Reklama

Anna Ringwelska po 100 latach pogoda ducha jej nie opuszcza

14/03/2020 17:15

Dla młodych ma jedno przesłanie: - Życie zawsze jest piękne, trzeba o nie dbać - mówi Anna Ringwelska. Pogoda ducha nie opuszcza jej nawet... po 100 latach.

- Urodziłam się 9.07.1920 r. Mieszkaliśmy na wybudowaniu Wojska. Jak to mówią miejscowi, na Brzósku - rozpoczyna swoją opowieść Anna Ringwelska, która w tym roku kończy 100 lat. Dziś jej domu rodzinnego już nie ma. Ale przetrwał w jej pamięci. - Obok niego była ziemianka, która służyła jako piwnica. Trzymaliśmy tam ziemniaki, marchew, buraczki. Był także sad. Ojciec zrobił stół i po pracy można było odpocząć pomiędzy drzewkami. Niedaleko był także staw - opisuje A. Ringwelska. Życie jednak do sielskich nie należało. - Urodziłam się po powrocie ojca z I wojny światowej. Z opowieści wiem, że służył w Rosji. W tym czasie domem zajmowała się mama. Pracowała też w polu. Konia nie mieliśmy. Jako zwierzę pociągowe służyły krowy, których mieliśmy dwie. Od reumatyzmu mama miała powykręcane dłonie. Zmarła jako schorowana kobieta, w wieku 48 lat - opowiada A. Ringwelska. Po powrocie ojca było im nieco lżej. Wspominając go, przypomina sobie jego zamiłowanie do tabaki. - Zawsze musiał ją mieć. Gdy jej zabrakło, robił się nerwowy - mówi kobieta.

Do szkoły podstawowej chodziła w Wojsku. - Oj, jak młodzi broili i się psocili - śmieje się na wspomnienie 100-latka. Zaznacza jednak, że sama należała do tych grzeczniejszych. Była pilną uczennicą. - Zdarzało się, że nauczyciel prosił mnie, bym zastąpiła go w młodszych klasach. A te dzieci mało co potrafiły, niektóre nawet podpisać się nie umiały - mówi A. Ringwelska.

Po śmierci matki jej ojciec ponownie się ożenił. Macocha jednak niezbyt chętnie widziała w swoim domu dzieci z poprzedniego małżeństwa. Musiała się więc wyprowadzić. Miejsce znalazła w domu siostry i jej męża w Zapceniu. - Pomagałam jej. Nauczyła mnie też szycia i robótek ręcznych. Później często robiłam coś dla siebie i innych - mówi A. Ringwelska. Z młodych lat zachowała miłe wspomnienia. Z uśmiechem na twarzy opowiada o zabawach. Te odbywały się w niedziele, rzadziej w tygodniu. - Najczęściej spotykaliśmy się w prywatnych domach. Zdarzało się, że bawiłam się na tych organizowanych w Borzyszkowach. Chłopcy przyjeżdżali na rowerach, często w drodze powrotnej podwozili nas na ramie. Pamiętam jednego z nich, Augustyna Sobisza. Zabierał mnie też z kościoła - z uśmiechem na twarzy wspomina 100-latka. Bawili się zarówno przy harmoszkach, jak i ustnych organkach. - A tańczëc rozmielë - dodaje po kaszubsku A. Ringwelska.

Opisując przedwojenne Borzyszkowy, wspomina znajdujące się tam sklepy. - Jeden, u Grzegorzewskiego, mieścił się blisko kościoła. Z kolei drugi, u Pawłowskiego, na zakręcie obok szkoły. Nabyć można było tam produkty spożywcze - wspomina Anna Ringwelska. Podpytuję, czy otwarte były w niedzielę. - A jak, tylko w niedziele - śmieje się 100-latka, po czym dodaje: - Przypominam sobie również jarmarki, które organizowano w Lipnicy. Tam można było wszystko kupić. I do kuchni, i do ubrania. Ludzie chodzili, oglądali, no i handlowali. Wspomina również dawne gry. Jedna z nich do teraz wywołuje uśmiech na jej twarzy. - Często młodzi grali w friszbaksa. Jeden z uczestników chował głowę, a ktoś z pozostałych uderzał go po tyłku. Zadaniem pierwszego było odgadnięcie, kto to zrobił. Jeśli mu się nie udało, znów musiał się pochylić - tłumaczy A. Ringwelska.

