Reklama

Śmierdzący problem w Karwnie

29/08/2020 17:18

- Całymi dniami przez środek wsi jeżdżą cysterny z gnojowicą. Towarzyszy temu straszliwy fetor. Ludziom trudno oddychać, nie mówiąc o odpoczynku. Jedno gospodarstwo zabija całe Karwno. Ludzie pakują się i uciekają - skarży się Halina Frąckowiak, która kilka miesięcy w roku spędza w tej niewielkiej malowniczej miejscowości. - Wieś to nie tylko zapach kwiatków kwitnących w maju. To również krowi placek, w którego można wdepnąć na drodze - odpowiada Jarosław Bieliński, współwłaściciel największego gospodarstwa w Karwnie.

Zjeżdżając z trasy wojewódzkiej 211 prowadzącej z Czarnej Dąbrówki w stronę Słupska, wjeżdżamy na wąską powiatówkę, która wiedzie do Karwna. Przejeżdżamy przez wyjątkowo urokliwą dolinę Łupawy. To inny świat. Zwłaszcza gdy porównujemy go ze zgiełkiem wielkiego miasta i ulicznymi korkami. Leśny parking na początku ścieżki prowadzącej do położonego w dolinie jeziora Karwno Duże już od rana zastawiony jest samochodami, głównie na słupskich rejestracjach. - W przeciwieństwie do wypełnionej po brzegi turystami plaży nad morzem tu możemy naprawdę wypocząć w ciszy - mówi jeden z urlopowiczów zajmujący wraz z rodziną jedną z ustronnych leśnych miniplaż.

TRUDNO ODDYCHAĆ

Wieś położona jest opodal. O tym, że turyści chcą tu przyjeżdżać na dłużej, świadczą liczne reklamy kwater agroturystycznych i pokoi do wynajęcia. - Udało mi się kupić kawałek ziemi i od lat spędzam tu kilka miesięcy w roku. To przeurocza okolica, z pięknymi jeziorami i lasami - zachwala jeden z wczasowiczów.

Choć historia miejscowości sięga 700 lat, to te ostatnie 70 odbiły na Karwnie swoje największe piętno. Oprócz tradycyjnych wiejskich domów z dwuspadowymi dachami przy głównej ulicy można zobaczyć mniej urokliwą zabudowę z lat 70. oraz typowe dla wsi pegeerowskich małe osiedle domów wielorodzinnych z towarzyszącymi komórkami i garażami. W miejscu, gdzie przed wojną znajdował się majątek gdańskiej familii Hennenbergów, a po wojnie działało Państwowe Gospodarstwo Rolne, dziś funkcjonuje rodzinne gospodarstwo specjalizujące się w produkcji sadzeniaków. Na dziedzińcu dawnego majątku dziś dominuje ogromna przechowalnia, w której ziemniaki czekają na sprzedaż. Jedynym śladem przedwojennej zabudowy jest stara chlewnia, charakterystyczna dla XIX-wiecznych folwarków. - Wspólnie z żoną postanowiliśmy jej nie rozbierać. Myślimy o jej odrestaurowaniu - mówi senior rodziny Bielińskich. Wspólnie z synami prowadzą ogromne jak na polskie warunki ponad 700-hektarowe gospodarstwo. Zboże i ziemniaki uprawiają na prawie wszystkich rozciągających się po horyzont polach okalających Karwno.

TURYSTOM WIEŚ SIĘ ODWIDZIAŁA

Niestety skutki ich działalności w ostatnim czasie mocno odczuli mieszkańcy i wypoczywający we wsi turyści. - Ludzie nie wiedzą już, co mają robić. Beczkowozy całymi dniami wożą śmierdzącą ciecz do ogromnego zbiornika, który powstał na polu gospodarstwa Bielińskich. Nie mają żadnej hodowli, ale skądś zwożą gnojowicę. Towarzyszy temu straszny smród. Ludzie siedzą w domach, bo na zewnątrz nie można wytrzymać. W piątek 14.08., gdy na dworze panował 30-stopniowy upał, beczkowozy jeździły przez cały dzień. W powietrzu unosił się ciężki fetor, który nie pozwalał oddychać - opowiada Halina Frąckowiak o tym, co musieli w ostatnich dniach znosić mieszkańcy Karwna. Fetor roznoszący się po wsi oprócz przykrych doznań ma też inne skutki. - Jedno gospodarstwo rolne niszczy działalność wszystkich innych dookoła. To przeuroczy teren, który przez lata przyciągał ludzi. Teraz wszyscy uciekają, bo tu nie można żyć, nie mówiąc już o odpoczynku - uważa H. Frąckowiak. Jej zdaniem stracą ci, którzy chcą żyć z turystyki. - Część mieszkańców wynajmuje pokoje wczasowiczom. Inni kupili tu działki, aby spędzać dużą część roku. Tymczasem ludzie zaczęli wyjeżdżać. W ub. tygodniu jedna z rodzin z powodu tego smrodu spakowała się i wróciła do Krakowa. Sama od 15 lat mieszkam tu przez kilka miesięcy w roku. Ostatnio chciały do mnie przyjechać dzieci, ale beczkowozy cały dzień woziły gnojowicę, dlatego fetor był nie do wytrzymania. Kazałam im zawrócić - mówi H. Frąckowiak. Chociaż wielu mieszkańców Karwna podziela jej stanowisko, są tacy, którzy uważają, że nie ma w tym nic nagannego. - Za czasów PGR-u, też był smród i nikt nie narzekał. Na wsi czasami śmierdzi. Tak to już jest. Jak się komuś nie podoba, to niech się przeprowadzi do miasta - usłyszeliśmy pod miejscowym sklepem spożywczym. Tymczasem niezadowoleni z fetoru mieszkańcy zaalarmowali władze gminy i nadzór budowlany. - Na polu wybudowali ogromny zbiornik, do którego zwożą śmierdzącą ciecz pochodzącą z ogromnych ferm. Rozmawiałam z wójtem Czarnej Dąbrówki, pracownikami starostwa i nikt nie wydawał na to pozwolenia. To zwyczajna samowola budowlana. Widać, że gospodarze nie robią sobie nic z mieszkańców i urzędów. Jeżeli taka działalność potrwa dłużej, zniszczy wieś - żali się H. Frąckowiak. 

Skargi na smród panujący we wsi dotarły również do gminnego radnego mieszkającego we wsi. - Był początek weekendu, kiedy do mojego domu zaczęli pukać niezadowoleni ludzie. Starsi skarżyli się, że nie mogli oddychać. Inni mówili, że dzieci bawiące się nad jeziorem wymiotowały z powodu smrodu. Wszyscy prosili mnie jako radnego o interwencję. Po weekendzie od razu skontaktowałem się z wójtem. Pojawiła się informacja, że na polach gospodarstwa powstał jakiś zbiornik, do którego zlewana jest gnojowica. Obawialiśmy się, że może to spowodować zatrucie ujęcia w Wargowie, skąd doprowadzona jest woda do Karwna - mówi Wiesław Maciaszek. Nie ukrywa, że też ma żal do rolników. - Myślę, że gdyby właściciele gospodarstwa rozsądnie podeszli do tematu, to woziliby i wylewali gnojowicę w nocy. Gdyby zaraz potem pole stalerzowano, to problemu by nie było, bo każdy rozumie, że z tym związana jest rolnicza działalność. Cysterny gnojowicy jeździły jednak w weekend i to w największe upały. Świadczy to o braku szacunku do innych mieszkańców Karwna. Nie mówiąc już o tym, że wcześniej nikt nie pofatygował się poinformować, kiedy i jak długo gnojowica będzie wożona. Gdyby to zrobiono, pewnie sprawy by nie było - mówi gminny radny.

