Reklama

Bytowianka na krańcu świata

11/07/2016 14:37

W 80 dni dookoła świata? Tylko po co, skoro w 3 lata można zwiedzić go lepiej i zobaczyć znacznie więcej...

Gdy kontaktujemy się z bytowianką Danutą Datą, w Polsce zegar wybija godz. 14.00. W Paragwaju, gdzie właśnie się znajduje, jest 9.00 rano. Rozmawiamy za pośrednictwem internetu. Aby złapać darmowe wi-fi podróżniczka siada przy stoliku dopiero co otwartego Mc’Donalda i zaczyna opowiadać… Przygodę swojego życia zaczęła jednak znacznie wcześniej, bo już w listopadzie odwiedziła Hiszpanię. Za nim to nastąpiło pół roku przygotowywała się do wyjazdu. Uczyła hiszpańskiego. Chodziła na siłownię. Zrezygnowała z kawy i alkoholu. Rzuciła po wielu latach papierosy. - Przeszłam też na wegetarianizm. Nie jem słodyczy. Czuję się teraz wolnym od nałogów człowiekiem. Przygotowania są bardzo ważne. Aby zobaczyć to, co sobie zaplanowałam, musiałam poprawić kondycję. Dziś cieszę się z każdej zdobytej góry, a kiedyś zadyszki dostawałam wchodząc po schodach - mówi Danuta. - Zawsze chciałam zobaczyć świat, ale nigdy nie było okazji. Nie miałam też tyle odwagi. Trójka moich dzieci jest już dorosła. Trafił się moment

w moim życiu, gdy zrozumiałam, że teraz albo nigdy. Dzieci się martwią, ale są też bardzo dumne. Syn nakłaniał mnie do wyjazdu. Powiedział: ,,Spełniaj swoje marzenia”. Moje dwie wnuczki pomagały mi się pakować - dodaje podróżniczka.

- Wybrałam Hiszpanię, bo jest dość blisko i mówi się tam po hiszpańsku. Chciałam się przekonać, jak to jest, zanim wyruszę do Ameryki Południowej. Gdybym nie dała rady w pierwszych tygodniach, zawsze mogłam zawrócić do Polski. Jednak wszystko wokół mnie oczarowało. To było cudowne uczucie. Spełniałam w końcu swoje marzenia. Nie wahałam się ani minuty i w Madrycie wsiadłam w samolot do Chile - mówi D. Data.

Zwiedza sama. Jak twierdzi, to lepsze rozwiązanie. - Oczywiście pojawia się strach, gdy jest się samemu, ale ja nie chcę oglądać świata tylko z wnętrza auta czy autobusu. Przeważnie chodzę pieszo albo łapię stopa. Ciche podróżowanie też mnie nie interesuje. Chcę uczestniczyć w życiu i kulturze innych krajów, próbować wielu rzeczy. Często egzotycznych dla nas, Europejczyków. Jako biała kobieta tu, w Ameryce Łacińskiej, wzbudzam spore zainteresowanie. Każdy się za mną ogląda. To całkowicie inny świat - mówi D. Data. Pytamy o koszty tak dalekich i długich podróży. Okazuje się, że nie stanowią one większej przeszkody. - Trochę oszczędzałam. Sprzedałam też ziemię. Wiadomo, że noclegi i wyżywienie kosztują najwięcej. Jednak można te wydatki obejść poprzez pracę jako wolontariusz. Oferty znajduję na specjalnej stronie internetowej i tam wysyłam zgłoszenia. Wiedząc, gdzie zatrzymam się następnym razem, przeszukuję propozycje i wybieram kilkanaście. Przesyłam przeważnie 10-15, aby mieć pewność, że coś dla mnie znajdą. Pracuję po 2-4 godz. dziennie od poniedziałku do piątku. Resztę czasu mam na zwiedzanie. Gwarantują za to miejsce do spania i jedzenie. Często to hotele, a że pracowałam już w tej branży w Holandii, jest mi o wiele łatwiej - wyjaśnia bytowianka.

Z Chile udała się do Peru, gdzie kilka dni spędziła w Limie, pracując przy jednym z projektów z Inkami. - Oczywiście chciałam zobaczyć Machu Picchu. W lokalnym biurze podróży kosztowało to bardzo drogo, aż 300 soli [aktualny kurs: 1 sol = 1,2 zł - przyp. red.]. Stwierdziłam, że będąc w Cuzco, stolicy imperium Inków, wyruszę tam pieszo, bo to blisko. Okazało się, że aby dotrzeć na miejsce musiałam pokonać 120 km. Na szczęście udało mi się złapać stopa. Na miejscu zapłaciłam 120 soli, aby móc wejść. O godz. 4.00 rano wstałam i musiałam przejść 10 km, aby dotrzeć na miejsce. Pokonałam też strome, kamienne schody, które idą zygzakiem. Warto było, bo to, co zobaczyłam na miejscu, przerosło moje oczekiwania… Machu Picchu, które widziałam na zdjęciach to nic w porównaniu z tym, jakie wrażenie robi na żywo. Przepięknie ruiny, interesujące tarasy - tego nie da się opisać słowami. Cała historia, kultura, architektura Inków jest fascynująca - zachwyca się Danuta.

