Reklama

Dawid Martin. Ślub w Polsce, wesele na Jawie

08/12/2019 18:21

Dawid i Diah Martinowie wspólnie łączą tradycje kaszubskie z indonezyjskimi. On pochodzi z Kiedrowic, a ona z Dżakarty. Ślub wzięli w Polsce, wesele mieli na Jawie.

- Na studiach z muzykologii na Uniwersytecie Warszawskim trochę brakowało mi praktyki, zwłaszcza że pochodzę z muzykalnej rodzinny. U nas zawsze się grało - mówi Dawid Martin. Zauważył ogłoszenie o zajęciach dla studentów z gamelanu jawajskiego, czyli tradycyjnego instrumentu składającego się z gongów i metalofonów, tworzących całą orkiestrę. - Zainteresowało mnie to. Poszedłem i tak już zostałem. Wówczas ćwiczyliśmy w ambasadzie Indonezji, gdzie znajdował się jedyny tego typu instrument w Polsce. Co ciekawe, usłyszeć można go na jednej z płyt Czesława Niemena - dodaje D. Martin. Spodobało mu się na tyle, że postanowił bardziej poświęcić się grze. Okazją ku temu było stypendium, dzięki któremu wyjechał na Jawę, a konkretnie do Yogyakarty. - Wysiadłem z samolotu, przeszedłem odprawę, wychodząc z klimatyzowanej hali lotniska, otworzyły się drzwi i... uderzyła mnie fala gorącego powietrza - wspomina D. Martin. Drugie zaskoczenie czekało go na uczelni. - Okazało się, że moi wykładowcy nie mówią po angielsku, niespecjalnie używali też indonezyjskiego. Porozumiewali się w miejscowym jawajskim języku. W Polsce nauczyłem się jedynie kilku prostych słów, typu przepraszam, proszę, dziękuję. Szybko musiałem nadrobić braki - mówi D. Martin. - Trzeba było przecież pójść do sklepu i kupić coś do jedzenia. Początkowo miałem trudności z targowaniem, a wiadomo, kiedy pojawia się Europejczyk, czy ktoś z jasną skórą, cena rośnie - śmieje się D. Martin. - Białych po indonezyjsku nazywa się bule. To podobne określenie do gringo. W języku jawajskim zaś mówi się na nich londo. To wzięło się od belanda, czyli Holendra. Dla nich wszyscy biali byli Holendrami. Ma to swoje plusy i minusy. Każdy chce mieć znajomego bule, ale gdy idzie się na targ, wszystko nagle drożeje. Teraz trochę się to zmieniło, chyba przyjeżdża też więcej turystów na Jawę - dodaje D. Martin.

Rzecz jasna na początku nie ominęły go zabawne sytuacje. Jako pierwszych nauczył się liczebników. - Problem miałem zwłaszcza z dwoma. Seratus - sto i seribus - tysiąc. Na zakupach musiałem bardzo uważać - wspomina D. Martin. - Pomagali mi studenci, którzy znali angielski. Miejscowi też byli bardzo pomocni. Może dlatego, że zwracałem ich uwagę karnacją - dodaje D. Martin. Musiał się także nauczyć przechodzić przez ulicę. - Ruch jest bardzo duży. Początkowo, tak jak u nas, stałem na światłach i czekałem na zmianę. Przed sobą miałem 5 pasów w jedną stronę i kolejne 5 w przeciwną. Sznur aut jadących w obie. Wreszcie zapaliło się dla mnie zielone, ale samochody wcale się nie zatrzymały. Właściwie nic się nie zmieniło - opisuje Martin. Jak więc należy pokonać jezdnię? - Trzeba przesuwać się pas po pasie, zatrzymując w przestrzeni pomiędzy nimi, bacząc, by nikt nas nie potrącił - tłumaczy D. Martin.

Po rocznym pobycie powrócił do Polski, napisał pracę magisterską o gamelanie. Uczył gry na tym instrumencie. Zaczął także pracę w indonezyjskiej ambasadzie. Rozpoczął też pisanie doktoratu, a w związku z pracą naukową wyjeżdżał na Jawę. Tam poznał Diah, swoją przyszłą żonę. - Studiowała na wydziale tańca, ja zaś odwiedzałem starych znajomych. Jeden z nich poznał nas ze sobą - mówi Dawid. Po dwóch latach wzięli ślub. Ten odbył się w Lipnicy. Wesele z kolei mieli na Jawie. - To było ciekawe przeżycie zwłaszcza dla moich rodziców. Musieli się dopasować do tradycyjnego obrzędu, m.in. poprzez strój. Dodatkowo w odpowiednim momencie wykonywać mieli określone czynności. Na szczęście była osoba, która im podpowiadała - mówi D. Martin. Na początku młodzi wychodzą z przeciwnych stron sali i spotykają się na środku. Młody nogą zgniata jajko, a panna młoda obmywa mu stopy. Później nawzajem, by zapewnić sobie pomyślność, obrzucają się leczniczym ziołem o nazwie siri. - Potem siadają na tronie. W przeciwieństwie do naszej tradycji na Jawie nie tańczy się w tym dniu, chyba że jest specjalna osoba do tego wyznaczona. Przez cały czas przygrywa zaś orkiestra gamelanowa - opisuje D. Martin.

