
Minęło pół roku, od kiedy Bycio zaczął podróż z Patrycją Król po Stanach Zjednoczonych. Co razem zwiedzili w Ameryce i jakie mają wrażenia?
W listopadzie ub.r. na naszych łamach pisaliśmy o bytowskiej maskotce, Byciu Herbu Kasztan, który wyruszył do Ameryki razem z Patrycją Król. Młoda bytowianka dostała pracę w Houston jako opiekunka. Od jesieni ich podróże i przygody możemy śledzić na profilu facebookowym „Bycio w wielkim mieście - podróż do USA”. Poprzednim razem rozmawialiśmy z nastolatką na gorąco, ledwie kilka dni po wylądowaniu w USA. - Z perspektywy czasu na te początki patrzę inaczej. Wsiadłam do samochodu rodziny, u której zamieszkam, pojechałam do ich domu, rozlokowałam się w swoim pokoju i zeszłam na kolację. Szczerze? W tamtym momencie nie czułam nic specjalnego, ale jak na to patrzę, to chyba powinnam, bo nie każdemu jest dane zamieszkać za oceanem na kilka miesięcy, i to z rodziną, której się nie zna. Po prostu żyłam chwilą. W Polsce często byłam zablokowana przez samą siebie do robienia tego, na co mam ochotę. Podczas tej podróży wszystko zaczęło się zmieniać. Z host-rodziną odbyłam wielogodzinne podróże samochodem. Np. na Święto Dziękczynienia pojechaliśmy z Houston do odległego o kilka tysięcy kilometrów Fairfield. Wcześniej taka jazda przyprawiała mnie o irytację. Siedzieć tyle czasu w aucie z 4-miesięcznym dzieckiem! Przez 16 godzin nieustannie płakało. Dziś na samą myśl czuję ekscytację, a niebawem mamy taką wycieczkę powtórzyć - tłumaczy P. Król.
Młodą bytowiankę cały czas zaskakuje tamtejsza kuchnia. - Amerykanie nie wiedzą, co to zupa mleczna, kisiel, ziemniaki z buraczkami. Duża część z nich nie zna ciasta z galaretką. Ale smakuje im polska kuchnia. Kiedy mam czas, staram się gotować rodzinie, u której mieszkam, nasze tradycyjne potrawy - mówi P. Król, dodając: - Zaskakuje mnie, że Amerykanie jedzą suchy ryż lub makaron i popijają go mlekiem. Nie mogę wyjść z podziwu, że nie próbują połączyć tych dwóch składników i stworzyć o wiele lepszą w smaku zupę. Co ważne, tutaj dzień bez używania mikrofalówki jest dniem straconym. W każdym domu czy hotelu musi znajdować się na wyposażeniu. Robią w niej nawet jajecznicę. Bez mikrofalówki nie byłoby jak w szybki sposób przygotować sobie gotowych dań ze sklepu. Ponoć dzięki temu można zaoszczędzić czas na zmywaniu naczyń. Wiem, że używanie tego urządzenia nie jest zdrowe, ale czasami może być pomocne, by w natłoku obowiązków mieć sposobność zjeść ciepły posiłek. Tak naprawdę teraz nie wyobrażam sobie wrócić do Polski i jej nie używać.
Już podczas pierwszych dni spędzonych w USA mocno zweryfikowała swoje wyobrażenie o tym kraju. - Wiedziałam, że wszystko jest tutaj wielkie i że ludzie są bardzo wygodni. Starają się na wszelki sposób ułatwić sobie życie. Myślałam, że większość Amerykanów zmaga się z otyłością. Co do tego bardzo się myliłam. Sport dla wielu jest bardzo ważny. Codziennie widzę w mojej okolicy biegających ludzi czy spacerowiczów. Częściej można tu spotkać wysportowane sylwetki aniżeli otyłe. Ale owszem, Amerykanie są bardzo wygodni. Wokół domów rzadko kiedy domownicy pracują, by utrzymać estetyczny wygląd. Wszystko robią za nich wynajęci ludzie. Zakupy dowożone są pod same drzwi. Możesz też podjechać pod sklep i zaczekać, aż zakupy włoży jego pracownik do twojego bagażnika. Boję się, że po powrocie do Polski nie będę mogła się przyzwyczaić, by robić wszystko sama. Obiady w większości jem w restauracjach lub przywozi je rodzina, u której mieszkam. Dom sprząta wynajęta ekipa. Nie pamiętam już, jak się używa miotły - śmieje się P. Król.
