Wielu bytowiakom przez lata kojarzyła się z pracą w bibliotece. Mało kto jednak wie, że jej pasją jest również pisanie wierszy. Od niedawna tworzy też... rodzinną sagę.
PIERWSZE, NIEŚMIAŁE PRÓBY
Za pióro chwyciła przed laty. - Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, napisałam o jaskółce, która straciła skrzydełko. Uratowałam ją, a ona nie chciała odlecieć - opowiada o fabule „Swojej” bytowianka. Debiut spodobał się jej polonistce, która dopingowała 10-letniej wówczas I. Sylce. - W domu byłam oczkiem w głowie mamy. Kiedy poszłam do szkoły, trudno było mi się pogodzić z tym, że w tłumie nie traktowano mnie w ten sposób, że nie jestem pępkiem świata. Nie miałam komu się zwierzyć, więc przemyślenia wylewałam na papier - opowiada kobieta.
Pierwszy utwór, który pokazała szerszemu gronu, powstał, kiedy uczęszczała do studium, w 1973 r. - Uczyłam się poza Bytowem i z tęsknoty za mamą napisałam o niej wiersz. Zawisł na korytarzu szkoły - mówi. Kiedy już pracowała w bibliotece w bytowskim zamku w 1975 r. napisała sonet. - Popatrzyłam na dzieciniec i natchnęło mnie. Chciałam też wypróbować zasady sonetu - mówi bytowianka. - Kiedy piszę, przestaję być „tu”, przenoszę się „tam”, do innego świata. To dla mnie sposób na wypowiedzenie się, uzewnętrznienie emocji. Siedzi też we mnie potrzeba muzyki, rytmiczności, którą realizuję w tekstach - zdradza kobieta. Spod jej pióra wyszły też m.in. „Arcydzieło” (1978), „Ni piękna, ni miłości” (1981), „Irka Szpyrka” (1984), „Sztuka pisania” (1996). W sumie kilkadziesiąt utworów.
W „Pomeranii” wydano jej „Gościnę” z 2000 r. - To nowela, w której narrację napisałam w języku polskim, a dialogi po kaszubsku. Nie znałam wówczas twórczości Anny Łajming, dopiero potem zobaczyłam, że stosowała tę samą metodę, tylko oczywiście misterniej. Zaczęłam sobie zarzucać, że nie czytałam jej utworów, więc nadrobiłam zaległości - opowiada. Kaszubskiego uczyła się na własną rękę. - W domu rodzice rozmawiali po polsku, ale kiedy nie chcieli, żeby dzieci rozumiały - po niemiecku lub kaszubsku. Kiedy uczyłam się poza Bytowem, tęskniłam za rodną mową, bo to było takie „nasze”. Sama do siebie mówiłam w tym języku, czasem nieświadomie wplatałam kaszubskie słowa w rozmowę - mówi I. Sylka. Zaczęła więc spisywać wyrazy i całe powiedzenia, które zasłyszała w domu. Zamierza je też wykorzystać do sagi, którą pisze od 1,5 roku.
- Matka mojego ojca wcześnie zmarła, miał wtedy 15 lat. Po trzech latach zmarł mu też ojciec, więc mój tata jednocześnie z osiągnięciem pełnoletniości musiał zostać głową rodziny, opiekując się 9 rodzeństwa. Najmłodszego zabrała ciotka, bo mama zmarła tuż po jego urodzeniu. Ciekawi mnie ta historia. Ojciec niewiele nam opowiadał, sam zresztą niewiele wiedział. Po śmierci rodziców musiał uporządkować swoje życie. Ważne było to, co teraz i ci, którzy żyją - mówi kobieta.
W sadze znajdą się też dzieje rodziny jej mamy. - Miała 3 rodzeństwa. Kiedy miała 9 miesięcy, zmarła jej matka. Ojciec ożenił się z nową kobietą, przybyło 5 rodzeństwa przyrodniego. O nich też niewiele wiedziałam - mówi. Szukała więc, dochodziła prawdy. Póki co więcej wie o familii mamy, udało się jej sięgnąć nawet XVII, XVIII w. - Korzystam m.in. ze starych metryk ślubnych, jeszcze niemieckojęzycznych. Za pomoc służą mi też pamiętniki siostry mojego ojca, które pozwoliła mi przeczytać. Obiecałam, że napiszę o niej książkę i chcę się z tego wywiązać. Ślady znajduję też w starych numerach „Pomeranii”, w których są wzmianki o mojej rodzinie. Po nitce do kłębka dowiaduję się coraz więcej - mówi I. Sylka, która czyta też historię Kaszub i Pomorza. - Stamtąd mogę się np. domyślić, co się stało z majątkiem, o który dopytują mnie krewni. Być może po prostu został przegrany w karty czy wygasła umowa najmu - zastanawia się bytowianka.
W swojej sadze (fragment prezentujemy obok) wykorzystuje wiele opowieści. Np. tę o dzieciństwie mamy, która przyglądała się pewnego dnia babci przędącej wełnę na kołowrotku. Potem to, co zobaczyła tylko raz, wykorzystała w Żukówku leżącym wtedy na terenie Niemiec, gdzie w wieku 19-20 lat pracowała w gospodarstwie. Panowała sroga zima. Kiedy zdechło jagnię, mama pani Ireny zapytała gospodarza, czy może je ostrzyc i uprząść wełnę na kołowrotku, który on trzymał na strychu. Przy okazji nauczyła jego żonę. Kiedy Niemka dowiedziała się, że jej syn zginął na wojnie, pocieszenie odnalazła właśnie w przędzeniu.
- Dopiero niedawno dowiedziałam się też, że babcia mojej mamy urodziła 14 dzieci. To były trudne czasy, bieda, choroby. Tylko 7 z nich przeżyło. 2 wysłała do Niemiec, jedna córka wyszła za mąż w Elblągu. Zmarła po urodzeniu córki. Na jej pogrzeb przyjechały siostry z Niemiec i zabrały dziewczynkę, synowie zostali zaś z ojcem w Elblągu, gdzie mieszkają do dziś, razem z potomkami. Intrygują mnie zagadki, np. jakim prawem zabrano to dziecko i dlaczego tuż po przybyciu do Niemiec zmarło? - zastanawia się I. Sylka.
W jej książce fakty mieszają się z fikcją literacką, ale tej jest zdecydowanie mniej. - Tekst nie jest stylizowany, wplatam jedynie niektóre stare słowa dla odtworzenia ówczesnej atmosfery - mówi autorka. W poszukiwaniu informacji pani Irenie pomaga jej krewna, która co nieco znalazła w internecie. - Przyglądając się datom, nazwiskom, wszystko zaczęło mi się układać - mówi pani Irena, która sama też korzysta z komputera, przepisując z brudnopisu treść sagi. Póki co uzbierało się ponad 40 stron. - A w notatkach czeka jeszcze jakieś 150 kartek, do początku XX w. - dodaje. - Wiadomości porządkuję też dla innych. Może ktoś do tego zajrzy, dowie się lub przypomni sobie to, co kiedyś się działo - mówi bytowianka.
[gallery link="file" ids="16094"]
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie