Podziękowali A. Malkowi i jego rodzinie za opiekę przez tyle lat. Jego córka Ewa była Brzozakiem i dzięki temu dowiedzieliśmy się o grobie Litwina, bo kiedyś wspominała, że odwiedzała go razem z kuzynką, zanosząc kwiaty. Potem chcieliśmy upamiętnić wszystkich tych, którzy leżą w bezimiennych grobach w naszej okolicy i realizowaliśmy projekt razem z jasieńskimi seniorami. Jego efektem był spektakl pt. „Wiemy, że byli”, w którym jeden z elementów stanowił właśnie opowieść o Litwinie. Wtedy dotarliśmy do starszego pana, który też co nieco pamiętał. On jako małe dziecko mieszkał w Folwarku i w jego pamięci zachowało się to, że Litwin często wieczorami grywał w karty. Wyprostował informacje, kto rzeczywiście go zabił. Wcześniej cały czas mówiono, że to Niemcy. Okazało się, że byli to jednak Rosjanie - mówi E. Orzechowska.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do