
Choć proceder podrzucania śmieci do lasu czy na pole nie jest już tak dokuczliwy jak przed laty, nadal są u nas osoby, które zamiast do PSZOK-u czy na wysypisko w ten sposób pozbywają się odpadków.
Przed laty popularne było indywidualne wyrzucanie odpadów na dzikie czy półlegalne wysypiska, zlokalizowane zazwyczaj na obrzeżach miejscowości. Mimo że te obiekty już dawno zlikwidowano, niektórym zły nawyk pozostał. Choć trzeba przyznać, że w bytowskich lasach rzadziej widujemy świeże sterty podrzuconych odpadów. - Takich sytuacji notujemy ostatnio po kilka rocznie. Oczywiście nie mam na myśli pojedynczej butelki czy puszki, ale np. jakiś stary tapczan, stertę worków itd. Staramy się każdą taką sprawę nagłaśniać w mediach społecznościowych, prosząc o pomoc w znalezieniu sprawcy. Chyba to przynosi efekt. Zdarza się też, że podrzucający sami podpowiadają nam, kim są, zostawiając faktury z ich danymi, zeszyty szkolne - mówi bytowski nadleśniczy Daniel Lemke. Takimi sprawami zajmuje się strażnica leśna, która może nawet nałożyć mandat.
Śmieci dalej podrzucane są też na parcele prywatne. - Do nas zgłaszanych jest po kilka przypadków rocznie. To nie jest zrozumiałe, bo przecież wszyscy i tak płacimy za wywóz śmieci. Jeśli już ktoś załadował swoje worki do auta, to przecież mógł z nimi pojechać na PSZOK, gdzie je od niego przyjmą. Po co wyrzucać to gdzieś do lasu czy na drogi? - mówi Bernadeta Cybula, kierowniczka wydziału spraw rolnych i ochrony środowiska Urzędu Miejskiego w Bytowie. Jak wyjaśnia, po zgłoszeniu dokonywane są oględziny na miejscu. Bywa, że w prosty sposób można ustalić personalia osób, których śmieci wyrzucono. - Wtedy do nich dzwonimy. To zazwyczaj wystarczy, by śmieci zniknęły - mówi B. Cybula, dodając, że ratusz nie może nakładać mandatów. Ale oczywiście na miejsce może wezwać policję, która już takie kompetencje posiada.
Czasem sprawy mają inny finał. - W ub.r. na naszą niezbudowaną działkę w Rzepnicy ktoś podrzucił śmieci. Nie bywamy tam codziennie, więc dopiero gdy zwrócono nam uwagę, dowiedzieliśmy się o tym. Skończyło się na tym, że zamówiliśmy firmę, która wywiozła nie nasze odpadki. W tym roku sytuacja się powtórzyła. Znów musimy zapłacić za wywóz. Mamy tego dość. Dotąd nikomu nie broniliśmy, kiedy sobie spacerował po naszym terenie. Teraz jednak postawimy tabliczki z zakazem wstępu - opowiada Iwona Niesiobędzka-Rahn.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!