Jego żona Diah po raz pierwszy do Polski przyjechała w grudniu 2011 r. - Wiedziałem, że muszę dla niej kupić zimową kurtkę. Wydawało mi się, że wybrałem najmniejszą - mówi Dawid. - I tak była dużo za duża. Wyglądałam w niej strasznie - śmieje się Diah, po czym dodaje: - Na Jawie nie sprzedaje się tak grubych kurtek. Z zimniejszym klimatem nie miała jednak problemów. - Bardzo lubię niższą temperaturę. Lepiej się wtedy czuję. Na Jawie jest za gorąco - mówi Diah. Potwierdza to także jej mąż, Dawid. - Rzeczywiście. Jawajczycy lubią niską temperaturę. Czasami z tym przesadzają. Gdy byłem na wyspie i wchodziłem do klimatyzowanych pomieszczeń, np. do budki z bankomatem czy sklepach, to temperatura była tak nisko ustawiona, że robiło mi się zimno - mówi D. Martin.

Z Warszawy przyjechali w rodzinne strony Dawida, na Gochy. - Tu po raz pierwszy zobaczyłam śnieg, a do tego żywą choinkę. W Indonezji mamy sztuczną - mówi Diah. - Dobrze to pamiętam. Będąc na stypendium, razem z innymi studentami namalowaliśmy choinkę na ścianie - dodaje Dawid. Po raz pierwszy spróbowała także polskich i kaszubskich potraw. - Bardzo zasmakował mi barszcz z uszkami. Odkryłam także nowe warzywo - buraki. Wprawdzie w Indonezji można je kupić, ale są bardzo drogie. Lubię także zupę grzybową. To jedna z moich ulubionych. Teraz sami chodzimy i zbieramy grzyby. Tego, które z nich są jadalne, również musiałam się nauczyć - mówi Diah. W polskim menu nie mogło zabraknąć kiszonego ogórka. - O nie, na początku nie przepadałam za nim. Polubiłam go w ciąży i tak już zostało - tłumaczy Diah.

Podobnie jak Dawid, także ona miała kilka językowych wpadek. - Kiedyś zagadnęła mnie starsza osoba i zapytała, skąd jestem. Wywiązała się rozmowa, a wokół nas zgromadziła się spora grupka. W pewnym momencie kobieta zapytała, czy podoba mi się w Polsce. Ja jednak źle zrozumiałam. Pomyliły mi się dwa słowa - „podobać się” i „podobny”. Myślałam, że pyta, czy Polska i Indonezja są podobne. Odpowiedziałam wprost, że nie. Ludzie wokół nas trochę się obruszyli i szybko rozeszli, a ja nie wiedziałam dlaczego - śmieje się z wpadki Diah. Drugi raz pomyliła polski z kaszubskim. - Rodzice męża w Kiedrowicach mówią po polsku, ale babcia już po kaszubsku. To tu usłyszałam wyraz rëba. Po powrocie do Warszawy w sklepie pytałam o rëbë, ale nikt mnie nie rozumiał - opowiada kobieta.

W swoim domu w Warszawie łączą tradycje kaszubskie i indonezyjskie. Dawid pracuje w indonezyjskiej ambasadzie, a także na Uniwersytecie Warszawskim. Ma też swoją audycję w Akademickim Radio Kampus. - Tradycją jest, że w Dniu Jedności Kaszubów cały swój program poświęcam muzyce kaszubskiej - mówi D. Martin. Z kolei Diah uczy tańców indonezyjskich. Występuje też wspólnie z Warsaw Gamelan Group. Mogliśmy ich podziwiać także w Bytowie na rynku. Są jedynym zespołem w Polsce, który gra tradycyjną muzykę ze środkowej Jawy. Pierwsze występy na scenie ma za sobą także ich córka Róża. - Wystąpiła podczas Dnia Niepodległości Indonezji. Zaczęła także śpiewać i tańczyć do kaszubskich piosenek. Nie lubi jednak kołysanek, zawsze przy nich płacze. Chyba są dla niej za smutne - mówi D. Martin.

Gdy tylko mogą, przyjeżdżają do Kiedrowic. - Córka uwielbia wodę, więc często wypoczywamy nad jeziorem. Korzystamy także z kajaków. Płynęliśmy już Brdą i Chociną. No i zbieramy grzyby - mówi małżeństwo Martinów.

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do