
Barbara Kosmowska to w oczach bytowiaków przede wszystkim znana pisarka. Niektórzy wspominają ją jako nauczycielkę. Tylko nieliczni wiedzą, że od lat udziela się jako redaktorka, dziennikarka w polonijnym piśmie „Asystent” wydawanym u USA.
„Kurier Bytowski”: Dopiero niedawno się dowiedziałem, że twoje liczne wyjazdy za Ocean związane są także z tamtejszym pismem przeznaczonym dla środowiska polonijnych nauczycieli.
Barbara Kosmowska: To prawda. Sama jestem zdumiona, myśląc, jak wiele łączy mnie ze Wschodnim Wybrzeżem USA. Pojawienie się „Asystenta” jeszcze bardziej zacieśniło moje nowojorskie związki i przyjaźnie, ale one istniałyby i bez pisma. A sam fakt, że przez lata nasz tytuł rozwija się i dojrzewa, to ogromna satysfakcja.
Jak to się zaczęło?
Niewinnie, jak każda prawdziwa miłość. Od niezobowiązujących, zwyczajnych rozmów z przyjaciółką, Renią Jujką, jedną z prezesek Centrali Polskich Szkół Dokształcających w Ameryce. Dość powiedzieć, że sugerowany wcześniej pomysł utworzenia pisma wspierającego pracę Centrali znalazł dwie dzielne realizatorki. Obie lubimy wyzwania. Dlatego od słowa do słowa Renia zajęła się „biznesplanem” oraz sprawami organizacyjnymi, a ja pracowałam nad literackim kształtem pisma, wymyślając tytuł, rubryki, przyszłe treści i priorytety tematyczne. Gdyby nie nasz entuzjazm, pewnie skończyłoby się na zwykłych mrzonkach. Ale nasz opisany projekt trafił do Centrali i zyskał akceptację wszystkich członków Zarządu. Oczywiście bez wsparcia szefowej, Doroty Andraki, utknęłybyśmy gdzieś w dziennikarskim niebycie. Na szczęście tak się nie stało. Pismo się rozrosło, spoważniało, nabrało branżowego charakteru. I dziś już nie przypomina dawnego „Asystenta”, od którego zaczęła się ta przygoda. Pierwsze numery składały się wyłącznie z nadesłanych tekstów polonijnych działaczy i tych pisanych przeze mnie. Dziś trudno w to uwierzyć, kiedy patrzymy na piękne, profesjonalne strony.
Czy to jedyne pismo o takim profilu wydawane w USA?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno w innych placówkach amerykańskiej Polonii też wydawano prasę, ale - o ile mi wiadomo - nie na taką skalę. Tym większa radość, że praca nad „Asystentem” przebiegała bez zakłóceń i tak nam to „dziecko” urosło. Numery ukazujące się przez pierwsze dwa lata finansowała wyłącznie Centrala. Potem z pomocą przyszły granty. Za pośrednictwem Fundacji na Rzecz Wspierania Szkół Polonijnych nasz projekt potraktowano jako zadanie publiczne dotyczące pomocy dla Polonii i Polaków za granicą i dzięki temu jest współfinansowany ze środków publicznych Senatu RP oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
W piśmie swoje miejsce mają teksty poświęcone wiedzy o różnych miejscach w Polsce. Nie brakuje Pomorza...
Bo takie jest Pomorze, że go zabraknąć nie może! - odpowiem żartobliwie, ale z głębokim przekonaniem. To oczywiste, że traktujemy je wyjątkowo, zważywszy, że i Renia, i ja jesteśmy z nim najbardziej związane! Mało tego! Namówiłyśmy do współpracy dr Elżbietę Szalewską, a nawet ostatnio jednego z tutejszych dziennikarzy. Pomorze nie ma wśród Polonii Wschodniego Wybrzeża szczególnie wielu reprezentantów, ale piszemy o jego pięknie i atrakcjach, by stało się celem wakacyjnych wędrówek naszych ziomków. Ostatecznie trudno w Polsce o piękniejsze miejsce. Nie tylko do zwiedzania. Także do życia.
Czym zajmujesz się w piśmie?
