Reklama

Andrzej Doborowicz, tapicer z Bytowa: Klienci wracają do zakładu nawet po 30 latach

13/09/2020 15:14

Pod stołem bele materiału, obok nad maszynami do szycia wzorniki kolorów. Nie, to nie zakład krawiecki. Odwiedzamy Andrzeja Doborowicza, bytowskiego tapicera.

Przed zakładem wzmożony ruch. Ale to nie klienci, a drogowcy. I nic w tym dziwnego. W końcu trwa remont ul. Cichej w Bytowie, przy której mieści się firma. To do niej zmierzam, klucząc pomiędzy pojazdami, pracownikami i rozłożonymi betonowymi kostkami. - Przenieśliśmy się z ul. Jana Pawła II, bo były tam trudności z wjazdem klientów i pozostawieniem na dłużej pojazdu. Jak widać, teraz niewiele się poprawiło - śmieje się tapicer Andrzej Doborowicz i dodaje: - Ale nowa ulica też jest potrzebna. Remont wiecznie trwać nie będzie. Idę za nim do jego pracowni. Pomieszczenie niemal w całości zajmuje duży stół. Pod nim bele materiału, obok maszyny do szycia, a nad nimi wzornik materiałów w różnych kolorach, odcieniach i fakturze. - Dziadek był krawcem, jednak rodzice w ogóle nie byli związani z tą dziedziną. Za to moi wujkowie wyuczyli się za kaletników i rymarzy - zaczyna opowiadać A. Doborowicz. Sam chciał zostać tokarzem, przeszkodą okazał się jednak stan zdrowia. Wybrał więc fach tapicera. - Kiedy zacząłem naukę, przez pół roku pracowałem u Pawła Krefty, a później przeniosłem się do Spółdzielni Pracy Przemysłu Skórzanego i Sprzętu Morskiego w Słupsku z filią w Bytowie. Mieściła się na dzisiejszej ul. Wojska Polskiego, naprzeciw Peweksu - mówi A. Doborowicz. Tam trafił pod opiekę Eugeniusza Wieczorka. - Już świętej pamięci. Bardzo dobrze go wspominam. Wymagający, ale przez to nauczył zawodu - wspomina bytowski tapicer. Po szkole w spółdzielni zaczął też pracować do czasu służby wojskowej. Po powrocie do cywila okazało się, że spółdzielnia przestała istnieć. Prace podjął więc w Postępie, a potem w Młodzieżowej Spółdzielni Pracy Kaszëbë. - Tam w większości szyliśmy rękawice, co nie bardzo mi odpowiadało. Dlatego w 1985 r. postanowiłem otworzyć własny zakład - mówi A. Doborowicz.

Łatwo nie było. Brakowało niemal wszystkiego. Po gąbkę jeździł do Bydgoszczy, po materiały do Gdańska i Słupska. - Brało się, co było, a było niewiele. Ledwie kilka gatunków i trzy kolory - brąz, zielony i bordowy. Ludzie nie mieli problemów z wyborem - śmieje się A. Doborowicz. W meblach wtedy przeważały sprężyny. Dostępne były pojedynczo. - Każdą z osobna należało łączyć ze sobą, a następnie przytwierdzać do oparcia. Później nakładać kolejne warstwy, aż do wierzchniego obicia. I to wszystko ręcznie, roboty na kilka dni. Dziś mamy już gotowe zestawy - opowiada o swoim fachu Doborowicz. Obecnie do dyspozycji ma także zdecydowanie większą paletę materiałów, wzorów i kolorów. - Teraz w zakładzie będzie ich pewnie i z tysiąc. Przed laty trzeba było jeździć do firm i prosić o cokolwiek. Role się odwróciły. Wystarczy zadzwonić do hurtowni i po kilku dniach kurier przywiezie pod drzwi - mówi tapicer.

W pracy obija nie tylko meble, ale również fotele samochodowe. - Zdarzała się wymiana tapicerek w Żukach, Nyskach, Starach czy Syrenkach - mówi A. Doborowicz. Przez lata kształcił także uczniów, w sumie 18. - Każdego z nich pamiętam. Część pracuje w zawodzie, otworzyła własne zakłady. Niektórych spotykam na chodniku, zamienimy kilka słów. Jeden z nich zmarł, choroba - na chwilę zawiesza głos. - A zdarzały się prawdziwe ancymony - ożywia się. - Tak, pamiętam jednego z nich. Graliśmy przed nim dobrego i złego. Ja byłam tą złą, która straszyła, że go wyrzucimy z praktyki, a mąż brał go w obronę - opowiada żona Ewa Doborowicz, nauczycielka z Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Bytowie. - No, jak to młody chłopak, migał się nieco od roboty - usprawiedliwia ucznia A. Doborowicz, po czym dodaje: - Dziś pracuje w zawodzie, ale za granicą. Kiedy przyjeżdża, czasami mnie odwiedza.

