Reklama

Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Bytowie obchodzi 20 lat

16/08/2020 17:20

OPRÓCZ PACJENTÓW BRAKOWAŁO WSZYSTKIEGO

ZOL w Bytowie powstał 1.07.2000 r. na bazie zlikwidowanego oddziału zakaźnego szpitala. Od początku jego kierowaniem zajmuje się Marzena Stępień. - W wyniku reformy służby zdrowia z 1998 r. likwidowano oddziały zakaźne. Powstało więc miejsce, które można było na nowo zagospodarować. Przystąpiliśmy do programu pilotażowego, w ramach którego powstało 50 pierwszych zakładów opiekuńczo-leczniczych w Polsce - wspomina początki M. Stępień. ZOL w Bytowie szybko zapełnił się pacjentami. - Od samego początku mieliśmy 42 miejsca i tak jest do dziś. Oprócz pacjentów brakowało nam wszystkiego - mówi kierownik. W 2001 r. pojawiło się jednak duże wsparcie z Banku Światowego. - Otrzymaliśmy sporo sprzętu rehabilitacyjnego, terapeutycznego, który służył nam długie lata. Sukcesywnie przystępowaliśmy do kolejnych programów, które pozwalały kupić najpotrzebniejsze rzeczy. W tej chwili jesteśmy dobrze wyposażeni. Współpracujemy też z fundacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, dzięki której dostaliśmy nowe łóżka, elektrycznie sterowane, wyposażone w materace przeciwodleżynowe. Cały czas szukamy różnych możliwości, które pozwolą nam unowocześnić naszą bazę - tłumaczy M. Stępień. Przez 20 lat nie zmieniło się bardzo minimalistyczne urządzenie pokoi. - Musimy eliminować ze środowiska pacjenta wszystko, co może spowodować, że się przewróci, bo upadek to często dla ludzi chorych, szczególnie starszych, jak wyrok śmierci - wyjaśnia kierownik.

CORAZ WIĘCEJ POTRZEBUJĄCYCH OPIEKI

Do ZOL-u przyjmowani są pacjenci przewlekle chorzy, którzy wymagają całodobowej opieki.

- Zawsze mamy pełne obłożenie i kolejkę oczekujących. Incydentalnie zdarzało się, że mogliśmy kogoś przyjąć od razu - zaznacza M. Stępień. Tryb przyjęcia wygląda inaczej niż na typowy oddział szpitalny. Warunki narzuca Narodowy Fundusz Zdrowia, a wytyczną jest międzynarodowa skala Barthel. Według niej ocenia się samodzielność chorego do wykonywania czynności dnia codziennego, takich jak m.in. spożywanie posiłków, poruszanie się, ubieranie, higiena osobista. - Zdrowy człowiek w tej skali może otrzymać 100 punktów. NFZ określa, że do ZOL-u mogą trafić ci, którzy mieszczą się w przedziale od 0 do 40. To osoby, które z wielu powodów, ale pierwszym jest kryterium zdrowotne, nie mogą przebywać u siebie w środowisku domowym, tylko muszą mieć zapewnioną całodobową opiekę pielęgniarską, opiekuńczą, kontynuację leczenia rehabilitacyjnego w warunkach stacjonarnych, całodobowych. Na kanwie punktacji w skali Barthel razem z całym zespołem terapeutycznym budujemy program opieki nad pacjentem, dietę. Do każdego podchodzimy indywidualnie. Nawet jeśli w diagnozie mamy tę samą jednostkę chorobową, to każdy z nas choruje przecież inaczej - wyjaśnia M. Stępień.

„Nie każdego da się wyleczyć, ale każdym można się zaopiekować” - to motto, które przyświeca bytowskiej placówce. - Tę myśl lata temu usłyszałam podczas jakiejś konferencji. Dotyczyła opieki nawet nie w ZOL-u, ale onkologicznej. Te słowa idealnie oddają to, co tutaj robimy - podkreśla M. Stępień. Zaznacza przy tym, że zakład nie leczy, ale kontynuuje leczenie, pielęgnuje, opiekuje się, rehabilituje, wspiera psychologicznie i terapeutycznie. - To znaczy, że otrzymujemy pacjenta, który ma już postawioną diagnozę i ustalone leczenie, a my na tej kanwie pracujemy. Robimy modyfikacje w zależności od stanu zdrowia, ale nie jesteśmy stricte oddziałem szpitalnym. Jeżeli zachodzi potrzeba, to przekierowujemy do szpitala na badanie - mówi M. Stępień, dodając: - W naszej społeczności przybywa potrzebujących opieki ZOL-u. Medycyna stoi dzisiaj na takim poziomie, że coraz częściej jest w stanie uratować życie. Ludzie walczą o nie za wszelką cenę, ale to uratowane życie też musi mieć jakąś jakość, wtedy pole do popisu mamy my.

Podopieczny ZOL-u płaci za zakwaterowanie, zaś koszty usług medycznych są kontraktowane z NFZ. Na początku, przez ok. 10 lat, Fundusz określał, że pacjent w zakładzie może przebywać maksymalnie pół roku. - Mam o to żal do urzędników, że budowali takie kryteria, jakbyśmy mieli pół roku na przygotowanie naszego pacjenta na olimpiadę - wyznaje M. Stępień. Ten system w końcu zniesiono i dziś czas pobytu zależy od tego, czy chory przekroczy w skali Barthel 40 punktów. Wówczas NFZ przestaje dofinansowywać świadczenia dla takiej osoby. - Mówiąc w cudzysłowie, ta osoba jest za zdrowa - mówi M. Stępień, dodając: - Tak naprawdę jednak wszystko weryfikuje życie. Choroba przewlekła nigdy się nie cofa, może jedynie stanąć w miejscu. Pacjent przez jakiś czas funkcjonuje wtedy na stabilnym poziomie, ale w każdej chwili może przyjść kolejny rzut choroby i niestety jego stan się pogorszy.