TO NIE PUSTELNIA

Inaczej na sprawę patrzą właściciele gospodarstwa. - Ludziom, którzy do mnie dzwonią, zawsze mówię to samo. Wieś to nie tylko zapach kwiatków kwitnących w maju. To również krowi placek, w którego czasami można niechcący wdepnąć na drodze, lub zapach obornika wywożonego jesienią na pole. Z życiem na wsi wiąże się również hałas kombajnu i kurz oraz smród gnojowicy rozlewanej na ściernisko po żniwach. Według mnie to naturalne i nie powinno podlegać dyskusji. Każdy, kto przeprowadza się na wieś, powinien się z tym liczyć. Jeżeli ktoś chce sobie odpocząć w ciszy i spokoju, to nie na wsi, tylko gdzieś w pustelni, bo dla niektórych wieś to miejsce pracy - mówi J. Bieliński. Jego zdaniem wylewanie gnojowicy na pole to jeden z elementów prowadzenia gospodarstwa i uprawy ziemi. - Dopóki robimy to w granicach prawa i zgodnie z zasadami agrotechniki, nikt nie może mieć do nas pretensji. My nie możemy mieć żalu do osób, które chcą mieszkać na wsi i tu odpoczywać, nie prowadząc gospodarstwa. Nie można jednak podważać naszego prawa do prowadzenia rolniczej działalności, bo gdzie mamy to robić, jak nie na wsi? - pyta rolnik. Przekonuje, że wbrew pozorom gnojowica jest bardziej przyjazna środowisku niż nawozy sztuczne. - Prawda jest taka, że ludzie w mieście mają kurczaka i schabowego, a my na wsi zostajemy z kupą gówna, z którą musimy coś zrobić. Aby wyhodować jedną świnię, później trzeba zagospodarować parę ton gnojowicy. Niektórym ona śmierdzi, ale zapominają, że jest znacznie lepsza w produkcji zdrowej żywności niż syntetyczne nawozy. Ekologia czasami brzydko pachnie, ale potem powstaje zdrowa żywność - mówi J. Bieliński. Przekonuje, że chcąc ją produkować, ponosi znacznie większe koszty niż gdyby używał nawozów sztucznych. - Tymczasem do nas dochodziły sygnały, że zarabiamy na utylizacji odpadów. Tak naprawdę ponosimy ogromne koszty transportu i rozlewania. Znacznie taniej i prościej byłoby zastosować nawóz sztuczny, ale chcemy produkować jak najbardziej naturalnie. Zastanawiamy się nawet nad przejściem na uprawy ekologiczne. Musimy jednak robić to stopniowo - mówi rolnik.

Gospodarz zapewnia, że jego działania są zgodne z dobrymi zasadami gospodarki rolnej i wszystkimi przepisami. - Nie przekraczamy żadnych dawek na 1 ha. Obrabiamy ok. 700 ha gruntów, jednak gnojowicę rozlewamy na stosunkowo niewielkim obszarze. W 95% gdy gnojowica przyjeżdża do naszego gospodarstwa, jest natychmiast przepompowywana do naszego wozu asenizacyjnego, rozlana na pole, a potem zaorana. Jeżeli już ją przechowujemy, to tylko krótkoterminowo i z powodów logistycznych - zapewnia J. Bieliński. Mówi, że zbiornik, który niedawno powstał na jego polu, stoi zgodnie z przepisami. W ostatnich dniach jednak gospodarstwo odwiedziła policja. - Nikt nie może nam zabronić wylewania gnojowicy, bo takie mamy prawo. Chcemy jednak zmniejszyć uciążliwość naszej działalności, dlatego ustaliliśmy z naszym dzielnicowym, że nie będziemy tego robić w upalne dni. Postaramy się transportować gnojowicę w godzinach porannych i wieczornych. Niestety z powodów organizacyjnych czasami musimy zajmować się tym również w weekendy. To wynika z terminów, których musimy przestrzegać - mówi J. Bieliński. Gospodarstwo nie prowadzi własnej hodowli. Gnojowica pochodzi z ferm, z którymi podpisano umowę na jej odbiór i zagospodarowanie. Zaprzecza, aby wcześniej jej transport odbywał się przez okrągły rok. - Gnojowicę lejemy na wiosnę i po żniwach, na ściernisko. W pozostałych okresach nie pozwalają na to przepisy - mówi J. Bieliński. Rolnik zapewnia, że robi wszystko, aby jego działalność była jak najmniej uciążliwa dla innych mieszkańców i turystów wypoczywających w Karwnie. - Mieliśmy wylewać gnojowicę na polu obok kempingów, ale tego nie zrobiliśmy, wybierając grunty jak najdalej położone od terenów zamieszkałych. Cudów jednak nie ma. Wiatr gdzieś zawsze doniesie zapach. Trzeba to zrozumieć. Rolnik musi przestrzegać harmonogramu prac polowych i nie może odkładać pewnych rzeczy na później - mówi J. Bieliński.

