Uważane jest za najbardziej bytowskie z niemieckich miast. Coś jak Hamburg dla mieszkańców Kartuz - cel wieloletniej migracji. U nas nie używamy jego tradycyjnej polskiej nazwy Brunszwik, ale tej niemieckiej - Braunschweig, tak jak nasi krewni i znajomi w nim mieszkający. Oczami Adama Starzyńskiego przyglądamy się bytowiakom, którzy na stałe zamieszkali w mieście nad Okerem.
Kontakt z tym miastem utrzymuję od lat 80., kiedy przyjeżdżałem na wakacje lub święta do krewnych. Jednak nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się tyle spotkań z bytowiakami spoza mojej rodziny co podczas tegorocznego pobytu.
WESTSTADT, CZYLI DAWNA MEKKA PRZYBYSZÓW Z POLSKI
To największa dzielnica miasta. Powstała pod koniec lat 60. Budowane w kolejnych dziesięcioleciach bloki regularnie zasiedlano tzw. niemieckimi przybyszami ze Wschodu, najczęściej mówiącymi po polsku lub rosyjsku. Od centrum tę część miasta oddziela nitka autostrady. Z dzieciństwa pamiętam, że na Weststadcie na placu przed szkołą w pobliżu Emsstrasse bawili się razem chłopcy pochodzący z Bytomia, Opola, Bydgoszczy, ale też ze Studzienic czy Bytowa. Większość z nich tu miała drugie podwórko, na którym zawierali znajomości i poszukiwali swojego miejsca w grupie rówieśników. Z tym pierwszym - opolskim czy bytowskim w Polsce - nic już ich nie łączyło, prócz zacierających się wspomnień. Płynnie mówili po niemiecku, co było zasługą przedszkola lub szkoły, i w dużej mierze czuli się tutejsi. Właściwie z Polski byłem tylko ja. Skąd to wiem? Czasami dawali mi to do zrozumienia.
Ale to drugie pokolenie migrantów w tej części Braunschweigu już nie mieszka. Weststadt dziś kojarzy się tym trzydziestoparolatkom z blokami dla starszych i przede wszystkim spataussiedlerów, ,,późnych przesiedleńców” z dawnego Związku Radzieckiego, z którymi nie chcą być utożsamiani. Jeśli powiodło im się w życiu, a najczęściej tak, to większość z nich przeprowadziła się do centrum lub wiosek na przedmieściach, gdzie mieszkają na pięknych osiedlach w zabudowie jednorodzinnej. Inni wyjechali za pracą do większych miast.
Pomimo tego, powszechnie uważa się, że najwięcej bytowiaków żyje na „Wesztacie” i w Heidbergu (południowo-wschodnia dzielnica), z tą uwagą, że dotyczy to pokolenia rodziców i dziadków. Tego, które podjęło decyzję o wyjeździe rodzin z PRL-u w latach 70. lub 80. Jednak dziś zajmowane przez nich mieszkania nie są 3- 4-pokojowe z 2 łazienkami jak wówczas, gdy mieszkały z nimi dzieci, lecz mniejsze.
Z CAMPUSA I SPOWROTEM
W historycznym budynku campusu Collegium Carolinium (tak brzmiała pierwotna nazwa powołanej w 1745 r. uczelni, która szczyci się, że była pierwszą w Niemczech o profilu technicznym) zapytałem pracownika administracji o biuro ds. studentów zagranicznych. Jego odpowiedź po niemiecku brzmiała znajomo - zaraz przyszło mi na myśl, że niemieckim włada tak jak ja, tj. bez akcentu i z pominięciem wielu gramatycznych zawiłości i typowego szyku zdań. Kolejne pytanie zadałem już po polsku. Okazało się, że jego żona jest bytowianką z urodzenia. Cała jej rodzina osiedliła się na stałe w RFN ponad 30 lat temu. Sam deklarował, że pochodzi z powiatu kartuskiego, a przed wyjazdem za Odrę kilka lat mieszkał i pracował w Gdańsku.
Niestety, na uczelni miałem kłopoty z dostępem do internetu. Dlatego m.in. przez most na rzece Oker i Wendentor i potem długą ulicą Wilhelmstrasse - zapamiętałem, ponieważ stał tam zielony „maluch” - Fiat 126p - udałem się na brunszwicki pasaż Bohlweg. Darmowe łącze znalazłem w McDonaldzie. Obok usiedli, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, ojciec z synem. Używali na przemian polskiego i niemieckiego. Bardzo mi się to podobało. Spytałem ich o geografię miasta. Wyszło na jaw, że to kolejni bytowiacy. Jak się okazało wujek, a nie tata 7-latka, wychowywał się niedaleko bytowskiego zamku, wyjechał do Niemiec w 1981 r., jak podkreślił, 3 dni przed stanem wojennym!
Wieczorem wróciłem tramwajem z centrum do campusa. Wsiadłem do pierwszego lepszego. Po chwili usłyszałem siedzącą przede mną dziewczynę - ,,raczej w tym roku do Bytowa nie przyjedziemy”. Ponownie skorzystałem z okazji i spytałem po polsku, jak dojechać do dworca - bo rzeczywiście nie byłem pewien obranego kierunku. Ale ona raczej nierozmowna, wysiadła na najbliższym przystanku. Na szczęście pewien nastolatek wytłumaczył mi łamaną polszczyzną, jak dostać się na Europaplatz. Podziękowałem dawnemu warszawiakowi, który zdradził, że przyjechał z rodzicami do miasta, dawnej rezydencji saskiego księcia Henryka Lwa, jednego z ważniejszych władców XII-wiecznego cesarstwa, już prawie 10 lat temu.