Podróż bytowianki do USA to nie tylko zwiedzanie i poznawanie kultury, ale przede wszystkim praca. - Każdy tydzień wygląda inaczej. Mam zmienny grafik, co bardzo mi odpowiada. Aktualnie w ciągu dnia nie pracuję więcej niż 8 godz., czasami zdarza się, że tylko 5 godz. Jak dla mnie to dzień wolny. Większość weekendów mam dla siebie. Rzadko zdarza się, że rodzina prosi mnie wtedy o pomoc. Zawsze stara się dać mi dwa dni wolne w tygodniu. Choć muszę przyznać, że lubię spędzać z tą rodziną czas wolny. Gdy już wszyscy śpią, gram z ich najstarszym synem w planszówki. Czasami wybieramy się na wspólne wycieczki - mówi P. Król. Przyznaje, że z początku czułam się samotnie, ale nawiązała kilka znajomości w sąsiedztwie. - Po jakimś czasie dowiedziałam się, że w okolicy mieszkają inne au pair, czyli opiekunki z wymiany, które przebywają u rodzin na tych samych zasadach co ja. Chciałam się z nimi skontaktować, ale bałam się, że moja znajomość języka angielskiego nie jest wystarczająca do swobodnej komunikacji. Dopiero po długim czasie zdobyłam się na ten krok i napisałam do dziewczyn. Teraz widujemy się co weekend i spędzamy razem czas. To była bardzo dobra decyzja. Choć i teraz zdarza mi się samotnie pójść do kina, aby oczyścić umysł i nie tęsknić za domem - mówi P. Król.
Podczas zwiedzania bytowiance towarzyszy, a jakże, Bycio. - Dla nas każdy dzień to uczenie się czegoś nowego. Nawet wypad do „Targetu” to podróż. Nigdy nie wiemy, co jeszcze możemy odkryć w tym potężnym sklepie, w którym półki uginają się od wszystkiego: ubrań, kwiatów, lekarstw, akcesorów domowych, kosmetyków, AGD, książek czy żywności i co tam sobie kto wymyśli. Z Byciem byliśmy już w Nowym Orleanie, Ocean Springs, Austin, Nowym Jorku czy na Hawajach, a dokładnie wyspach Oahu i Waikiki. Odwiedzenie wysp było dla nas niezwykły przeżyciem. Zaliczyliśmy Stairway to Heaven, czyli schody w górach. Pogoda nie sprzyjała wspinaczce. Padał deszcz i okropnie wiało. Wracając, wybrałyśmy z koleżankami inną trasę. Schodziłyśmy z obawą, bo mógł nas czekać za to mandat w wysokości tysiąca dolarów, gdyby przyłapał nas strażnik. Zamówiłyśmy ubera i chowałyśmy się w krzakach, aby nas nie przyłapano. Zaraz po wejściu do samochodu minął nas patrol. Miałyśmy wielkie szczęście - opowiada bytowianka.
