Reklama

Krajobraz. Piękny, daleki, czasem nijaki, jednak brak dbałości o niego może nas sporo kosztować

09/11/2022 17:20

Krajobraz może być piękny, daleki, czasem nijaki. Odczuwamy go indywidualnie. Ale czy jako ogół uważamy go za coś, co należy chronić, co ma jakąś wartość, coś godnego wspólnej troski? A może jednak niech każdy robi na swojej ziemi, co chce, stawia, co mu się żywnie podoba, nawet jeżeli szpeci tym okolicę i sprawia, że więcej płacimy za wywóz śmieci...

Jesienny czwartkowy poranek. Na parkingu naprzeciw bytowskiego szpitala przy ul. Lęborskiej autobus już czeka. Zjawiam się jako ostatni. Chwilę jeszcze stoimy. W końcu kierowca dopala papierosa i z papierowym kubkiem kawy zaprasza naszą małą grupkę do środka. - No, a ja o kawie nie pomyślałem - mówię do siebie w myślach, zastanawiając się, jak wytrzymam najbliższe kilka godzin bez kofeiny. Kierujemy się na Dąbie, Gostkowo, potem przez krętą malowniczą przeprawę na Słupi na Gołębiej Górze do Unichowa. Zachodnie Kaszuby witają żółtymi liśćmi, które tu i tam zdążyły już odsłonić szarość nagich konarów. Słońce, które dopiero co wzeszło, próbuje rozproszyć ciepłymi promieniami białe opary unoszące się znad błotek i wilgotnych łąk, zlizując przy tym z traw resztki nocnego szronu. Jednym słowem, trochę nostalgiczna jesienna klasyka naszych stron. W Unichowie skręcamy na Motarzyno. Ciągle rozglądam się bacznie, w końcu jedziemy na wycieczkę po Parku Krajobrazowym Dolina Słupi. Zorganizowano ją z okazji Dnia Krajobrazu, więc patrzę i patrzę, próbując natchnąć się jakąś krajobrazową myślą.

W Słupsku czeka na nas duża grupa miejscowych, choć jak się potem okazuje, niektórzy przyjechali np. aż z Lęborka. Głównie osoby starsze, jest też troje studentów z Ukrainy i Białorusi, którzy uczą się w Akademii Pomorskiej. Wszyscy wsiadają, wypełniając autobus. - Chcemy pokazać miejsca, na których nam szczególnie zależy, które chcemy ochronić. Dziś w radiu słuchałam audycji o tym, że w Swołowie zakupiono kolejną chałupę [podsłupska wieś, w której działa z rozmachem skansen wsi pomorskiej - przyp red.]. Rozmawiając ze znajomymi, nasunęła się nam refleksja, że ponad 20 lat temu na początku skansenu w Swołowie był wielki opór społeczny. Bo po co te stare bruki, te stare chałupy. W tej chwili widzimy, jak ta miejscowość się pięknie rozwinęła, jak wartościowym jest dziedzictwem dla naszego regionu. W naszym Parku krajobrazowym ciągle borykamy się z takim niezrozumieniem i co do budynków o konstrukcji szkieletowej, i co do bruków, które są zalewane asfaltem. Mam nadzieję, że po naszej dzisiejszej wycieczce zastanowicie się, państwo, czy warto u nas chronić takie obiekty - mówi na początku Anna Kasprzak, w PK Dolina Słupi zajmująca się edukacją. - Dziś chcielibyśmy zawieźć państwa także w kilka miejsc, które charakteryzuje chaos przestrzenny, rozpraszanie zabudowy. Staniemy przy farmie fotowoltaicznej i zobaczymy, czy tak powinno wyglądać w parku krajobrazowym. Zdaję sobie sprawę, że odbiór krajobrazu jest cechą indywidualną, ale specjaliści jasno wskazują, co jest elementem negatywnym, a co wartym ochrony - mówi kierownik PK Dolina Słupi, Marcin Miller.

Pierwszym naszym celem jest Podwilczyn. Niewielka wieś w gminie Dębnica Kaszubska tuż przy granicy z powiatem bytowskim. Wstępujemy na niewielki poniemiecki cmentarz, jeden z lepiej zachowanych w naszych stronach. Leży w pewnym oddaleniu od zabudowań. Zadbany. Roztacza się z niego widok na wieś. Spacerujemy też po samym Podwilczynie. Osada mimo że położona stosunkowo blisko Słupska, a do tego nad atrakcyjnym jeziorem, zachowała swój dawny charakter. A. Kasprzak pokazuje szachulcową chałupę jako dobry przykład zachowania pomorskiego dziedzictwa. Choć z drugiej strony przy okazji pracownicy parku wskazują, że i do Podwilczyna dotarło stosunkowo nowe zjawisko stawiania przyczep czy tzw. domków holenderskich nad jeziorem, mimo że zabudowa w odległości mniejszej niż 100 od brzegu na terenie PK Dolina Słupi jest zakazana.

Następnie udajemy się przez Darżkowo do Kołczygłów. Celem jest szkieletowy kościół, słynny z tego, że ślub brał tam sam Otto von Bismarck. Ale budowla zasługuje na uwagę nie tylko z tego powodu. Stanowi dobrze zachowany przykład dawnej architektury, a do tego stoi pośród starych dębów, pamiętających, kiedy „Żelazny Kanclerz” w 1847 r. przysięgał przed ołtarzem miejscowej szlachciance Johannie von Puttkamer. Świątynia z parkiem kontrastują z niespójną zabudową pobliskiej kołczygłowskiej głównej ulicy. Stojące przy niej budynki to prawdziwy architektoniczny miszmasz - od zgrabnych postawionych przed I wojną światową domów po peerelowskie kanciaste potworki z żelbetu. Być może zapowiadany przez Zarząd Dróg Wojewódzkich remont wprowadzi tu więcej ładu.

Wyjeżdżamy do Borzytuchomia. W lesie za Barnowem na chwilę zatrzymujemy się przy hodowli ryb. Niektórzy robią krótkie zakupy w firmowym sklepie. Potem Jutrzenka i nieco dalej Borzytuchom. W tej gminnej wsi skręcamy w lewo na Krosnowo. Autobus jedzie wolno. W końcu nie przypadkiem organizatorzy naszej wyprawy wybrali ten wyjazd ze wsi. Mamy czas dobrze przyjrzeć się pagórkowatej okolicy. W oczy rzucają się porozrzucane nowe domy. Jedne już zamieszkane, inne jeszcze w fazie budowy. Wygląda tak, jakby każdy mógł postawić sobie chałupę gdzie mu się spodoba. Na razie jeszcze budynki nie zasłaniają tego, co czyni okolicę malowniczą - zieleni, pól, lasu na horyzoncie, skrywającego jeziora i wczesnośredniowieczne grodzisko. Jednak jeżeli zabudowywanie będzie postępować, wkrótce czar pryśnie. Bezład, dziś już zauważalny, zdominuje wszystko, czar sielskiej okolicy pryśnie. Nie chodzi tylko o utratę pięknych widoków, oddechu który daje przyroda. To prawda, z jednej strony trudno nie dostrzec, że Borzytuchom się rozwija, że przyciąga nowych osadników. W końcu jest jedną z tych nielicznych gmin zachodniej części woj. pomorskiego, które na razie nie muszą się martwić spadkiem liczby mieszkańców. Jednak z drugiej wychodzi brak planu zagospodarowania przestrzennego, który kanalizowałby powstawanie nowego osadnictwa. - To jest dla gminy trochę jak zakładanie sobie pętli na szyję. Zgoda na takie rozproszone budowanie oznacza też większe koszty komunalne, tj. rozbudowy sieci dróg, wodociągów, oświetlenia itd. - mówi M. Miller. Rozproszenie odbije się też czkawką wszystkim mieszkańcom gminy w postaci wyższych rachunków za wywóz śmieci czy funkcjonowanie sieci wodnokanalizacyjnej. - W Polsce jeszcze nie zdajemy sobie z tego sprawy. Inaczej w krajach zachodnich, gdzie nowa zabudowa jest bardziej zwarta, powstaje wzdłuż dróg, stara się nie zakłócać krajobrazu. Brakuje nam zrozumienia. W tej sprawie to gminy mają w swoich rękach najmocniejszy instrument, czyli plan zagospodarowania przestrzennego - mówi M. Miller. Przy okazji przypomina, że uchwała o ochronie krajobrazu, która weszła w życie w 2015 r., nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Co prawda część gmin wykorzystała ją do ustanowienia lokalnych przepisów krajobrazowych, ale dotyczących przede wszystkim reklam. Jednak wciąż nie mamy audytów krajobrazowych, nie mówiąc o wyznaczaniu tzw. krajobrazów priorytetowych, podlegających ochronie.

Na krzyżówce z wyremontowaną ostatnio powiatówką prowadząca przez Osieki, Niedarzyno i Grzmiącą do Bytowa skręcamy w lewo, na Krosnowo. Kawałek przed Niepoględziem zatrzymujemy się na leśnym parkingu. Widać stąd Jezioro Głębokie. W oddali, na jego brzegu dostrzegamy tzw. zamek wodny. To miejsce poboru wody dla elektrowni w pobliskiej Gałąźni Małej. Stąd najpierw płynie w rurach, potem krótkim kanałem, znów w rurze syfonu pod powiatówką, i znów w kanale, by wreszcie w stromych rurach spaść na łopatki turbin wytwarzających prąd. - Jestem jak najbardziej za odnawialnymi źródłami energii, ale nie za elektrowniami wodnymi - deklaruje M. Miller, wyjaśniając, że produkują one niewiele prądu. Ta w Gałąźni Małej ma moc porównywalną z mocą zaledwie jednego większego wiatraka. - Przynosi za to nieporównanie więcej szkód - dodaje. Chodzi o niekorzystny wpływ na przyrodę przegradzanych tamami rzek, zwłaszcza o tak bystrym nurcie jak Słupia. Niszczone są tarliska, przerywane korytarze ekologiczne, a w ostatnim czasie dużo szybciej podnosi się temperatura wody (zbiorniki za tamami działają jak duże bojlery), co niekorzystnie odbija się na gatunkach zimnolubnych, np. łososiu czy troci.

W Niepoględziu oglądamy farmę fotowoltaiczną. Obiekt od strony drogi ukrywa wysoka na ponad 2 m jeszcze niesprzątnięta kukurydza. Stojące w rzędach panele ogrodzone są płotem. To właśnie ogrodzenie jest jednym z powodów, dla których Park patrzy na takie obiekty niechętnie. - Żeby było jasne - nie mamy nic przeciwko takim farmom. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy jak najbardziej za rozwojem odnawialnych źródeł energii, w tym fotowoltaiki. Ale nie na terenie chronionym, bo przecież po to m.in. powołuje się parki krajobrazowe, by na ich obszarach chronić krajobraz. I mowa nie o przydomowych instalacjach, ale o wielkich, wielohektarowych farmach. Ta tutaj stoi już poza parkiem - mówi M. Miller, skarżąc się, że świadomość, po co jest park, ciężko przebija do świadomości władz lokalnych, które chcą wymusić zgodę na stawianie dużych farm. Ciekawe jest, jak uzasadniają takie obiekty, miałyby stać się... atrakcją turystyczną. Takich absurdów jest więcej. Wsiadamy do autobusu, by zobaczyć jeden z nich. Jedziemy do Gałąźni Wielkiej, skąd kierujemy się do Motarzyna, leżącego już w powiecie słupskim. Droga jest stara, z obu stron towarzyszy jej szpaler starych drzew. To dla tej okolicy charakterystyczny widok, część kulturowego dziedzictwa. Ostatnio drogę zaczęto remontować. Część należąca do powiatu bytowskiego ma już asfalt, bliżej Motarzyna prace jeszcze trwają. Niestety, na słupskim odcinku zaczęto wyrąbywać drzewa po jednej ze stron. - Tę dewastację tłumaczą względami bezpieczeństwa. Ale dopiero teraz będzie tam niebezpiecznie, bo droga z szerokiej nagle się zwęzi. Protestowaliśmy, ale nikt nas nie słuchał. Sprawdziliśmy też statystyki wypadków na tej trasie. Okazało się, że w ostatnich latach nikt nie wpadł na tamtejsze drzewa - wyjaśnia M. Miller.

W samym Motarzynie kończy się nasz objazd. Jeszcze chcemy rzucić okiem na tamtejszy pałac. Obiekt, oglądany przez nas zza płotu, wygląda na zapuszczony, podobnie jak stary park, który go otacza. Wieś przez wieki była jedną z siedzib starego kaszubskiego rodu Zitzewitz, czyli Sycewiców. W ich władaniu co najmniej od XIV w. znajdowała się cała okolica z pobliskim Budowem, Kotowem, Gałęzowem. Jeden z jego przedstawicieli wadził się z Krzyżakami, m.in. z załogą z Bytowa. To tu najsłynniejszy oszust XVII-wiecznej Rzeczpospolitej miał rzekomo znaleźć skrzynię z dokumentami, która pozwoliła mu dokonać spektakularnych przekrętów. Ich ofiarą padały osoby niezbyt znaczące, jak np. bytowski proboszcz, ale też i najwięksi, w tym nawet polski król. Ciekawych lokalnych historii można by wymienić znacznie więcej. Ale czy stare dziedzictwo, również przyrodnicze, krajobrazowe, rzeczywiście traktujemy jako wartość, coś, co należy chronić, co może stać się kapitałem dla rozwoju nie tylko lokalnej tożsamości, ale i turystyki...

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do