Reklama

Plantacja orzecha laskowego w Niezabyszewie Krzysztofa Fornala

08/11/2020 17:20

Orzechy laskowe są nie dość że smaczne, to i zdrowe. Na Ziemi Bytowskiej można je kupić nie tylko w sklepie, ale i u lokalnych producentów. W Niezabyszewie Krzysztof Fornal ma niemal 4,5 tys. leszczyn.

- Raz jeden z moich pracowników przyniósł do pracy woreczek z orzechami laskowymi. Wysypał na stół, zaczęliśmy rozłupywać, próbować. Mówił, że koło jego domu rośnie drzewko, z którego zrywa 5-6 kg orzechów. Zapaliła mi się wtedy lampka w głowie - a może by u nas posadzić leszczynę? Miałem do wykorzystania ziemię i do tego lubię orzechy laskowe - opowiada z uśmiechem Krzysztof Fornal z Bytowa, który na co dzień prowadzi firmę remontową. - W Niezabyszewie, mojej rodzinnej miejscowości, miałem do dyspozycji 2,5 ha pola, na które w zasadzie brakowało pomysłu. Przeznaczyliśmy je więc na plantację leszczyny. To było 10 lat temu - mówi K. Fornal.

Zaczął od zaczerpnięcia wiedzy z internetu, odwiedził też plantatora z Ząbinowic, Bogusława Pobłockiego. - Chciałem zobaczyć na żywo, jak to wszystko funkcjonuje. Potem ze szwagrem pojechaliśmy na Lubelszczyznę po zamówione 2200 sadzonek. Kupiliśmy też sprzęt do wiercenia, żeby to wszystko posadzić - opowiada bytowiak. Po 3 latach leszczyny zaczęły owocować. - Pierwsze zbiory przynieśliśmy dosłownie w reklamówce - śmieje się, dodając: - Potem, wiadomo, było coraz więcej. Praktycznie 95 proc. drzew się przyjęło. Kiedy niedługo po wsadzeniu drzewko miało już niewielką koronę, trzeba było je ściąć na 80 cm, żeby się bardziej ukorzeniło. Zostały niemal same kikuty, ale dzięki temu szybciej zaczęły puszczać gałązki - opowiada K. Fornal. Wiosną ub.r. na kolejnych 3 ha nieco dalej posadził następne 2 tys. drzew. Plantacje prowadzi razem z żoną. W uprawie pomaga też najbliższa rodzina. - Do zbioru nieraz też kogoś wynajmujemy, bo samemu nie jesteśmy w stanie wszystkiego zebrać. Jedno drzewo daje kilka kilogramów orzechów - mówi K. Fornal. Ich sprzedaż prowadzi również w Niezabyszewie. - Pierwsze orzechy rozeszły się częściowo po rodzinie, ale też zamieściliśmy ogłoszenie i zaczęli przyjeżdżać kupcy. Pojawiali się też hurtownicy - mówi K. Fornal, który obecnie sprzedaje dziennie do ok. 100 kg.

W Niezabyszewie stoi też wiata, w której plantator trzyma sprzęty. Są tu m.in. kosiarki, opryskiwacze sadownicze, siewniki do nawozu, glebogryzarka, maszyna do czyszczenia orzechów. - To duża pomoc. Pierwszego roku czyściliśmy ręcznie, ale to zbyt czasochłonna praca. Początkowo też sami hakowaliśmy, jednak bez sprzętu się nie da - mówi K. Fornal, który przygotowuje miejsce na kolejny magazyn. W planach ma kupno m.in. maszyny do zbierania owoców, a także suszarni. - Przydadzą się, kiedy drzewa na drugiej plantacji podrosną. Już zbieraliśmy z nich pierwsze orzechy. To drzewka z porządnej szkółki z okolic Sandomierza. Tam działa też zrzeszenie producentów leszczyny, do którego z żoną należymy. Jeździmy na spotkania, pokazy sprzętów, upraw. W tamtych rejonach działa bardzo dużo tego typu plantacji. Jest tam żyźniejsza gleba, bardziej zasadowa niż u nas, a więc korzystniejsza dla leszczyny - tłumaczy K. Fornal. Spotkania z innymi plantatorami pomagają pogłębić wiedzę. - Kupiłem też książkę Henryka Zdyba, propagatora uprawy leszczyny w Polsce. Trzeba nieraz poczytać, odświeżyć wiadomości - mówi bytowiak.

