
- Żona ma skomplikowane złamanie kostki. Przeszła operację i w szpitalu spędzi przynajmniej kolejny tydzień. Ja miałem więcej szczęścia, ale jestem cały obdrapany i obolały. Mam żal do wykonawcy remontu drogi, że nie zabezpieczył naprawianych miejsc i zostawił rozsypany na asfalcie gryz, który stwarzał zagrożenie i doprowadził do wypadku - mówi Tomasz Potrykus z Bytowa, który w ub. tygodniu wraz z żoną przewrócił się swoim skuterem na drodze wojewódzkiej w Udorpiu.
- Od ponad 10 lat jeżdżę na motorowerze. Latem i jesienią z żoną co jakiś czas wybieramy się w studzienickie lasy na grzyby i jagody. W ten sposób dorabiamy do małej emerytury. Gdy wydarzył się wypadek, wracaliśmy ze Studzienic. Jechaliśmy w stronę Bytowa, gdy za Udorpiem dojechaliśmy do miejsca, w którym trwały roboty drogowe. Samochody stały, aby przepuścić tych nadjeżdżających z naprzeciwka. Też się zatrzymałem. Auto przede mną ruszyło i też chciałem jechać. Ledwo się rozpędziłem, gdy w pewnym momencie na kamyczkach rozsypanych przez drogowców przednia opona straciła przyczepność. Kierownica się wykręciła i koło stanęło w poprzek. Wtedy przeleciałem przez kierownicę i spadłem na asfalt. Sunąłem się po nim. Dobrze, że miałem kask i zasuniętą przyłbicę, bobym zdarł całą twarz. Usłyszałem krzyk żony. W szoku pozbierałem się z ziemi i podbiegłem do niej. Była przygnieciona przez motorower. Zobaczyłem, że leje się na nią paliwo. Podniosłem skuter i odprowadziłem na bok. Kierowcy widzący zdarzenie zadzwonili po pogotowie - opowiada Tomasz Potrykus z Bytowa.
O zdarzeniu, do którego doszło 24.08. pisaliśmy w ubiegłotygodniowym „Kurierze”. W trakcie gdy zamykaliśmy numer, policja na miejscu prowadziła czynności, które miały wyjaśnić przyczyny zdarzenia. Poszkodowany 71-letni kierowca jednośladu jest przekonany, że winę ponosi firma prowadząca tego dnia naprawę nawierzchni na drodze wojewódzkiej 212. - Motorower na rozsypanym gryzie zachowywał się jakby był na lodzie. Gdy się wywróciłem, wszędzie miałem powbijane małe kamyczki. Jeszcze wczoraj z jednej z ran wyciągnięto mi kilka. Nie wiem, jak można było zostawić na drodze coś takiego. Uważam, że wyremontowane miejsca powinny być uprzątnięte z luźnych kamieni i odpowiednio oznaczone. Dopiero po naszym wypadku jezdnię zamieciono. Dobrze, że nie jechałem szybko, bo nie wiem, jak by się to skończyło. Żona ma 65 lat. Pewnie czeka ją długa rehabilitacja. Zanim ja się pozbieram, też minie trochę czasu. Zostaliśmy przez to unieruchomieni. A wyjazdy na grzyby i jagody były dla mnie i żony jedyną możliwością, aby pooddychać świeżym powietrzem w lesie i dorobić trochę na zbiórce runa leśnego - mówi T. Potrykus. Skuter, jedyny środek komunikacji starszego małżeństwa, na razie został wyłączony z ruchu. - Syn mi powiedział, że policja zatrzymała dowód rejestracyjny, bo w trakcie wywrotki urwał się przewód hamulcowy. Muszę go naprawić, aby przeszedł przegląd. Trzeba wymienić część popękanych plastików. Trochę to będzie kosztowało, nie mówiąc już o cierpieniu. Tymczasem firma, która prowadziła prace na drodze, nawet się nie zainteresowała. Nikt nie przyszedł powiedzieć słowa „przepraszam” - mówi rozżalony T. Potrykus. Poszkodowany mężczyzna nie wyklucza, że wystąpi o odszkodowanie.
Tymczasem prowadząca postępowanie wyjaśniające policja wstępnie ustaliła, że miejsce, w którym doszło do wypadku, było prawidłowo oznakowane. - Stał znak informujący o prowadzeniu robót, ostrzegający o sypkiej nawierzchni oraz ograniczenie do 40 km/h. Kierowca motoroweru prawdopodobnie nie dostosował prędkości do panujących warunków i na sypkiej nawierzchni stracił panowanie nad jednośladem - mówi Dawid Łaszcz, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Bytowie.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!