
W tej wsi na dziesięć domów cztery prowadzą agroturystykę lub gospodarstwo gościnne. Nie ma się czemu dziwić. Kartkowo to prawdziwa oaza dla tych, którzy w pięknym miejscu wśród przyrody chcą odpocząć od zgiełku.
„NIE WIEM, CZY WIECIE, ALE TU JEST PIĘKNIE!”
Tej małej osady nie widać z ruchliwej trasy wojewódzkiej 212, którą latem tłumy zmierzają nad Bałtyk. Ale jest blisko, wystarczy przejechać od niej ok. kilometra. Stary pałac, dworskie zabudowania, łatwy dojazd. To nie one przyciągają do Kartkowa turystów.
Na tarasie z kubkami w ręku siedzą młodzi ludzie. Najpierw jednak podchodzimy do większego domu obok, gdzie mieszkają Agnieszka i Paweł Tomalowie, prowadzący agroturystykę. Z Agnieszką idziemy przywitać się z ich gośćmi, właśnie przed chwilą wspomnianymi. - Szukaliśmy miejsca, gdzie jest cicho, zielono, blisko jezioro. I żeby nie było to znowu morze. Zależało nam, by odciąć się od hałasu. Szukaliśmy też nowoczesnych domków, a nie takich z czasów PRL-u. Nie zawiedliśmy się. Jest tu pięknie, urokliwie, blisko są sarenki. O, właśnie tam jedna biegnie - wskazują palcem na pole, na które rozpościera się widok z ich domku. - Chcemy za chwilę rowerami przejechać się po okolicy. Podobno znajduje się tu opuszczony pałac, potem pojedziemy na ryby - zdradzają Karolina, Elwira, Cezary i Jan, turyści z Poznania.
Z Agnieszką idziemy na spacer po okolicy. Mieszka tu z rodzicami od urodzenia, kilka lat temu wybudowała z mężem dom, a w ub.r. postawiła mniejszy dla turystów. - Miejscowość jest przepiękna, ja tu jestem cały czas zrelaksowana. Goście wyjeżdżając, mówią: „Boże, jak ja tu wypocząłem!”. Pomyśleliśmy, że agroturystyka może być naszym dodatkowym przychodem. Stwierdziliśmy, że jeśli już się do tego zabieramy, zrobimy to porządnie. Wybudowaliśmy całoroczny domek, z ogrzewaniem podłączonym do naszego - tłumaczy A. Tomala. Domek wykończyli w lipcu ub.r., więc w poprzednim sezonie zdążyli ugościć tylko kilka grup turystów.
Mijamy kapliczkę. Zadbana, przystrojona kwiatami. Agnieszka pokazuje nam domy, które stoją wzdłuż drogi. Niektóre z nich od niedawna. Postawili je m.in. turyści, którzy wcześniej przyjeżdżali tu na wczasy. Widać, trudno się to miejsce opuszcza...
Wróćmy do Tomalów. - Sporo osób przyjeżdża, żeby stąd jeździć nad morze. Nie chcą tam spać, bo jest tłoczno, głośno. W Kartkowie rano jedzą śniadanie, potem wyruszają nad Bałtyk, a wieczorem wracają, żeby się wyciszyć, zrobić grilla. Rowerami można stąd ładną drogą przez las dotrzeć też do Unichowa czy Nożyna. Ale i my mamy ładne jezioro - mówi A. Tomala. Mowa o Jeziorze Długim, które w ub.r. zyskało m.in. nowy pomost. Położony w Parku Krajobrazowym Doliny Słupi zbiornik liczy ok. 15 ha. To gratka dla lubiących kąpiel, a także dla wędkarzy. Pytamy Agnieszkę o jej gości. - Na pierwszych trochę się sparzyliśmy. Zostawili nieporządek, zlew pełen brudnych naczyń, inni zupełnie nie przestrzegali segregacji śmieci. Dla nas pewne sprawy wydawały się oczywiste. Jednak widać, że ludzie na urlopie luzują nawet pod tym względem. Napisaliśmy wtedy regulamin i od tego czasu nie mamy takich kłopotów - mówi A. Tomala.
Na ten rok terminy mają już zarezerwowane do końca września. - Widać, że ludzie jeszcze się boją. Niektórzy bukują, a potem rezygnują, często kilka dni przed przyjazdem. Mam wrażenie, jakby walczyli sami ze sobą, jechać czy nie jechać, czy to nie za szybko - mówi Agnieszka, mając na myśli sytuację związaną z epidemią.