Uprawę traktuje jako hobby, odstresowanie od pracy. - Mogłoby to być jedyne źródło utrzymania, ale wtedy musiałbym temu poświęcić jeszcze więcej czasu, zrezygnować z normalnej pracy - mówi. Nawet hobbystyczne uprawianie orzechów wymaga sporo wysiłku. - To zadanie dla wytrwałych. Jeśli chce się to robić dobrze, to trzeba się temu poświęcić. Musimy kosić trawę, wycinać chwasty, użyźniać i spulchniać ziemię, ciąć rośliny. Dużo pracy jest właśnie przy ucinaniu odrostów. Te zabierają pokarm właściwym gałęziom, które mają plonować. Dzika leszczyna rośnie jako krzew, a żeby utrzymać ją w formie drzewka, trzeba odpowiednio przycinać. Koronę formujemy na kształt kielicha, aby wszędzie dochodziło światło, za gęsta gorzej plonuje - tłumaczy plantator. Stosuje nawożenie dolistne, podkorzenne, podlewa, głównie młodsze drzewka. Trzeba też stosować opryski. - Najgorsza choroba to monilioza, która niszczy owoce. Któregoś roku nie zastosowaliśmy oprysków, bo chcieliśmy zrobić to ekologicznie. Praktycznie cały plon się zniszczył. Nie da się więc zupełnie uniknąć oprysków. Stosujemy je, ale tylko te niezbędne, minimalnie. Wiadomo, nikt nie chce chemii - mówi właściciel plantacji.

Najwięcej pracy wymagają zbiory. Przypadają w połowie lub na koniec września, nieraz na początku października. - W tym roku wydawało się, że będą później, jednak zaczęliśmy ok. 14.09. Uprawiamy leszczynę, której owoce same spadają na ziemię. Ręcznie je zbieramy, jednak w przyszłości planujemy zbiór maszynowy. To, czego nie weźmiemy, pozbierają orzechówki, nornice i wiewiórki - mówi K. Fornal. Niektóre sezony są bardziej wymagające, inne potrzebują mniej pracy. - 3 lata temu drzewa najlepiej zaowocowały. Zastosowaliśmy wtedy sztuczne zapylenie. Chcemy je powtórzyć również w tym roku - mówi bytowiak.

Jego plantację zajmują głównie leszczyny orzecha laskowego katalońskiego. - Mam też kilka innych odmian, żeby nawzajem się zapylały. Na obu plantacjach stoi też rząd leszczyny czerwonolistnej, popularnej w ogrodach. Wrażliwa na choroby pełni funkcję takiej kontrolki. Po niej widzimy, że zaczynają nam wchodzić choroby, sygnalizuje, że coś się dzieje i możemy szybko zareagować - tłumaczy. Pierwsze drzewa posadził co 2 m z myślą, że po 10 latach co drugie wytnie, żeby nie zrobiło się za gęsto, bo to utrudnia pielęgnację. - Przyznam, że żal mi je ściąć, dlatego będę je po prostu bardziej skracać, przycinać. Na drugiej plantacji zastosowałem już odległość 3 m - mówi. Pierwsza sąsiaduje z pasieką Romana Bułki. - Patrzymy na siebie nawzajem, żeby nikomu nie narobić krzywdy. Kiedy np. robię oprysk, czekam z nim, aż pszczoły wlecą do uli. Pyłek z leszczyny jest z kolei ich pierwszym pokarmem. Zbierają go u nas - mówi K. Fornal. Problemem są z kolei inne zwierzęta, które niszczą jego uprawę. - Musimy budować coraz wyższe ogrodzenie. Posadziliśmy orzech włoski, ale niestety zwierzaki nam zniszczyły. Jelenie wycierają rogami korę. Na szczęście zniszczone drzewa łatwo się regenerują. Nornice z kolei podgryzają nam korzenie. Tutaj naturalnymi pomocnikami są jastrzębie, sokoły, które na nie polują - mówi.

Niestety, leszczyny stały się łupem złodziei. - Na początku drzewka notorycznie nam ginęły. Posadziłem więc kilka przed ogrodzeniem, żeby można było sobie przyjść i pozbierać, a nie niszczyć nam plantacji. Jednak najpierw ukradziono wszystkie sprzed ogrodzenia, a potem ktoś zaczął przeskakiwać przez płot i kraść też inne - rozkłada ręce bytowiak.

Na ten rok Fornalowie zakończyli zbiory. Teraz przed nimi sprzątanie w sadzie, plewienie, a zimą przycinanie. Rodzina ma jednak jeszcze 5,5 ha, na której na razie uprawia zboże. Czy ją też przeznaczy na leszczynę? - Nie mówię nie, może jeszcze kiedyś mi odbije i posadzę więcej drzew - mówi z uśmiechem bytowiak.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do