PRZED „POLSKIM” KOŚCIOŁEM
W kościele Polskiej Misji Katolickiej przy Donaustr. na Weststadcie w niedzielę 27.04. wyjątkowo ,,mszę polską” przesunięto na godz. 13.00 (wg. stałego porządku księża Chrystusowcy odprawiają ją w samo południe). Powód - kanonizacja Ojca Świętego Pana Pawła II i Jana XXIII. Miałem więc trochę czasu. Donaustrasse to długa dwupasmowa ulica. Tu w pobliżu kościoła św. Cyriaka (St. Cyriakus) wzdłuż ulicy jest sporo miejsc parkingowych, które się powoli zapełniają.
W niedzielne popołudnia vis a vis kościoła, jak pamiętam, zazwyczaj stał samochód - bus, kiedyś tzw. ,,buli”, chyba pomarańczowy, a w późniejszych latach już nowsze wersje VW T4. Wystawiała go firma, która zabierała paczki do Polski. Tym razem nie przyjechał. Ale ludzie czekali. Z jednym z oczekujących, wyglądającym na trzydziestolatka, nawiązałwm rozmowę, ponieważ widziałem w bagażniku paczki zaadresowane na bytowski kod pocztowy. No i rozmawialiśmy jak dwaj bytowiacy! Ja kopałem piłkę najczęściej na stadionie, on na starym cmentarzu przy ul. Miłej. Pracuje w Braunschweigu w budowlance prawie 8 lat. Początkowo żył wahadłowo - praca tu i co drugi weekend w Polsce. Ale teraz żona i dziecko, więc są razem w Niemczech. Chwalił sobie życie i zatrudnienie. Twierdzi, że w Polsce, tego co ma, by się nie dorobił. Dużo mówił o dziecku, które niedługo pójdzie do szkoły i przyznał, że ma dylemat. Gdzie powinno się uczyć? Zostać w Niemczech czy wrócić? Pytał wprost, co bym zrobił na jego miejscu! Bez wahania odpowiedziałem, podając argumenty. Miałem wrażenie, że mój rozmówca był zdziwiony tym, co usłyszał. Tak jak większość osób - pomyślałem, z którymi podejmowałem ten temat, optuje za powrotem do Polski. Traf chciał, że już po moim powrocie do kraju spotkaliśmy się znowu, latem w Bytowie. Zapytałem delikatnie, jaką podjął decyzję? Był zaskoczony, że pamiętałem naszą rozmowę na Weststadcie. Powiedział, że mają jeszcze czas. Córka rozpocznie naukę w następnym roku szkolnym. Pomyślałem w duchu: „no i dobrze”. Zostać czy wrócić? To nie jest łatwa decyzja.
Wróćmy jednak do Braunschweigu. Podczas kolejnych dni mogłem przekonać się, na ile moje argumenty mogą być uzasadnione. W mieście trwałą kampania wyborcza. W dzienniku ,,Neue Braunschweiger” czytałem, że na Schlossstrasse, niedaleko biblioteki miejskiej, w której właśnie siedziałem, odbędzie się spotkanie z minister rządu federalnego ds. wychowania i rodziny oraz kandydatem socjaldemokratów (SPD) na burmistrza. Urlicha Markurtha (jak się potem okazało przyszłego burmistrza, bo w wyborach 15.06. br. uzyskał 66% poparcia) zapytałem jak urząd, którym być może przyjdzie mu kierować, zamierza wspierać obywateli miasta w kultywowaniu ich rodzimej kultury, a przede wszystkim nauce języka. O to samo spytałem kolejnego dnia już w cztery oczy Henniga Brandesa (kandydata chrześcijańskich demokratów CDU, tej samej partii, której przewodzi kanclerz Angela Merkel). Właściwie obaj pretendenci do najważniejszego fotela w magistracie odpowiedzieli podobnie. Podali przykłady miejscowych instytucji i inicjatyw, które realizują, wprowadzają w życie politykę promowania wielojęzyczności. Podkreślali, że nie można przejść obok tej kwestii, ponieważ co czwarty mieszkaniec miasta pochodzi z rodziny przesiedleńców najczęściej z Polski, Turcji, Włoch, krajów byłej Jugosławii oraz dawnego ZSRR. Rzeczywiście, tylko sama lektura gazety miejskiej dostarcza wielu przykładów potwierdzających deklaracje polityków, np. kursów językowych ,,od przedszkola do seniora”.
Im więcej bywam w Braunschweigu, tym częściej przychodzi mi na myśl pytanie, skąd wzięło się w nim tylu bytowiaków? Co tak naprawdę skłoniło ich do wyjazdu? Czy rzeczywiście chodziło o łączenie rodzin, jak oficjalnie nazywano to zjawisko? A może zdecydowało coś jeszcze...
Adam Starzyński
[gallery link="file" ids="12954"]
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie