Reklama

Pół tysiąca martwych zwierząt, ponad 1 mln zł strat. Pożar chlewni w Mydlicie

16/09/2022 17:20

Pół tysiąca martwych zwierząt. Do tego według wstępnych wyliczeń ponad 1 mln zł strat. To efekt pożaru, do którego doszło w chlewni w Mydlicie w gm. Czarna Dąbrówka. Tylko dzięki poświęceniu strażaków i nowoczesnym zabezpieczeniom udało się uratować 1,4 tys. macior i prosiaków.

Do zdarzenia doszło w nocy z 7 na 8.09. - Biuro i mieszkanie mam w części obiektu, w którym przebywają świnie, dlatego dość szybko zauważyłem, że dzieje się coś niepokojącego. Nie było pisków i ryków. Obudził mnie jednak nienaturalne o tej porze poruszenie w chlewni. Słyszałem, że za ścianą zwierzęta są ożywione i biegają. Gdy wstałem z łóżka, aby sprawdzić, co się dzieje, zorientowałem się, że nie ma prądu. Wszedłem do znajdującego się obok biura przy chlewni i tam zobaczyłem kłęby dymu. Na zewnątrz nic nie było widać. Ok. godz. 2.30 zadzwoniłem pod numer alarmowy. Czekając na strażaków, wszedłem do chlewni, aby zorientować się w sytuacji. Zwierzęta w zadymionym pomieszczeniu biegały. Szybko się wycofałem i zamknąłem drzwi, aby uniknąć wprowadzenia powietrza do wnętrza, co podsyciłoby ogień. Uznałem, że wprawadzie może to doprowadzić do uduszenia kilku warchlaków, ale w ten sposób uniknę rozprzestrzenienia się ognia, przynajmniej do czasu kiedy przyjadą strażacy. Pierwsza jednostka pojawiła się pod chlewnią w niespełna kwadrans. Zaraz potem nadjechały kolejne wozy. Strażacy szybko zorientowali się w sytuacji i po chwili z pełną siłą przystąpili do gaszenia części, w której pojawił się ogień. W pomieszczeniach dla macior i najmłodszych prosiaków było zadymienie, ale dzięki temu, że zadziałała kurtyna, zwierzęta były w miarę bezpieczne, bo obiekt tak skonstruowano, że bardzo szybko można go przewietrzyć. Strażakom udało się odciąć ogień od reszty zwierząt i szybko go zadusić - relacjonuje Michał Smentoch, właściciel gospodarstwa w Mydlicie zajmującego się produkcją warchlaków. - Informację o płonącej chlewni otrzymaliśmy o godz. 6.30. Naszym zadaniem jest dbanie o dobrostan zwierząt. Natychmiast powołałem zespół kryzysowy pod moim kierunkiem, aby pomóc właścicielowi obiektu. Znalazł się w nim inspektor do spraw higieny, inspektor do spraw utylizacji i inspektor do spraw chorób zakaźnych. Wspólnie pojechaliśmy na miejsce, aby sprawdzić, jaki jest zakres tego zdarzenia. Strażacy prowadzili tam jeszcze swoje czynności. Zapadła decyzja o wywiezieniu części zwierząt, które nie ucierpiały w pożarze. Na szczęście chlewnia była dobrze skonstruowana i zabezpieczona na taką okoliczność. Zadziałała kurtyna, która nie pozwoliła na rozprzestrzenienie się ognia do części, w której przebywały maciory z prosiakami. Strat jednak nie uniknięto. W obiekcie stwierdziliśmy sporo padnięć. Część się poddusiła, część popaliła, a inne potopiły w gnojowicy - mówi Zbigniew Ordyński, powiatowy Lekarz Weterynarii w Miastku.