GMINA CHCE KONTROLI

Choć właściciele gospodarstwa są przekonani, że nie zrobili nic niezgodnego z przepisami, innego zdania są władze gminy Czarna Dąbrówka, które od lat prowadzą bój z nielegalnymi ich zdaniem fermami jak grzyby po deszczu powstającymi w okolicy. - Skargi do urzędu dotyczyły nie tylko fetoru we wsi, ale również laguny wykopanej na obrzeżach wsi. Informację potwierdzili nasi pracownicy, którzy w ub. tygodniu pojechali w teren. Byli tam również pracownicy starostwa, do których również dotarła podobna informacja. Uważam, że nie jest tak, że ktoś bez żadnej dokumentacji może sobie wykopać dół w ziemi i magazynować w nim gnojowicę. Liczymy, że

starostwo zbada, czy nie naruszono tu norm budowlanych. Być może taka laguna ma prawo powstać na gruntach rolnych, ale właściciel musi na to uzyskać jakieś pozwolenie - mówi Jan Klasa, wójt Czarnej Dąbrówki. Przekonuje, że zawiodła nie tylko komunikacja. - Uważam, że działalność na tak dużą skalę powinna być poprzedzona informacją przesłaną do naszego urzędu i mieszkańców o ilości i planowanym czasie rozlewania gnojowicy. To, co się odbyło, to zwyczajna partyzantka. Gospodarze pokazali w ten sposób brak szacunku dla pozostałych mieszkańców wsi, w której sami mieszkają. Dlatego gmina musi zrobić z tym porządek. Zbadamy, czy nie możemy zastosować kar wynikających ze złamania uchwały o utrzymaniu czystości i porządku. To stały u nas problem. Wszystko bierze się z nielegalnych naszym zdaniem instalacji hodowlanych w Rokicinach i Nożynku. Urzędy wypowiedziały się, że powstały z naruszeniem przepisów, bez właściwych ocen oddziaływania na środowisko. Efekt jest taki, że hodowle, które miały mieć po 800 tuczników, dziś mają parę tysięcy świń. Powstaje tak duża ilość gnojowicy, że nikt nie panuje nad tym, jak jest zagospodarowywana. Uważam, że trafia na pola nielegalnie, przy przekraczaniu norm. Dlatego trzeba zrobić wszystko, aby objęła to kontrola administracyjna. Tym bardziej że dziś właściciele gospodarstw to nie chłopki roztropki w kaloszach, tylko wykształceni ludzie prowadzący firmy - mówi J. Klasa.

Mniej jednoznacznie o sprawie wypowiada się naczelnik wydziału ochrony środowiska, rolnictwa i leśnictwa w bytowskim starostwie. - Na razie oprócz sygnału od jednego z mieszkańców Karwna otrzymaliśmy pismo z Urzędu Gminy w Czarnej Dąbrówce z prośbą o zajęcie się tą sprawą. Jesteśmy na etapie rozpatrywania, kto jest właściwy do jej zbadania. Sprawdzimy, czy taka konstrukcja ziemna, która powstała na polu, wymagała wcześniej zgłoszenia - mówi Małgorzata Zielonka.

Do sprawy wrócimy.

 

Miejsce zdarzenia mapa Bytów

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do