Reklama

Pływanie pod szmatą nie dla niego

27/03/2015 13:42

Wiesław Przybyła z Parchowa od dziecka pałał miłością do wszystkiego co pływa. Jako kilkunastolatek wspólnie z kolegą zbudował pierwszą łódź. 40 lat temu na bytowskim jeziorze Jeleń zdobył patent sternika. Teraz, na emeryturze, chce zrealizować marzenie o rejsie wyremontowanym własnoręcznie holenderskim hausbootem do Hamburga.

Jak sam mówi, do Parchowa został internowany ponad 40 lat temu przez żonę. - Wróciłem akurat ze Szwecji, kiedy znajomy powiedział, że otworzyli w Parchowie restaurację „Mareszka”. Tak zostałem jej ajentem. Krótko, bo przez rok. Ale to dzięki temu poznałem swoją obecną żonę, która pochodzi z Parchowa. Grała wtedy w siatkówkę w „Czarnych” Słupsk. Po roku wzięliśmy ślub - opowiada parchowianin z wyboru. Od 2 lat na jego podwórku w miejscu, gdzie na innych posesjach zwykle stoją samochody, spod plandeki wystaje błyszczący kadłub łodzi. - Pomysł nie wziął się z sufitu. Od dziecka mieszkałem w Sopocie. Jak to chłopaczki, biegaliśmy na molo popatrzeć na pływających łódkami, żaglówkami, motorówkami. Wtedy mało tego było. Milicja wodna jeździła motorówką, a prywatne można było policzyć na palcach. Czasami trolejbusem jeździliśmy do Gdyni, do portu jachtowego. Tam dopiero lał się miód na nasze serce. Zapach wody morskiej, skrzypienie lin ożaglowania sprawiło, że zakiełkowało w mojej głowie marzenie o pływaniu - mówi W. Przybyła.

Jego pasją zawsze było pływanie na jednostkach wyposażonych w silnik. - Kiedyś żeglarstwo w Polsce było elitarnym sportem. Obostrzenia z przekraczaniem granicy, bronowanie plaż. Po zmroku nie można było tam spacerować, nie mówiąc już o wypływaniu żaglówką gdziekolwiek. Poza tym wszystko kosztowało i dla przeciętnego śmiertelnika było poza zasięgiem - opowiada W. Przybyła. W siódmej klasie wspólnie z kolegą postanowił zbudować własną żaglówkę. „Myszka” konstrukcji Mieczysława Plucińskiego, przedwojennego konstruktora z Gdyni, miała ponad 3 m długości i 8 m2 powierzchni żagla. - W moim przypadku szybko się okazało, że żagle to nie to. Pływanie pod szmatą nie rajcowało mnie tak jak bulgot wydechu silnika na wodzie - wspomina mieszkaniec Parchowa. Swoją pasję rozwinął w Technikum Chemicznym w Gdańsku. - Szkoła mieściła się przy Motławie i działał tam TKKF. Przez 5 lat systematycznie braliśmy udział w spływach. Głównie na wiosłach, ale szkoła miała do dyspozycji również motorówki z silnikami Schneider i gad polskiej konstrukcji. Nie było elektrycznych rozruszników, więc wszystko szarpało się ręcznie. Wtedy po raz pierwszy miałem szansę tego dotknąć i poczuć zapach spalin na wodzie. Dojrzewała we mnie miłość do motorowodniactwa - opowiada W. Przybyła.

Po ukończeniu szkoły, na początku lat 70. rozpoczął pracę w gdyńskiej stoczni. - Wspólnie z kolegą Zbyszkiem Czajką, który był mechanikiem samochodowym, wzięliśmy się za nowy projekt. Pojechaliśmy do M. Plucińskiego z planami jego konstrukcji motorówki Algi Sport. Przez trzy miesiące w mieszkaniu na drugim piętrze sami budowaliśmy naszą motorówkę. Brakowało wszystkiego. Na szczęście dzięki pracy w stoczni mogłem stamtąd pożyczać m.in. frezarki i elektronarzędzia. Po dziadku stolarzu odziedziczyłem zdolności manualne. Zmodyfikowaliśmy odrobinę naszą konstrukcję. Przyczepny silnik zastąpiliśmy jednostką napędową Syrenki - opowiada pan Wiesław. W tych czasach złożenie motorówki wymagało ogromnego wysiłku organizacyjnego. - Najbliższy sklep żeglarski znajdował się we Wschodnim Berlinie na Köpenick. Był upał, a my w samych podkoszulkach polecieliśmy po kilka części samolotem z Rębiechowa. Pamiętam cyrk podczas odprawy. Nie mieliśmy żadnego bagażu i myśleli, że chcemy porwać samolot. Ale udało się i przywieźliśmy piękne, wykonane ze stali nierdzewnej detale, które potem zamontowaliśmy - opowiada W. Przybyła. To nie był jednak koniec problemów. Wodowanie motorówki odbyło się z wysokości… drugiego piętra. - Aby wydostać ją z pokoju musieliśmy wyciąć okno. Do lin zaangażowaliśmy wszystkich kolegów. Operacja wzbudziła niemałą sensację na osiedlu. Ktoś zadzwonił nawet do Telewizji Gdańskiej. Nie było wtedy możliwości zwodowania naszej nowej motorówki na morzu, dlatego przez jakiś czas stała w moim garażu. Na początku lat 70. poznałem m.in. Bogdana Porańskiego i Jacka Szymczaka z Bytowa, dlatego uroczyste wodowanie odbyło się na Jeleniu. Pływaliśmy na niej pół sezonu. Poznałem nowych ludzi. Hołdowski był tam wtedy ratownikiem. Niestety ktoś nam ukradł silnik. I tak skończyło się nasze pływanie. Do dziś mam dowód rejestracyjny z gdańskiego Urzędu Morskiego. Motorówka jednak wciąż pływa na silniku elektrycznym na jednym z kaszubskich jezior - mówi W. Przybyła.