OKNO NA ŚWIAT
Kilka zabudowań dalej naszym oczom ukazuje się spory trawnik z placem zabaw, zadbanym skalniakiem, drzewami, miejscem na ognisko, ławkami i stołami. Za płotkiem widzimy staw i rozległy widok na pola i lasy. Obok sporego domu stoi mniejszy, piętrowy, z tarasem. Na drewnianej tabliczce widnieje napis „Wolna chata”. Za chwilę pojawiają się właściciele, rodzice Agnieszki. Ryszard Dawidowski podjeżdża na rowerze, jego żona Bożena wychodzi z domu z miską pełną prania. Na środku podwórka siadamy przy stole. Druga córka, Kamila, przynosi kawę i truskawki. Zaczynamy czuć się jak na wakacjach... Pytamy o początki agroturystyki w Kartkowie. - Kiedy w latach 90. zaczęły upadać pegeery, przekształciliśmy chlewik gospodarczy w kwatery - zaczyna opowiadać pan Ryszard. - W sumie to zaczęło się od myśliwych - wtrąca pani Bożena i wyjaśnia: - Kartkowo należy do warszawskiego koła łowieckiego i myśliwi szukali miejsca, w którym mogliby się przespać. Hotele były dla nich za drogie. Od nich usłyszeliśmy: „Nie wiem, czy wiecie, ale tu jest pięknie!”. Otworzyli nam oczy. I tak się zaczęło. Od ponad 20 lat przyjeżdżają do nas turyści z Polski i zagranicy. Pani Bożena w Kartkowie się wychowała, jej mąż zamieszkał tu w latach 80., po ślubie. Pochodzi z Dębów, również w gminie Czarna Dąbrówka. Od 2004 r. jest sołtysem Kartkowa. - Dla nas to codzienność, ale również doceniamy to, co mamy i widzimy, że jest się po co tu zatrzymać. Wokół sama przyroda, dwa kroki do lasu, jezioro. Zwierzęta, które podchodzą pod płot. W Kartkowie można spotkać m.in. lisy, dziki, zające, wilki, kuny, czaple, bociany i orły bieliki - wylicza pan Ryszard. - Widać od nas całe stada jeleni przebiegające z lasu do lasu. Od niedawna dostrzec można tu również sarenkę z dwojgiem młodych - dopowiada pani Bożena.
Pan Ryszard często zabiera gości na spacer późnym wieczorem lub skoro świt i pokazuje im dziką zwierzynę. - Mąż to taki gawędziarz. Oprowadza gości i opowiada tutejszą historię, pokazuje ciekawe miejsca, zawsze z dowcipem - mówi pani Bożena, opowiadając przy okazji anegdotę. - Odwiedzał nas pewien pan z Warszawy. Elegancki, dbający o swój wygląd. Nawet na urlopie nie umiał złapać oddechu. Widzieliśmy go zawsze z nicią dentystyczną czy grzebykiem w dłoni. Raz mąż zażartował, że pewna rosnąca tu roślina jest doskonała na poprawę kondycji włosów. Tak naprawdę to zwykły chwast. Pan jednak wykopał go, zasadził w doniczce i pojechał z nim do stolicy. Tam stosował, płucząc wywarem włosy. Kiedy w kolejnym roku nas odwiedził, zachwalał roślinę, mówiąc, że jego włosy faktycznie dzięki temu lepiej wyglądają! - mówi, śmiejąc się B. Dawidowska.
Turyści chętnie w ich stawie łowią liny, karpie, złote karasie. W lesie zaś zbierają kozaki, maślaki, prawdziwki, kanie, a także jagody. - Są tu też idealne drogi na przejażdżki jednośladem. To mała miejscowość, ale właśnie małe jest piękne. Nie ma tu nawet sklepu. Droga do niego rowerem wzdłuż jeziora też może być atrakcją - dodaje B. Dawidowska, dodając, że wrażenie robi również zachód słońca. - Codziennie wygląda inaczej - zaznacza. Zabiera się do powieszenia pościeli po poprzednich gościach. Po tym zaprasza nas do obejrzenia „Wolnej chaty”. Dół to salon połączony z kuchnią i jadalnią, a także toaleta. Na ścianie cegła, pod schodami kominek, szafki kuchenne w starym stylu. U góry zaglądamy do dwóch sypialni i łazienki. Dominuje drewno.
Jak mówi małżeństwo, z agroturystyki nie da się żyć, to dodatkowy zarobek. - Ale liczy się coś innego. Dzięki naszym gościom staliśmy się bardziej otwarci. Odwiedzają nas mieszkańcy dużych miast, o ciekawych zainteresowaniach, pracujący w interesujących zawodach. To jest takie nasze okno na świat - podkreśla pani Bożena. Mają klientów, którzy każdego roku zjeżdżają do Kartkowa. - Rodzina z Niemiec odwiedza rodziców od 13 lat, przyjeżdża w kilka pokoleń. Mówią, że w ciągu roku nie mają dla siebie za dużo czasu, a tu bite dwa tygodnie przebywają razem - mówi A. Tomala. - Jest ich już więcej niż łóżek w naszym domku, więc odradzałam im przyjazd w tak licznym gronie. Upierają się, że prześpią się na materacach czy rozkładanym fotelu, byle tylko tu być - mówi z uśmiechem pani Bożena. Poniekąd przez ich sąsiedztwo z „Wolną chatą”, zaprzyjaźniają się z gośćmi. - Często zachęcają, żebyśmy posiedzieli z nimi przy ognisku przy piwku. Jednak musimy odmawiać, przysiąść tylko na chwilkę. Mamy swoje obowiązki i zajęcia następnego dnia - tłumaczy B. Dawidowska.