Z Peru wyruszyła do Boliwii. - Nie było wiadomo, kiedy otworzą granicę. Spędziłam na niej cały wieczór i noc. Dopiero rano zaczęli nas sprawdzać i przepuszczać. W tym kraju bywa bardzo niebezpiecznie. Dużo tu przemytników i handlarzy narkotyków. Ale, mimo wszystko, byłam oczarowana. Mnóstwo porośniętych drzewami gór, tropikalny klimat. Co ciekawe w Boliwii nie ma sieci elektrycznej. Ludzie sami wytwarzają prąd, aby mieć światło. Powszechne jest żucie koki. Wszystko robi tu niesamowite wrażenie - opowiada podróżniczka.

Nie ukrywa przy tym, że nie brakuje w jej podróży stresujących i niebezpiecznych momentów. - Coś ugryzło mnie w nogę. Spuchła i coś mi wyrosło. Postanowiłam to przekłuć i wycisnąć. Okazało się, że ten robak złożył tam jaja. Później dowiedziałam się, że dochodzi do przypadków, że trzeba amputować nogę. Byłam trochę przerażona. Tu ludzie myślą, że my, w Europie, jesteśmy podobni do nich. Że mamy podobny klimat, zwierzęta, owady czy choroby. A nam naprawdę ciężko się przyzwyczaić do ich klimatu. Normalna temperatura tutaj to 47°C. Przy tym nie ma mowy, aby chodzić w krótkich spodenkach. Trzeba koniecznie zakrywać ciało, by nie ulec poparzeniom słonecznym - wyjaśnia Danuta. Często musi się też zmagać z rozstrojami żołądka. Za każdym razem, gdy próbuje czegoś nowego, jej brzuch się buntuje. - W takich sytuacjach zazwyczaj pomaga węgiel. A jedzenie jest całkiem inne. Tu nie kupuje się np. bananów czy cytrusów. Rosną na drzewach i każdy może sobie zerwać i zjeść. Co interesujące, jabłka są towarem wręcz luksusowym i ich cena jest spora. Peruwiańczycy nie mają kanalizacji. Wszystkie zanieczyszczenia płyną ulicami. Dlatego trzeba uważać, bo łatwo można się rozchorować od picia wody - przestrzega bytowianka.

Przed wyjazdem przeczytała mnóstwo blogów o tematyce podróżniczej. Chciała przygotować się na każdą ewentualność. Po przyjeździe do Ameryki stwierdziła jednak, że tylko zmarnowała czas. - Pierwsze, co zrobiłam, to porozdawałam większość ubrań. To zbędny balast do niesienia. Zostawiłam tylko te niezbędne i przerobiłam je. Doszyłam dodatkowe, ukryte kieszenie, by móc schować pieniądze i tablet. Minimalistyczne pakowanie to podstawa. Zaprojektowałam i uszyłam sobie też strój moro. Jak mnie widzą, myślą, że jestem z wojska. To też trochę zwiększa bezpieczeństwo. Ludzie, których tu poznałam mówią, że jestem ubrana jak Rambo i pomysłowa jak McGiver - śmieje się podróżniczka. W przyszłości myśli, aby zająć się projektowaniem ubrań i plecaków na wyjazdy. Kursy, jakie robi w Ameryce, mają jej w tym pomóc. - Właśnie ukończyłam certyfikowany kurs malowania na tkaninach. Uszyłam na nim polską flagę i naniosłam napis. Teraz wszędzie z nią chodzę. Następny kurs, który zrobię, będzie z medycyny niekonwencjonalnej - mówi Danuta.

W końcu dotarła do Paragwaju. Co ciekawe, w tym kraju to policjanci pomogli jej łapać okazję. - Szybko ktoś się zatrzymał. Jest tu bardzo nowocześnie. Mają też ciekawą historię. Wiecie, że przybyło tu 12 tys. imigrantów z Polski? Z minusów to ten, że jest tu bardzo niebezpiecznie. Gdy usłyszałam o częstych napadach z nożem w ręku kupiłam paralizator. Mam nadzieję, że nie będę musiała go używać - opowiada D. Data.

Gdy rozmawiamy bytowianka akurat szykuje się do opuszczenia Paragwaju. - Za kilka dni kończy mi się czas pobytu, a muszę pokonać 1000 km. Jutro wyruszam do Brazylii. Tym razem popłynę przez Amazonkę. Idę na żywioł. Chcę zobaczyć dżunglę - ekscytuje się kobieta. - Na statku nie ma tradycyjnych szalup. Płaci się 20 soli za hamak, w którym się śpi. Nie ma konkretnej daty i godziny odpłynięcia. To następuje, gdy łódź zapełnią pasażerowie i towary. Tak samo jest z autobusami - dodaje ze śmiechem.

Gdy pytam o dalsze plany bytowianka bez namysłu odpowiada, że ich nie ma. Żyje chwilą. - Cały czas coś zmieniam. Na pewno zwiedzę Amerykę Północną. A później? Marzy mi się Indonezja. Wyspy Wielkanocne i Australia. Wiem, że podróż zakończyć chcę koleją transsyberyjską przez Rosję. To dwa tygodnie w pociągu. Nie wiem, czy starczą mi 3 lata na zobaczenie i zwiedzenie tego wszystkiego, co bym chciała - mówi. Na zakończenie ma ważne przesłanie dla wszystkich, którzy boją się gdziekolwiek wyruszyć. - Dla mnie impreza nazywana życiem zaczęła się po pięćdziesiątce. Z początku myślałam, po co mi to było? Lepiej zostać w domu. Ale teraz nie żałuję, bo podróżowanie wcale nie jest takie trudne, jak się nam wydaje. Gdy nabierzecie chęci, ruszajcie w świat, bo ma nam wiele do zaoferowania - przekonuje podróżniczka.

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do