Czynności inspektorów trwały do piątku. - Na polecenie wojewódzkiego lekarza weterynarii dzień po zdarzeniu przyjechał zespół, aby sprawdzić, czy został zabezpieczony dobrostan zwierząt. Stwierdzono, że warunki, w jakich przebywają pozostałe w obiekcie, są właściwe. Na tym nasza rola się skończyła. Pomogliśmy zorganizować zbiórkę padłych świń. Wezwaliśmy firmy, które się w tym specjalizują, aby wszystko sprawnie zostało przeprowadzone - mówi Z. Ordyński. O pomoc poprosił też lekarzy prowadzących wolne praktyki. - Na szczęście tylko kilka sztuk musieliśmy uśpić z powodu złego stanu. Większość zwierząt się zaczadziła i potopiła w zbiorniku na gnojowicę. Specyfika tego obiektu, przebywanie sporo zwierząt na stosunkowo niewielkiej powierzchni sprawiła, że doszło do tak dużych strat - mówi Z. Ordyński.

Zobacz także:

Pożar wybuchł w części przeznaczonej dla warchlaków. Wszystko wskazuje na to, że zarzewiem był jedno z urządzeń elektrycznych w chlewni. - Z niewiadomych powodów nie zadziałały zabezpieczenia różnicowe zarówno w naszym obiekcie, jak i w sieci energetycznej. Rozmawiałem z dwoma elektrykami. Ich zdaniem szanse na tego typu zdarzenia są raczej teoretyczne. W tym wypadku to się jednak stało - mówi M. Smentoch.

Obiekt, w którym odbywa się rozród świń i hodowla warchlaków, jest nowoczesny. - Dzień wcześniej była u mnie wycieczka młodzieży z Danii, aby zobaczyć, jak prowadzimy produkcję. Jakość wykonania i szczelność z jednej strony sprawiły, że zwierzęta się zaczadziły, ale z drugiej ogień nie przedostał się na kolejne sektory. W obiekcie panowało duże zadymienie z powodu tlącej się milimetrowej warstwy pianki - mówi M. Smentoch.

Bytowscy policjanci pod nadzorem prokuratury wyjaśniają okoliczności i przyczyny pożaru w Mydlicie. - Na miejsce udali się policjanci prewencji oraz dochodzeniowo-śledczy wraz z technikiem kryminalistyki. Teren zabezpieczono przed osobami postronnymi, a następnie przez długie godziny mundurowi, również przy udziale biegłego do spraw pożarnictwa, prowadzili oględziny pogorzeliska. Jak wstępnie ustalono, przyczyną pożaru było najprawdopodobniej zwarcie instalacji elektrycznej - mówi Dawid Łaszcz, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie.

Część warchlaków po wyprowadzeniu z chlewni przeżyła najwyżej godzinę. - Były już mocno zatrute dymem. W pożarze zginęło 546 zwierząt. Ocalało ok. 1400. Głownie dwudniowe i trzytygodniowe czekające na odsadzenie od matek prosięta. Uratowały się też wszystkie ok. 200 macior - mówi M. Smentoch, który nie ukrywa swojej wdzięczności strażakom, którzy przyszli z pomocą. - Tak dużo zwierząt udało się uratować dzięki ich poświęceniu i sercu, jakie w to włożyli. Naprawdę nie wiem, jak im się odwdzięczyć za tak sprawnie przeprowadzoną akcję. Wszyscy wykazali się ogromnym profesjonalizmem, a dowódcy sprawnie koordynowali działania. Szybko wyłączono zasilanie prądowe i przystąpiono do gaszenia i ewakuacji zwierząt - mówi M. Smentoch. Część trzody uratowano z sektora odchowu. Starsze prosiaki wywieziono do innych obiektów. W części strawionej przez ogień chlewni zostały tylko maciory i młodsze prosięta. - To nie z mojej winy doszło do zdarzenia. Byłem ubezpieczony, dlatego czekam na oględziny obiektu przez ubezpieczyciela. Liczę, że za odszkodowanie uda się wyremontować chlewnię. Moja hodowla jak wszystkie działalności opiera się na płynności finansowej. Straciliśmy bardzo dużo zwierząt. Część uratowanych jest w gorszej kondycji. Szacuję, że ok. za 10 tygodni nie będę miał co sprzedać, a co za tym idzie odczuję brak dochodów. Na razie czekam na opinię rzeczoznawcy i wycenę nowego wyposażenia. Szacuję wstępnie, że kwota strat materialnych przekroczy 1 mln zł. Do tego dojdzie wartość utraconych zwierząt - mówi M. Smentoch.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do