Reklama

Debiut Michała Galikowskiego w Iron Manie

19/09/2021 17:20

Michał Galikowski w swoim debiucie ukończył pełny dystans Iron Mana w zawodach Castle Triathlon w Malborku. Pokonanie 226 km wpław, na rowerze i biegiem zajęło bytowiakowi prawie 11 godzin.

Michał Galikowski, do niedawna czynny lekkoatleta, od niespełna roku próbuje swoich sił w triathlonie. Bytowiak od razu dość ambitnie obrał sobie za cel ukończenie zawodów z cyklu Iron Man na pełnym dystansie (3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42,1 km biegu). Etapami w drodze do jego realizacji były starty na krótszych dystansach. Pod koniec czerwca w Kurzętniku zaliczył „ćwiartkę”, a na początku sierpnia w Gdyni ukończył „połówkę”. - Przez ten rok orałem jak wściekły. Zaczynałem praktycznie od zera i wszystkiego musiałem się nauczyć. Nie było łatwo, pojawiały się chwile zwątpienia, ale robiłem swoje - mówi M. Galikowski.

Czas próby nastał 5.09. podczas jednej z najbardziej renomowanych imprez w kraju, w mającym rangę mistrzostw Polski Castle Triathlon w Malborku. Zawody rozpoczynały się wcześnie rano. Punktualnie o godz. 6.00 pierwsi śmiałkowie, przy płynącej z głośników pieśni Bogurodzica, wbiegali do wód Nogatu. - Temperatura powietrza wynosiła zaledwie 7 stopni Celsjusza, więc niezbyt zachęcająco. Jednak emocje podczas startu były tak wielkie, że wcale o tym nie myślałem. Przy Bogurodzicy aż miałem ciarki na skórze, do tego na pobliskim moście odpalono race w białych i czerwonych kolorach. Kapitalna atmosfera - podkreśla M. Galikowski.

M. Galikowski część pływacką ukończył w czasie 1,21.07 h. - Trasa składała się z czterech pętli. Dzięki temu za każdym razem, gdy wychylałem głowę nad wodę, miałem w zasięgu wzroku malborski zamek krzyżacki. Można było podziwiać widoki (śmiech). A bardziej serio, to skupiłem się na tym, żeby pływanie ukończyć w czasie krótszym niż półtorej godziny i się udało. Zachowałem sporo sił, co miało potem znaczenie na rowerze - mówi bytowiak.

Trasa rowerowa składała się z czterech 45-kilometrowych rund. Wiodła z Malborka w stronę Nowego Stawu i następnie w kierunku Tczewa. Po nawrocie zawodnicy tymi samymi drogami wracali do punktu zmian pod zamkiem w Malborku. M. Galikowski „wykręcił” czas 5,17.01 h. - Nie wiało i wyraźnie się ociepliło, co na pewno pomagało. Na punktach odżywczych miałem wsparcie taty Marka. Dzięki temu kwestia uzupełniania płynów, cukrów i minerałów była dopięta na ostatni guzik. Miałem nauczkę z Gdyni, gdzie okrutnie łapały mnie skurcze. Teraz tego uniknąłem. Nie znaczy to jednak, że było łatwo. Dopiero na 140 kilometrze odzyskałem czucie w zziębniętych po pływaniu stopach. Chciałem zmieścić się w czasie 5 godzin i 30 minut, co udało się z zapasem - mówi z zadowoleniem M. Galikowski.

Kończący triathlon bieg na dystansie maratonu rozgrywał się na sześciu pętlach wiodących przez park Muzeum Zamkowego. Bytowiak zaczął... za mocno. - Na początku biegło mi się znakomicie, ale na trzecim i czwartym okrążeniu miałem ogromne problemy. Dopadł mnie kryzys, energia spadła, zamiast biegu był marsz. Na jednym z punktów odżywczych chwyciłem drożdżówkę z dżemem. To pomogło. Niesamowite, ale siły nagle wróciły i ostatnie dwie pętle pokonywałem już w tempie, w jakim zacząłem bieg. Nie wiem, czy to zasługa tej drożdżówki, czy świadomości, że meta jest tak blisko. Może oba czynniki zadziałały - mówi M. Galikowski.

Bytowiak na pokonanie trasy biegowej potrzebował 4,09.16 h, a jego łączny czas w wyścigu wyniósł 10,58.32 h. Dało mu to 76 miejsce w stawce 216 zawodników, którzy dotarli do mety (8 osób nie ukończyło). Świetnie, jak na debiut. - Wynik mógł być troszkę lepszy. Straciłem dużo czasu na zmianach między konkurencjami, bo zmieniałem ubrania i obuwie, żeby mieć większy komfort. Czas, choć niezły, nie jest istotny. Udało mi się ukończyć start na pełnym dystansie, a o to przecież chodziło. Pracowałem na to cały rok i dołączyłem do grona bytowiaków, którzy mogą o sobie powiedzieć „I am Iron Man” [z angielskiego „Jestem Iron Manem” - przyp. red.]. To też zasługa moich najbliższych, którzy wspierali mnie na trasie - dziękuje M. Galikowski.

Bytowiak, choć wyraźnie zadowolony, wzdryga się na pytanie o kolejny start na pełnym dystansie. - Na mecie w Malborku powiedziałem sobie, że to był pierwszy i ostatni raz. Nadal ledwo chodzę, mam zakwasy w każdej partii mięśni i cały jestem poobcierany. Wiadomo jednak, że jak się organizm zregeneruje, to chce się więcej. Zobaczymy. Teraz czas na zasłużony odpoczynek. Niebawem zaczynam urlop i gwarantuję, że na wczasach nie zrobię ani jednego treningu - mówi ze śmiechem M. Galikowski.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do