Reklama

Pomorskie Warzywa Driwa z Parchowa

26/09/2020 17:19

Ta ziemia nadaje się głównie pod zalesienie, a wyrasta tam kalarepa, ziemniaki, kalafior romanesco czy kapusta pekińska. Rodzina Driwów od pokoleń wie, jak ją uprawiać.

MIAŁ OSZCZĘDZIĆ NA WARSZTAT SAMOCHODOWY

- Rodzice nauczyli mnie i rodzeństwo szacunku do ziemi i pracy. Po przeprowadzeniu się na początku lat 50. z Parchowa do Gołczewa mieli najpierw 6 ha, później dokupili kolejne dwa. Zanim dorosłam, nazbierały się 22 ha. Jako dzieci znaliśmy dobrze szpinak, szparagi i kalafior, bo rosły na naszym polu. Kwiaty na zakończenie roku w szkole ścinało się z własnego ogrodu. Zamiłowanie do uprawy ziemi przenosi się chyba u nas w genach. Ukończyłam szkołę rolniczą. Zajmuję się do dziś m.in. projektowaniem ogrodów. Praca w polu to dla mnie nie obowiązek. Całe swoje życie jestem związana ojcowizną. To hobby, coś, co kocham. Do dziś trzymam papiery taty złożone tak jak on, w tej samej szufladzie - opowiada Jolanta Driwa. Nic więc dziwnego, że zamiłowanie do ziemi przejęło również jej troje dzieci.

Mimo że najstarszy syn miał inne plany dotyczące przyszłości, ostatecznie zajął się uprawą i dziś prowadzi Pomorskie Warzywa Driwa. Zaczęło się 6 lat temu, kiedy wyjechał do Niemiec, aby zarobić na otwarcie warsztatu samochodowego. - Zatrudniłem się u rolnika. Na gospodarstwie rozwoziłem towar, naprawiałem maszyny, podlewałem itp. Zdarzało się, że spałem po 3 godz. na dobę w sezonie. W pewnym momencie stałem się prawą ręką właściciela. Dużo mnie nauczył. To tam nabyłem doświadczenia i wiedzy. Widziałem też, jakie są zyski. Pomyślałem więc, że może warto zrobić coś podobnego u nas, w Gołczewie. W końcu mamy niemały kawałek ziemi - opowiada 26-letni Andrzej Driwa. Mija 4 rok, od kiedy gospodarzy na rodzinnym polu.

Początki nie należały do najłatwiejszych. - Nasza ziemia ma klasę 6Rz, co oznacza, że nadaje się pod zalesienie. Jest słaba do uprawy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że plony mogą być kiepskie bądź może nie być ich w ogóle. Nie wiedziałem, czego ta ziemia dokładnie potrzebuje. Dopiero po 2 latach działalności, z raczej średnimi wynikami, oddałem ją do analizy w niemieckim laboratorium i teraz dokładnie wiem, co jej dać. Najwięcej potrzebuje wapna. Niektórzy rolnicy dają tonę na 2-3 lata. U nas wyszło 10 t na ha. Daję jednak 5 t, bo boję się, że spalę ziemię. Dodatkowo wzmacniamy ją magnezem, fosforem, potasem, mikroelementami. I od dwóch lat plony są naprawdę dobre. A analizę wykonuję już w Polsce - tłumaczy A. Driwa, wracając jeszcze do początków: - Było naprawdę trudno, bo pracowałem jeszcze w Niemczech u tego rolnika. Wpadałem do domu na 1-2 dni, aby doglądać. Pewnie dlatego też plony nie były najlepsze. Wychodziłem na zero. Zdecydowałem w końcu, że poświęcę się temu całkowicie i wrócę na stałe. I ub.r. okazał się naprawdę dobry. Temu trzeba się oddać w 100%. Inaczej nie ma co liczyć na dobre efekty.

Ziemia Driwów znajduje się tuż przy ich domu, który stoi naprzeciwko Wiejskiego Domu Kultury. - Co ciekawe mamy tu dość spore wzniesienie, bo liczy ponad 900 m n.p.m. - mówi J. Driwa. Na 4,5 ha rośnie sama kapusta. Po horyzont rozciąga się morze zielonych główek. - 1 ha przeznaczyliśmy m.in. na ziemniaki, kalafior romanesco i kalarepę. Zmieniamy miejsce upraw, trochę jak na zasadzie trójpolówki. Jeśli 3 lata na tej samej ziemi rośnie kapusta, może wejść na nią kiła - tłumaczy gołczewianin.

DLA HURTOWNI, RESTAURACJI I NIE TYLKO

Uprawa oznacza pracę przez cały rok. - W styczniu zamawiamy sadzonki. Wcześniej brałem je z Niemiec od rolnika, u którego pracowałem. Od ub.r. już z Polski. Dobrano mi specjalnie odmiany pod klasę ziemi - mówi 26-latek. - Bardzo ważne, aby nie brać sadzonek z innego klimatu - dodaje J. Driwa. W lutym oddają próbki gleby do analizy. Na wyniki muszą czekać kilka tygodni. Marzec to czas na nawozy. - Rozsypujemy i przejeżdżamy gruberem. Nie możemy zbytnio orać ziemi, bo jest lekka - wyjaśnia A. Driwa. Ustawiają też ogrodzenie, by zwierzyna nie wchodziła w uprawy. A tej w okolicznych lasach nie brakuje. W maju zaczyna się nasadzanie. - Na samym początku robiliśmy to ręcznie. Sadzenie 1 ha kapusty zajmowało nam tydzień. Kupiłem maszynę i to nas znacznie odciążyło. Zamiast kilku dni uwijamy się w kilka godzin. O rośliny trzeba dbać, plewić. Gdy nie ma opadów, podlewać. Od rolnika z Niemiec sprowadziłem dużą pompę i deszczownicę. Na pole chodzę codziennie. Pilnuję i sprawdzam, czy warzywa nie mają chorób, czy nie siedzą na nich szkodniki, owady. Obchodzę ogrodzenie, sprawdzając, czy nie jest przerwane. I oczywiście wszystko trzeba plewić, bo nie używamy żadnych oprysków na chwasty. Naszym głównym założeniem jest to, aby plony były jak najbardziej ekologiczne. Stosujemy tylko naturalne opryski. Tu przydaje się wiedza i doświadczenie mamy. Używamy m.in. wyciągu z pokrzyw. To tańsze i skuteczniejsze. Kupiliśmy raz środek, który kosztował 1,5 tys. zł i starczał na 1 ha. Nam potrzebny był do 1,5 ha. Kwota wyszła spora, a nie sprawdził się w ogóle. Mama zaproponowała, żeby spróbować z szarym mydłem. Wydatek o ile mniejszy, a pomogło - tłumaczy mężczyzna.

W czerwcu zaczynają pierwsze zbiory. Najpierw kalarepy. W lipcu przychodzi czas na kalafior biały i romanesco. - Te warzywa idą głównie do osób prywatnych i dwóch hurtowni w Polsce. Potem zbieramy ziemniaki. Rozchodzą się głównie wśród okolicznych mieszkańców. Już się nawet dopytują. Od końca września, choć przez pogodę pewnie w tym roku nieco wcześniej, zaczyna się zbieranie kapusty, której mamy najwięcej i na którą jesteśmy najbardziej nastawieni. Schodzi nam to prawie dwa miesiące, bo główki ścinamy ręcznie, niezależnie od pogody. We wszystkim pomaga rodzina. Najbardziej angażuje się młodszy brat, który chyba od zawsze miał do tego bakcyla. Od niedawna też wspiera nas moja dziewczyna. Jeśli trzeba, to znajomi też przyjadą i zakasują rękawy. Mamy silną ekipę do pracy - mówi A. Driwa. W międzyczasie mają jeszcze żniwa. Po zbiorach przychodzi czas na opryski na rozkład odpadów. - Kolejny krok to talerzowanie, czyli cięcie pozostałości liści na małe kawałki, i oranie. Już wtedy trzeba myśleć, co będziemy sadzić na danym kawałku ziemi - wyjaśnia 26-latek.