W 1976 r. mieszkaniec Parchowa wziął urlop bezpłatny z gdyńskiej stoczni i wyjechał za chlebem do Szwecji. - Szło mi tam dobrze, dlatego zostałem dłużej. Kolega naprawiał silniki, dlatego po pracy razem z nim mieliśmy okazję popływać na kanale Gota w Geteborgu. To tam po raz pierwszy zobaczyłem sprzęt, który w Polsce mógł być tylko marzeniem. Z silnikami Johnsona, Hondy. W Polsce mordowali się na Moskwach i Wichrach - mówi W. Przybyła, który po roku wrócił do Parchowa.

- Potem długo, długo nic się nie działo. Pływałem tylko okazjonalnie ze znajomymi na morzu i trochę pod szmatą na jeziorze Mausz, bo obowiązuje tam strefa ciszy. Na marginesie trochę żal, że gmina położona nad tak pięknym zbiornikiem o powierzchni 500 ha odwróciła się od niego. Nie ma nawet kąpieliska z prawdziwego zdarzenia. Przydałaby się jakaś szkółka żeglarska. Nic w tym zakresie się jednak nie dzieje - mówi W. Przybyła. Po latach nie żałuje swojej przeprowadzki z Sopotu do Parchowa.

Ostatnio pojawiła się szansa na realizację marzeń i zakup prawdziwej morskiej jednostki. - Przepisy pozwoliły na ściąganie łodzi z Holandii, gdzie moim zdaniem powstają najlepsze hausbooty, czyli zwyczajne łodzie wypornościowe. Holendrzy przez liczne kanały są wręcz skazani na ten sposób podróżowania. Wyroby ich stoczni osiągnęły mistrzostwo. Maksymalna prędkość, jaką mogą rozwinąć, to 15 km/h, dlatego od ub.r. taką łodzią można pływać w Polsce bez specjalnych uprawnień - mówi W. Przybyła. Dwa lata temu do Parchowa z Niderlandów przyjechał specjalny transport z 7,5-metrową łodzią na lawecie. Do jej ściągnięcia nowy właściciel wynajął dźwig. - Dosłownie do ostatniej chwili robiliśmy wózek, na którym można było ustawić ważącą 3,5 t łódź - mówi W. Przybyła, który niemal natychmiast przystąpił do remontu swojego nowego nabytku. - W Holandii przez dłuższy czas stała w hangarze. Poprzedni właściciel próbował ją remontować, ale nieudolnie. Postanowiłem wypruć całe wnętrze do gołej blachy i rozpocząć remont od nowa. Wypiaskowałem stalowy kadłub. Założyłem nowe instalacje, zbiorniki na paliwo oraz wykończyłem sterówkę. Przegląd przeszedł też silnik benzynowy Renault Marine. To typowo morska konstrukcja chłodzona wodą z tzw. mokrym wydechem. Na godzinę spala 2 l benzyny - mówi W. Przybyła. Na remont łodzi przeznaczył 1300 roboczogodzin. Teraz jednostka przystosowana jest do wygodnej podróży dla czterech osób. Oprócz sterówki ma przestrzeń do spania, gotowania i toaletę. Do montażu pozostały m.in. okna i podłoga sterówki.

Wodowanie zaplanowano na 25.04. - Zarezerwowałem miejsce w gdańskiej marinie. Matką chrzestną będzie moja wnuczka Wiktoria. Od jej imienia łódź nazwałem Wikuś. Zgodnie z zasadą, że łódź i żeglarz się demoralizują stojąc porcie, chcę jak najszybciej wypłynąć w pierwszy rejs. Najpierw w maju sprawdzę na Zatoce jak zachowuje się na wodzie. Potem z żoną chcemy wyruszyć na szlak praojców z Gdańska do Iławy. W tym roku wszystkie śluzy i pochylnie są już wyremontowane. Wyruszamy na początku czerwca. Nie będziemy się spieszyć, dlatego szacujemy, że rejs zajmie nam jakieś dwa tygodnie - mówi z radością w głosie W. Przybyła. - U nas, niedaleko od Gdańska, jest tzw. Pętla Kaszubska, czyli 300 km wody. Wypływa się z Motławy, na martwą Wisłę i Szkaprawą dociera do Zalewu Wiślanego, dalej na Kanał Elbląski. Po drodze można zobaczyć wspaniałe dziewicze tereny, które są już rzadkością w Zachodniej Europie. To wspaniały sposób na spędzenie wolnego czasu - mówi mieszkaniec Parchowa, który ma już kolejne, nie tak odległe marzenie, czyli rejs swoją Wiki do Hamburga. - Chcemy skorzystać z drogi wodnej E70 z Brukseli do Kłajpedy. Przy dobrej pogodzie można popłynąć wodami przybrzeżnymi Bałtyku na Zalew Szczeciński, z którego Odrą łatwo dostać się na Pojezierze Brandenburskie i kanałami dojść do Łaby i nią aż do Hamburga. Po drodze można się natknąć na różne majstersztyki, np. śluzy i wanny podnoszące jednostki o kilkanaście metrów - mówi W. Przybyła, który już nie może doczekać się pierwszej wodnej przygody na swojej barce.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do