Zauważa, że mieszkańcy Kartkowa bardzo pielęgnują swoje obejścia. - Nie tylko ci, którzy mają gości. Wszyscy dbamy o naszą wieś. Nawet idąc na spacer, w kieszeni mamy reklamówkę i zbieramy po drodze śmieci - mówi B. Dawidowska. Małżeństwo narzeka przy tym na odwiedzających jezioro mieszkańców okolic. - Szukają ładnego miejsca, ale często zostawiają już brzydkie. Nie zwracają uwagi na innych, zachowują się niegrzecznie, nadużywają alkoholu i rozrzucają śmieci. My, mieszkańcy, potem to sprzątamy, żeby nasi turyści zastali tu przyjemne miejsce - żali się kobieta. - Kiedy tu wracamy, choćby z Bytowa, to czuje się, jakbyśmy wjeżdżali do jakiegoś rezerwatu. Świeże powietrze, cisza, cień i wilgoć, taka oaza podczas upalnych dni. To zdecydowanie moje miejsce na ziemi - dodaje B. Dawidowska.
ZACZĘŁO SIĘ OD ROWERZYSTY Z GDAŃSKA
Odwiedzamy kolejne miejsce. Idąc prosto aleją drzew, doszlibyśmy do pałacu, który niestety stracił dawną świetność. Szkoda, bo na pewno mógłby stać się atrakcją. Ze względu na bezpieczeństwo zabroniono wejścia na posiadłość. Zostajemy w centrum wsi. Po prawej stronie kapliczki znajduje się gospodarstwo gościnne Ewy i Wiesława Dąbrowskich. Wita nas szczekanie dużego psa. Wybiega właścicielka, wołając: - To taki nasz dzwonek. Gdy zaczyna szczekać, wiemy, że ktoś przyszedł. Mimo rozmiaru to spokojny pies - zapewnia E. Dąbrowska. Wchodzimy. Dom gospodarzy od tych dla gości oddziela niewielkie ogrodzenie. Naszą uwagę zwraca roślinność. Mnóstwo tu kwiatów, krzewów oraz drzewek owocowych. Kierujemy się za gospodynią, która pokazuje nam ogródek warzywny. - Starcza dla wszystkich, i dla rodziny, i dla gości. Koperku czy szczypiorku mamy aż nadto - mówi. Jest też foliak, a w nim m.in. pomidory. - Mój zięć bardzo lubi pracować przy roślinach. Gdy tylko przyjeżdżają z córką, coś zawsze pogrzebie - tłumaczy właścicielka. Oboje z mężem pochodzą z województwa kujawsko-pomorskiego. W 1985 r. ze Skrwilna przyjechali na Ziemię Bytowską za pracą. - W Unichowie mieszkała siostra mojej mamy, która początkowo nam pomagała. Mąż dostał pracę w pegeerze. To jeździł ciągnikiem, to coś naprawił. Ja pracowałam na kuchni. Po 4 latach wyprowadziliśmy się do Kartkowa. Dostałam też pracę jako ekspedientka w sklepie GS-owskim. I tak żyjemy do dziś. Nie żałujemy ani jednej decyzji. To nasze miejsce na ziemi - tłumaczy właścicielka.
Wśród zieleni stoją dwa drewniane domki dla gości. Państwo Dąbrowscy przyjmują ich od ok. 15 lat. - To był przypadek. Rowerem przejeżdżał obok naszego domu gdańszczanin. Zatrzymał się i zapytał wprost, czy mamy na wynajem pokój. Odstąpiliśmy mu wtedy jeden w naszym domu. Okazało się, że jest takim jakby pośrednikiem baz noclegowych. Miał ich pod sobą ok. setki w różnych miejscach, nie tylko w naszym województwie. Zapytał, czy nie chcemy od czasu do czasu wynajmować komuś pokoju. Zgodziliśmy się. Polecał nas i faktycznie goście przyjeżdżali. Później postanowiliśmy wejść głębiej w tę działalność. Wiele zawdzięczamy temu przypadkowemu rowerzyście. To on nas głównie ukierunkował i pomógł rozwinąć skrzydła - wspomina E. Dąbrowska.
Potem kupili pierwszy drewniany domek, który musieli jeszcze sami wyremontować. Stoi pomalowany na biało. W środku znajdują się kuchnia, łazienka oraz większy salon z dużą rozkładana kanapą. Domek może pomieścić 6 osób. - Jest dobry szczególnie dla starszych. Jednokondygnacyjny, więc wygodnie im się poruszać - tłumaczy E. Dąbrowska. Gdy z niego wychodzimy, pojawia się właściciel, który z marszu bierze się do naprawiania drewnianego tarasu. Towarzyszy mu młody chłopak. - Od 18 lat jesteśmy rodzinnym domem dziecka dla dzieci z Gdyni. Aktualnie mamy 8 podopiecznych. Chłopak, który właśnie pomaga mężowi przy naprawie, wstał już o godz. 6.30 od razu gotowy do działania. Bardzo się garnie do takich rzeczy - tłumaczy E. Dąbrowska.
KURY CELEBRYTKI
Kierując się do drugiego, brązowego domku nie sposób nie zwrócić uwagi na otoczenie. Prócz bujnej roślinności znajdziemy tu hamaki, huśtawki, piaskownicę, a nawet drewnianą chatkę do zabawy dla dzieci. Są też krzesła, stoliki Za drugim domkiem, do którego zmierzamy, rośnie zboże. - Często chodzą po nim żurawie, które z chęcią fotografują nasi goście. Można je nazwać jedną z atrakcji, bo ludzie są nimi oczarowani. Mamy tu też kury. Zawsze uprzedzam naszych wczasowiczów, że kogut rano pieje. Zdarza mi się nawet za niego przepraszać. Ale nikt jeszcze się nie skarżył. Pojawiają się nawet zdania, że to właśnie ma swój urok. Że takie odgłosy to dodatkowy atut. Zresztą nasze zwierzęta to tacy celebryci, bo dzieci przyjeżdżające ze swoimi rodzicami koniecznie chcą mieć z nimi fotki - uśmiecha się właścicielka.
Drugi domek na parterze ma aneks kuchenny połączony z pokojem oraz łazienkę. Na piętrze, na które prowadzą kacze schody, znajdują się dwa pokoje z oknami dachowymi. - Szkielet postawił nam cieśla. Resztę pracy wykonał mój mąż. Mam ogromne szczęście i komfort, bo z Wiesława jest taka złota rączka. Wszystko naprawi, sam założy kafelki itp. W ub.r. na wiosnę zaczął robić drewnianą łódź, która wodowała na miejscowym jeziorze w lipcu. Pozostaje do dyspozycji naszych gości, wystarczy, że wezmą od nas kluczyk. Poprzedniego lata z chęcią korzystali z tej atrakcji. Wcześniej mieliśmy plastikową, ale były trudności z jej transportem. Ta nowa jest trwalsza i większa - mówi nie bez dumy E. Dąbrowska.
Siadamy na tarasie brązowego domku dla gości. Nie słychać samochodów. Cisza i spokój. Nie dziwi, że goście tu wracają. - Przyjeżdżają do nas osoby z Trójmiasta, Jaworzna, Gliwic, Warszawy czy Bydgoszczy. Mamy spore grono, które wraca co roku. Z Wrocławia odwiedzają nas goście, którzy stali się dla nas jak rodzina. W końcu przyjeżdżają od ok. 10 lat. Zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że zapraszamy się na wesela, chrzciny itp. Z Lublina mamy za to typowych grzybiarzy. W ub.r. kiedy był wysyp, to po 8 wiader targali z lasu - tłumaczy właścicielka. Turyści z chęcią korzystają też z rowerów i biegnących w okolicy ścieżek. - Przywożą ze sobą jednoślady. A gdy jest potrzeba, my mamy kilka na stanie i pożyczamy. Nie jest też daleko nad morze, więc nierzadko goście wybierają się na całodniowy pobyt nad Bałtyk - wyjaśnia E. Dąbrowska.
Jak twierdzi, trochę zmieniło się od czasu, gdy zaczynała działalność. - Niegdyś miastowi tak jakby wstydzili się tego, że spędzają czas na wsi. Teraz widać, że doceniają plusy pobytu z dala od miejskiego zgiełku. Jest czyste powietrze, panuje cisza i jak twierdzą, czas płynie inaczej. Robią tu mnóstwo zdjęć, które przesyłają znajomym, rodzinie - mówi właścicielka. Sezon trwa u państwa Dąbrowskich od lipca do sierpnia/września. - Zazwyczaj goście rezerwują miejsca dopiero na lipiec. Z rzadka zdarza się, że na majówkę, bo ostatnio trudno trafić w tych dniach na słoneczną pogodę. Obłożenie mamy do końca sierpnia. Niewielu rezerwuje termin na wrzesień. Dla nas wtedy sezon się kończy, bo domki są typowo letnie - tłumaczy E. Dąbrowska.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!