SETKI TON ZIELONYCH GŁÓWEK KAPUSTY

Kapusta z ich upraw, a jest jej, bagatela, ok. 350 ton, od ub.r. wywożona jest głównie do Belgii. - Dałem ogłoszenie w internecie o sprzedaży. Zainteresowani przyjechali nawet oglądać pole - tłumaczy A. Driwa. - Jaki to był stres, gdy tiry pierwszy raz wyjechały z warzywem do Belgii. Syn tylko informował o kolejnych etapach. Czekał z niecierpliwością na werdykt i ocenę po analizie kapusty. Gdyby było coś nie tak, transport wróciłby do nas. Na szczęście wszystko okazało się w porządku. Kamień spadł z serca - opowiada J. Driwa. Do Belgii trafiło 10 tirów. Część poszła na Polskę do restauracji na surówki. - Kilka w naszym powiecie też zaopatrujemy - dodaje A. Driwa. Od ub.r. rodzina sama też kisi kapustę i sprzedaje. - Wyciągnęłam do tego maszynę jeszcze po tacie. Ręcznie kapustę tłuczemy i szatkujemy. Niczym nie zakwaszamy. Jest trochę droższa niż w sklepie, ale czuć różnicę. I chętnych na nią mamy naprawdę sporo - mówi J. Driwa. Pomorskie Warzywa Driwa mają spore grono indywidualnych klientów. - Wracają i polecają nas innym. W tym roku na próbę posadziliśmy kapustę pekińską. Niektóre wyszły robaczywe, ale reszta zeszła nam cała. Najwięcej odmian kapusty, tej która idzie m.in. do Belgii, jest tzw. marketowej. Niektórzy pytają, czemu jest taka mała. A o to chodzi, że może mieć od 1 do 2 kg. W przypadku większej mamy problem z jej sprzedażą - tłumaczy mężczyzna. - Odmiana płaska, tzw. coolwrap, idealnie nadaje się na gołąbki, kiszona też smakuje rewelacyjnie. Mamy oczywiście również czerwoną. Kapustę sprzedajemy do stycznia - dodaje J. Driwa.

NA CAŁĄ EUROPĘ

Od przyszłego roku A. Driwa planuje zasadzić kapustę na 5-6 ha. - Jest popyt, więc musimy mieć więcej warzyw. Jeśli powiedzie nam się ze sprzedażą kiszonej, to może i 10 ha. Dzięki pracy w Niemczech wyrobiłem sobie znajomości w hurtowniach i być może uda się część sprzedać. W ub.r. wysłałem na próbę. Potwierdzono, że jakość jest dobra. Jednak aby mówić o jakichkolwiek kontraktach, muszę mieć certyfikat GLOBALG.A.P. To daje większe możliwości sprzedaży w całej Europie. Aby go uzyskać, trzeba się spodziewać wizytacji z Warszawy na dwa tygodnie przed zbiorami. Komisja sprawdzi warzywa i zabierze próbki do analizy, żeby zobaczyć, czy jest w nich chemia, czyli np. pozostałości po opryskach. Za usługę się płaci, ale się opłaca. W następnym roku będę się o niego starał - mówi 26-latek. Planuje także zwiększyć uprawę kalafiora białego. - Myślimy też o ogórkach, które nadadzą się do wekowania - dodaje.

Przy pracy przez cały rok czasu na urlop rodzina raczej nie ma. - Gdy już trafi się wolna chwila, szukam w internecie potencjalnych kupców, dokształcam się. Chodzę po polu i planuję, co będę robił w następnym sezonie. Nie wyobrażam sobie zajmować się czymś innym. Uprawianie ziemi wciągnęło mnie na całego. W przyszłości może uda się dokupić jej więcej. A umiejętności mechanika też się przydają, bo sam naprawiam wszystkie sprzęty - mówi A. Driwa. Jego mama natomiast chce powiększyć grono zwierząt. - Są u nas m.in. króliki i kaczki. Skoro mamy zboże, jakieś odpadki po warzywach zawsze zostają. Nic się nie zmarnuje - mówi J. Driwa, dodając: - Jestem dumna z moich dzieci i cieszę się, że podzielają zamiłowanie do uprawy ziemi.       

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do