
Konstrukcja wieży widokowej na Górze Siemierzyckiej już stoi. Postawiła ją bytowska firma Alpia, która specjalizuje się w budowach i remontach w trudnych miejscach.
Na to spotkanie pojechaliśmy w wyjątkowo dobrych humorach. Wyrwanie się z miasta do zielonego wiosennego lasu, zwłaszcza w dobie koronawirusowych obostrzeń, bardzo nam się podobało. Samochód postawiliśmy na niewielkim parkingu w Płotowie tuż obok busa z napisem Alpia. Widać było, że budowlańcy też korzystają z dobrej pogody, a ta była im na tym etapie prac niezbędna. Mieli malować metalowe części. Niespełna kilometr dzielący od wierzchołka Góry pokonaliśmy na piechotę. Po drodze minęło nas terenowe auto Bartosza Przystalskiego, szefa Alpii. Jechał po jakieś nieduże elementy konstrukcji. - Zaraz będę z powrotem - zapowiedział. Kiedy doszliśmy, już na nas czekał.
Jego pracownicy właśnie skończyli kłaść warstwę białego podkładu. - Na to przyjdzie jeszcze jasnoszara farba wierzchnia - wyjaśnił B. Przystalski. Sama konstrukcja, mimo że brakowało jej jeszcze kilku drobnych części, a także drewnianych pokładów i balustrad, dawała już wyobrażenie, jak będzie wyglądała wieża. Trzecia w tym miejscu. Pierwsza stanęła jeszcze przed II wojną światową. Była drewniana, podobnie jej następczyni, która pojawiła się w latach 90. Użyty tym razem metal powinien sprawić, że ta budowla przetrwa znacznie dłużej niż jej poprzedniczki. - Przy dobrej konserwacji to może być wiek albo i dłużej. Oczywiście pewnie trzeba będzie wymieniać części drewniane - powiedział szef Alpii. Z tarasu nowej wieży będzie widać na wiele kilometrów. Sponad wierzchołków rosnących dookoła buków dostrzeżemy Bytów czy wiatraki w Wałdowie.
Dla Alpii siemierzycka wieża to ani największe, ani najbardziej skomplikowane przedsięwzięcie, jakiego się podjęła. Firma specjalizuje się w realizacji zleceń, do których „normalne” budowlane przedsiębiorstwo zazwyczaj się nie bierze. I pewnie z tego powodu nie bardzo jest znana w swoim mieście. - Większość naszych zleceń dotyczy obiektów położonych gdzie indziej - wylicza B. Przystalski.
Nazwa jednoznacznie wskazuje, jakie były początki firmy, która ruszyła przed 15 laty. - Mój ojciec był oficerem na statkach. Sporo pływałem. I chciałem pójść w jego ślady. Jednak w szkole średniej po rejsie na żaglowcu dookoła Europy, stwierdziłem, że to jednak nie to, co chciałbym robić. Poznałem tam jednak człowieka, który miał firmę alpinistyczną, tzn. wykonywał różne zlecenia na wysokości. Zwrócił na mnie uwagę, bo nie miałem lęku wysokości. Potem podczas wakacji dorabiałem sobie u niego. I tam zetknąłem się z tym fachem. Skończyłem szkołę i poszedłem do Słupska na geografię. Jednocześnie zarejestrowałem działalność gospodarczą. Zrobiłem odpowiednie szkolenia i z usługami alpinistycznymi zaczęliśmy jeździć po całej Polsce. Miałem wtedy 18 lat - wspomina B. Przystalski.
Po roku jego firma otrzymywała już całkiem spore zlecenia. Zajmowała się konserwacją i naprawami na wysokościach, parała się też rozbiórkami, np. kominów, w tym takich liczących po 80 m wysokości. Alpia, zatrudniająca wtedy głównie bytowiaków, zjeździła niemal całą Polskę. Na swoim koncie ma np. remonty obiektów Muzeum Gdańska. M.in. zdemontowała figurę Zygmunta Augusta z wieży ratusza stojącego przy ul. Długiej. Pracowali też w stolicy Estonii, Rydze, w zakładzie polskiego Kronospanu. Innym ciekawym remontem był ten w obserwatorium na Śnieżce. - Zlecił go Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Robota wydawała się fajna, choć zastanawiające było, że nikt prócz nas nie chciał się jej podjąć. Jak się potem przekonaliśmy, problem tkwił w logistyce. Musieliśmy zatrudnić specjalne wojskowe pojazdy, które woziły nam na górę to, co potrzebne. Poza tym pogoda załamywała się w jednej chwili. Tam pioruny biją mocno, a my musieliśmy wypiaskować i pomalować całą tę kopułę, z której stacja jest znana. Ona jest metalowa. Czasem trzeba było uciekać - mówi szef Alpii. Ciekawym zleceniem była naprawa komina ciepłowni w Gdyni. Mierzy on, nie bagatela, ponad 150 m wysokości i w przekroju ma kształt czterolistnej koniczyny. - Prace prowadziliśmy w jego wnętrzu. Nasi ludzi wchodzili do środka od góry. Trudność polegała na cugu. Jest taki, że trzeba pracować w maskach tlenowych - opowiada przedsiębiorca.
Jak przyznaje, jego firma miała też chwile słabości. - Przerosło nas jedno ze zleceń. Praktycznie stałem się bankrutem. Dziś się z tego cieszę. Bo to pozwoliło mi inaczej spojrzeć na prowadzenie biznesu. Alpię odbudowałem w ciągu roku - opowiada B. Przystalski. Dziś w Alpii z usług alpinistycznych pozostała już niemal tylko... nazwa. Firma specjalizuje się obecnie w budowlach hydrotechnicznych, m.in. zaworach wodnych, nabrzeżach portowych, elewatorach zbożowych. B. Przystalski dumny jest m.in. z remontu największego nabieżnika dla statków w Europie. - Chodzi o ten stojący w Policach na Zalewie Szczecińskm. Nabieżnik to zespół znaków na szlaku wodnym, takich drogowskazów dla statków. Już od 5 lat remontujemy tam poszczególne elementy tego szlaku - wyjaśnia B. Przystalski. Jego ludzie zajmowali się też nabrzeżem dla promów w Świnoujściu. Na koncie mają także remont największego w Polsce elewatora zbożowego. Ten znajduje się w Stoisławiu k. Koszalina. Stosunkowo nową branżą, w której działa bytowska firma, jest kolejnictwo. M.in. remontowała mosty na linii Miastko - Ustka.
Swoje doświadczenie Alpia wykorzystała w Rekowie. Mimo że inwestor przewidywał użycie śmigłowca - miał transportować największe elementy konstrukcji - wszystko udało się załatwić samochodami. - Cieszę się z tego zlecenia. Nie trzeba daleko wyjeżdżać, a właśnie takich robót szukamy od kilku lat. Przyznam, że czasami zacząłem odczuwać znużenie życiem na walizkach. Coraz częściej przebywam w Bytowie, szukając roboty możliwie w pobliżu - mówi B. Przystalski.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!