PRZYJAŹNIE I MIŁOŚCI

Zdecydowana większość pacjentów ZOL-u to osoby w starszym wieku, głównie kobiety. - Obecnie najstarszą jest niespełna 70-letnia pani Maria, która przebywa u nas 11 lat. Mieliśmy także pacjentów ponad 100-letnich, w całkiem niezłej kondycji. Zdarzali się też ludzie młodzi, 18 i 24 lata - mówi M. Stępień, przy okazji wspominając historię 24-latka. - Trafił do nas 5 lat temu w stanie bardzo ciężkim, wegetatywnym. Po jego przyjęciu płakałyśmy, bo każda z nas widziała w nim swoje dziecko. Jest człowiekiem, który wygrał swoje życie, bo wyszedł stąd o własnych siłach. Dziś pracuje zawodowo. To efekt ciężkiej, mrówczej pracy całego zespołu i determinacji samego pacjenta. Bo jeśli ten nie chce, to my nie jesteśmy w stanie niczego zrobić. Wyraził zgodę na wykorzystanie historii jego wyzdrowienia na konferencjach naukowych. Nawet na dużej międzynarodowej w Paryżu omawiano konkretnie ten przypadek z Bytowa - mówi kierownik ZOL-u. Przez 20 lat z opieki skorzystało tu ponad tysiąc osób. Przeważnie trafiają mieszkańcy województwa pomorskiego, jednak nierzadko również osoby z różnych stron Polski. - Nie ma przymusu, że pacjent musi być z pobliża - wyjaśnia M. Stępień.

Podopieczni, kiedy tylko pozwala na to pogoda większość dnia spędzają na dworze, gdzie m.in. piją kawę. Od 2018 r. do dyspozycji mają park seniora. To ścieżki z poręczami, ławeczki, sprzęty do ćwiczeń dostosowane do osób starszych. Czas umilają im też odwiedziny wolontariuszy, występy artystyczne m.in. uczniów. Organizowane są tu urodziny, imieniny, święta. Często między przebywającymi w ZOL-u zawiązują się przyjaźnie, a także głębsze uczucia. - Parę lat temu prawie doszło do ślubu. Jednak przy zbieraniu potrzebnych dokumentów z Urzędu Stanu Cywilnego, okazało się, że pacjent nie ma rozwodu z poprzednią partnerką. Związek kontynuowano więc na „kocią łapę” - mówi z uśmiechem M. Stępień.

NIE ŚCIANY LECZĄ

Mimo że placówka funkcjonuje 20 lat, nie każdy dobrze ją postrzega. - Niektórzy pozwalają sobie na krzywdzące opinie na nasz temat, twierdząc, że ludzie przychodzą tutaj umierać. Namalowałyśmy więc na ścianie korytarza słowa, które mówią, co tutaj robimy - mówi. Czytamy na niej: „Nie jesteśmy umieralnią ani szpitalem. W naszym zakładzie świadczy się profesjonalne usługi pielęgnacyjno-opiekuńcze i hospicyjne. Panuje tu ciepła, życzliwa atmosfera, co tworzy klimat zbliżony do warunków domowych, by nasi podopieczni w jak najmniejszym stopniu odczuwali zmianę, jaka zaszła w ich życiu, spowodowaną ciężką chorobą i niepełnosprawnością. Zapewniamy pacjentom 24-godzinną opiekę pielęgniarską i lekarską”. Ściany ozdabiają także tablice ze zdjęciami podopiecznych podczas różnych wydarzeń, a także dyplomy i podziękowania od rodzin podopiecznych.

Budynek nie jest stricte przygotowany do opieki nad pacjentem długoterminowym. - Nie mogłyśmy go przez to urządzić, jak chcemy, ale trzeba się cieszyć z tego, co jest. Mamy nadzieję, że kiedyś uda nam się poszerzyć bazę. Jednak zawsze powtarzam, że to nie ściany leczą, to ludzie kształtują opiekę i atmosferę. A nasz personel ma naprawdę dobre serce. Bardzo związuje się z pacjentami, przeżywa ich trudności, odejścia - mówi M. Stępień. W ciągu 20 lat udało się zbudować zgrany zespół. - Czujemy się tutaj ze sobą bardzo dobrze, tworzymy taką dużą rodzinę. Jest kilka pielęgniarek, które pracują od samego początku: Bogusia, Mariola, Benia, Dorota. Niektórych praca tutaj przerosła, bo to ogromnie trudna opieka, nie każdy jest w stanie to udźwignąć. Ci, którzy zostali, przekonali się, że to ich miejsce, w którym się realizują - mówi kierownik ZOL-u. Obecnie kadra liczy prawie 30 osób.

M. Stępień przyznaje, że jej praca uczy  pokory. - Niejednokrotnie łapię się na tym, że moje problemy, które wydają mi się trudne, tak naprawdę nie są żadnymi w stosunku do tych, z którymi przychodzi się mierzyć naszym podopiecznym czy ich rodzinom. Każdego dnia, budząc się, powinniśmy dziękować Bogu, losowi, za to, że mamy to, co mamy, i żyjemy, jak żyjemy. Tego nauczyła mnie praca tutaj - dodaje.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do