Pokazuje też rodzinne zdjęcia z czasu, kiedy mieszkała w Zapceniu. Oglądam je z ciekawością. Na jednym z nich znalazły się dwie siostry Anny oraz dzieci jednej z nich, Jadwigi. - Pierwszy z lewej to Kurt. Wspólnie z rodziną mieszkał w Niemczech, w Schwerin. Po II wojnie światowej miasto znalazło się w NRD. Kurt, gdy dorósł, postanowił uciec - opowiada Jadwiga Mettel, córka A. Ringwelskiej, która przysłuchuje się rozmowie. Potem dalej opowiada losy kuzyna. - Znaleziono jego rzeczy nad jeziorem. Uznano go więc za zaginionego. Oficjalnie nikt nie chciał przyznać, że mógł zbiec. Dopiero po zjednoczeniu Niemiec rodzina dowiedziała się, że przeżył - mówi J. Mettel.

Wracamy do zdjęcia. Na innym widzimy dwoje młodych ludzi. - To ja z Franciszkiem, moim przyszłym mężem. Poznaliśmy się jednak wcześniej - mówi A. Ringwelska. Ciekaw jestem ich historii, więc podpytuję. - Mąż w kawalerskich czasach prowadził sklep. Po towar jeździł do Bytowa, a wówczas zaglądał i do nas na Brzósk. Tak się poznaliśmy - opowiada A. Ringwelska. Po ślubie wprowadziła się do Osowa, do teściowej. Ta mieszkała u jednego z synów na tzw. chlebowym, czyli zajmowała pokoje do swojej śmierci.

Czas II wojny światowej na wybudowaniu przebiegał spokojnie. Jej szwagier jednak na wszelki wypadek wybudował schron, który znajdował się na wybiegu dla owiec. Od góry dla niepoznaki kryjówka ukryta była pod słomą. - Chowaliśmy się tam, gdy widzieliśmy zbliżających się żołnierzy - opowiada 100-latka, dodając: - Pewnego razu zauważyliśmy nadchodzące wojsko. Schowaliśmy się. Siedzieliśmy tam sporo czasu i myśleliśmy, że zagrożenie już minęło. Wyszliśmy, a tu okazało się, że wokół wciąż stacjonują Niemcy. Nic nam jednak nie zrobili. Zbliżał się koniec wojny. - Moja teściowa powtarzała, że nie umrze, póki z wojny nie wróci jej syn. I tak się stało. Zmarła dwa dni po powrocie mojego męża z Norwegii - wspomina A. Ringwelska. Znów musiała się przeprowadzić. Małżeństwo zajęło jedno z opuszczonych domostw w Rekowie. - Mąż przez cały czas pilnował, by nikt nie okradł domu. I i tak nie upilnował. Złodzieje pojawili się, gdy przyjechał po mnie do Osowa - mówi A. Ringwelska. Zaczęli pracować na swoim. Jeszcze w czasie wojny kobieta zbierała grzyby i je sprzedawała, by zdobyć dodatkowy grosz. Podobnie było w Rekowie. Jej mąż z kolei zawsze miał smykałkę do interesów. Założył skup runa leśnego, handlował też nawozami. Miał również pasiekę. O tym opowiada Jadwiga, córka Anny i Franciszka Ringwelskich. - Ojciec nie bał się, że pszczoły go użądlą. Pamiętam, że kiedyś roiły się na gałęzi. Ułamał ją, założył sobie na ramię i tak przyszedł do domu - mówi J. Mettel. Przypomina sobie też inną, niemal tragiczną historię. - Zdarzyło się, że pszczoły zaczęły się roić na jednej z mieszkanek Rekowa. Ta z krzykiem zaczęła uciekać, ale na niewiele się to zdało. Ostatecznie tata zdołał przenieść owady, ale nie było to proste - opowiada J. Mettel.

Anna Ringwelska urodziła 4 dzieci. Doczekała się także 9 wnuków i 2 prawnuków. Wkrótce urodzi się kolejny. Od ponad 10 lat mieszka w Bytowie. Do niedawna na drutach wykonywała swetry i skarpety. Część pokazuje na dowód. - Teraz pogorszył mi się wzrok. I jest źle, bo nie mam co robić - na poły żartobliwie, na poły poważnie mówi 100-latka. Pytam jeszcze o receptę na tak długie życie. - Żadnej nie mam. Dla młodych mam jednak radę, by doceniali życie - zawsze jest piękne i należy o nie dbać - mówi na zakończenie naszej rozmowy Anna Ringwelska.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do