Pytam, czy tapicer ma przyszłość. - Sądzę, że tak. Często słyszę oferty pracy w tym zawodzie, ale w zakładach. Mniej jest firm takich jak moja. Wcale się temu nie dziwię. To jednak ciężka praca - mówi A. Doborowicz. Meble niekiedy trzeba znieść, odebrać od klienta, po czym dostarczyć odnowione. O tym jednak, że pasją do tego zawodu można się zarazić, najlepiej świadczy przykład synów Doborowicza. Starszy, Rafał, skończył technikum żywienia i gospodarstwa domowego. Młodszy, Maciej, technikum informatyczne. Obaj najpierw pomagali ojcu w zakładzie, a teraz prowadzą własne. Otrzymali wsparcie z Urzędu Pracy. - Skorzystaliśmy nie tylko z wiedzy ojca, ale także z przetartych już przez niego szlaków - mówi R. Doborowicz. A zdarzają się klienci, którzy do zakładu powracają nawet po 30 latach. Czasy się zmieniają, a co za tym idzie i zamówienia. - Do obicia mieliśmy np. wyposażenie dużej łodzi motorowej ze Szwecji. Pamiętam to, bo na wykonanie dostaliśmy ledwie kilka dni, a do tego w czasie długiego majowego weekendu. Materiał na kanapy i fotele musiał być odporny nie tylko na promienie słoneczne czy wodę, ale przede wszystkim na sól - tłumaczy R. Doborowicz, dodając: - Ze względu na krótki termin nie zdecydowaliśmy się na zamówienie przez kuriera, ale sami pojechaliśmy do Grodziska Mazowieckiego po potrzebne obicie.

W pracowni pokazują swoje ostatnie zlecenia. - Tu przykładowo mamy krzesło, a w sumie ponad 40, z Ułan Spa. Już je wcześniej dla nich wykonaliśmy. Teraz zmieniają wystrój i muszą do nowego pasować - mówi R. Doborowicz. Z kolei obok leży samochodowy fotel, który czeka na swoją kolej. - Współpracujemy z wieloma bytowskimi firmami, dla których wykonujemy pokrowce samochodowe, siedzenia do ciągników, wózków widłowych. Z kolei prywatne osoby coraz częściej zgłaszają się do nas, przynosząc meble z czasów PRL. To była solidna robota, dziś są w cenie - mówi z kolei M. Doborowicz. Na stole zauważam siedzenie motocykla. - Gąbka po kilkudziesięciu latach całkowicie straciła swoje właściwości. Już mamy oryginalną. Teraz blachę musimy wysłać do pomalowania, a następnie obić siedzisko na nowo - tłumaczy A. Doborowicz.

W prowadzeniu nieco zawirowania wprowadził koronawirus. Choć nie ma tego złego... Dzięki temu w swoim lokalu na ul. Jana Pawła II zyskali ciekawą wystawę. Znalazły się na niej meble obite naturalną skórą, których nie zdążyła odebrać klientka. - Były już gotowe, ale nie można ich było zawieźć z powodu wprowadzonych obostrzeń. Zostały więc chwilowo u nas - tłumaczy R. Doborowicz. Słucham jeszcze historii o tapicerskim fachu, tym dawnym i współczesnym. - Niekiedy zwłaszcza przy antykach brzegi obijało się ćwiekami z dużymi okrągłymi łebkami. Czasami gwóźdź nie wszedł, przekrzywił się, czasem człowiek walnął się w palec, a dziś... - mówi A. Doborowicz. - A dziś jest dużo łatwiej. Mamy gotową metrową listwę, w którą tylko co kawałek wbija się gwoździk. Można ją także dowolnie wyginać, co ułatwia prace przy krawędziach - wyjaśnia R. Doborowicz. Upływ czasu widać także w urządzeniach. - Wykorzystujemy pneumatyczne pistolety na zszywki. Mamy maszyny, które potrafią przeszyć nawet centymetrowej warstwy materiał - mówi M. Doborowicz.

Rozglądam się jeszcze z ciekawością po zakładzie. Na ścianie dostrzegam oprawione w ramkę zdjęcie Doborowicza na łódce ze sporym leszczem. - Mierzył 70 cm. Wędkarstwo to moja druga pasja. Przy niej odpoczywam, nabieram dystansu - mówi A. Doborowicz. Dziś, kiedy z czystym sumieniem może zasiąść z wędką nad wodą, za stołem, przy materiałach stoją jego synowie, a przed maszyną 3,5-letni wnuk Filip. Wygląda na to, że tapicerski fach w Bytowie przetrwa kolejne lata.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do