Przeżyciem była też samotna noc spędzona na lotnisku w Las Vegas. - Pełno tam kasyn, murali dotyczących życia w tym mieście, typu: „Co się stało w Las Vegas, zostaje w Las Vegas”. Nawet muzyka na lotnisku była typowo imprezowa. Choć w pewnym momencie wpadłam w panikę, bo się zgubiłam. Napisałam do przyjaciółki z Polski, co mam robić. Po dwóch godzinach totalnego chaosu i paniki na szczęście udało mi się zorientować, gdzie się znajduję. Gdybym nie odważyła się podchodzić do ludzi i pytać, gdzie powinnam się udać, prawdopodobnie nie zdążyłabym na samolot - opowiada bytowianka, dodając: - Z Byciem mamy jeszcze wiele planów. Naszym największym marzeniem jest Kalifornia. To piękny stan pełen plaż i parków. Chęć zwiedzania blokuje jednak samotność. Nie zawsze koleżanki, które mieszkają w okolicy, mogą sobie pozwolić na wyjazd na weekend bądź po prostu nie mają na to ochoty. A sama nie chcę ryzykować, podróżując w pojedynkę.
P. Król w koszulce z logo Bytowa skoczyła ze spadochronem. - Strach był ogromny. Przez ok. minutę po prostu spadałam. Prędkość była tak duża, że nie mogłam oddychać. Dopiero gdy otworzył się spadochron, poczułam spokój. Wiedziałam, że wyląduję bezpiecznie z instruktorem. Bycio czekał na mnie cierpliwie na dole. Nie chciałam go narażać na taki stres - mówi z uśmiechem P. Król.
Gdy bytowiance doskwiera tęsknota za ojczyzną, chętnie odwiedza polski sklep znajdujący się w Houston. - Mieszka tu bardzo wielu Polaków. Można ich spotkać m.in. w kościele, gdzie odbywają się msze w naszym ojczystym języku. Będąc w Nowym Jorku pod polskim konsulatem spotkałam rodzinę, a słysząc nasz piękny język, nie mogłam nie zatrzymać się i nie zagadać. W chętnie odwiedzanym przeze mnie polskim sklepie kasjerzy posługują się naszym językiem, więc też mogę poczuć namiastkę domu. Zawsze, gdy mam ochotę na słodycze bądź brakuje mi składników do obiadu, udaję się właśnie do tego sklepu. Najbardziej tęsknię za naszym ptasim mleczkiem czy batonami typu „Grześki” czy „Pawełek”. To je kupuje najczęściej. Ostatnio często z półki zabieram również kisiel, bo rodzina, u której przebywam, pokochała go. Poznałam także trzy Polki, z którymi właśnie udałam się na Hawaje. Na jednej z grup internetowych zrzeszających polskie au pair w Ameryce zauważyłam ogłoszenie, że szukają kompana do podróży. Odpowiedziałam na post. Ile zabawy i radości sprawiło mi spędzanie czasu z osobami, które mnie rozumieją - opowiada P. Król.
Z kolei Bycio skradł serce rodziny, w której przebywa bytowianka. - Dzieci go pokochały. Lubią się z nim bawić. Otrzymały ode mnie w prezencie bytowskie maskotki, jednak mój Bycio jest ich ulubionym, bo ma inną kolorystykę. Z kolei rodzice dzieci zaangażowali się w prowadzenie bloga. Co rusz robią nam, czyli mnie i Byciowi, zdjęcia, bym mogła podzielić się nimi na profilu facebookowym. Gdyby nie oni, na pewno nie umieszczałabym ich tak wiele - mówi P. Król.
Z Byciem bytowianka zostaje za Oceanem na pewno do listopada. - Mam kontrakt na rok, choć mam nadzieję, że obecna rodzina będzie chciała przedłużyć ze mną program o kolejny. Jeśli nie, to poszukam nowej. Po cichu liczę, że nie będę musiała, bo bardzo pokochałam ludzi, u których mieszkam. Gdyby nie wsparcie rodziny i przyjaciół na pewno rozważałabym powrót do kraju i podjęcie studiów. To jednak zaplanowałam na kolejny rok. Myślę, że 2 lata spędzone tutaj wystarczą - tłumaczy P. Król.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!