Skończyły się czasy, gdy wykonywałam wszelkie czynności związane z opracowaniem tekstów. Dziś jestem redaktorem literackim oraz jednym ze stałych autorów piszących do „Asystenta”, co bardzo mi odpowiada. Do przemiłych obowiązków należy na przykład zapraszanie kolegów i koleżanek po fachu do współpracy. Dzięki temu pismo może się poszczycić kolekcją świetnych tekstów dla dzieci i młodzieży. Są to wiersze, opowiadania, fragmenty naszych książek. I wspaniałe nazwiska twórców, np. Agnieszki Frączek, Kasi Wasilkowskiej, Pawła Beręsewicza, Rafała Witka, a to wcale nie koniec tej imponującej listy.
Poza moimi utworami, również zasilającymi każdy numer „Asystenta”, odpowiadam za część artykułów, a także wywiadów i z radością „przesłuchuję” wiele znakomitości, reprezentujących najczęściej polską kulturę lub naukę. Ostatnio miałam zaszczyt „przepytywać” Arta Chmielewskiego, polskiego naukowca z NASA i... syna Papci Chmiela! To gratka mieć takiego rozmówcę.
Czy twoja praca, doświadczenia, kontakty z Polonią przekładają się na twórczość, coś cię zainspirowało, poddało pomysł?
Oczywiście! Dzięki tej wieloletniej przyjaźni z Polonią inaczej patrzę na naszą rzeczywistość. Jakby podwójnie, dostrzegając blaski i cienie życia na obu kontynentach. To dla każdego pisarza szczególne doświadczenie, wyzwanie dla wyobraźni i ćwiczenie się w postrzeganiu wszelkiej różnorodności. Są i efekty tego mojego nowojorskiego zauroczenia. „Pięć choinek, w tym jedna kradziona” stały się opowieścią, w której łączę polsko-amerykańskie wątki. To książka świąteczna, a jak wiadomo, czas świąt dla naszej emigracji na całym świecie jest wyjątkowo ważny. Mam nadzieję, że udało mi się przemycić klimat i magię tych zimowych dni w najbardziej familijnej historii, jaką napisałam. Pomysłów i inspiracji wciąż przybywa. Żałuję tylko, że ubywa czasu. To nieznośne uczucie.
Nad czym teraz pracujesz dla „Asystenta”?
Przygotowujemy nowy numer, więc pewnie usiądę do kolejnego opowiadania i wierszowanych zagadek, które są pisane z myślą o uatrakcyjnieniu lekcji i zabaw w polonijnej szkole. Ale też może się zdarzyć, że któryś z naszych współpracowników redakcyjnych nie zdąży oddać swego materiału, wówczas wkroczę ja. I to wcale nie z „tematem zastępczym”. Takich nie ma. Nie w „Asystencie”. Bo to pismo, które wciąż potrzebuje nowych wyzwań i ciekawych artykułów. Powstaje przecież z myślą o społecznikach-nauczycielach, bardzo pracowitej części naszej Polonii, która w trudnych warunkach walczy o godne miejsce polszczyzny w życiorysach swych uczniów.
Czyli teraz spokojnie popracujesz w Bytowie?
Przez chwilę na pewno! (śmiech). Tak się składa, że jeszcze targa mną jet lag po niedawnym powrocie, a już w maju spotkam się z przyjaciółmi na Florydzie, gdzie odbędzie się tegoroczny zjazd nauczycieli polonijnych z całych Stanów i Kanady. To wspaniałe święto oświatowej przyjaźni połączone z warsztatami i spotkaniami, z dyskusjami panelowymi i rozmowami w kuluarach o tym, co dla polskich szkół za granicą jest naprawdę ważne. Mam zaszczyć wystąpić tam jako autorka, literaturoznawczyni i, oczywiście, redaktorka „Asystenta”. Ale zanim dotrę do Orlando, spędzę kilka dni w Nowym Jorku, gdzie też zaplanowano warsztaty. No i nie brakuje zaproszeń na spotkania w Polsce. To wszystko bardzo cieszy, ale nie moją wydawczynię!
Właśnie spóźniam się o kolejny miesiąc z oddaniem nowej książki. Jedno jest pewne. Niezależnie, dokąd niosą mnie zawodowe wiatry, zawsze z największym entuzjazmem wracam do Bytowa. Bo to właśnie podróże uświadomiły mi najbardziej, że tu i tylko tu jest moje miejsce...
No to więcej nie przeszkadzam. Życzę dobrych pomysłów i powodzenia.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie