Reklama

Czy to koniec położnictwa w bytowskim szpitalu? Pracownicy są pełni obaw

17/06/2022 17:20

Szpital Powiatu Bytowskiego wciąż nie znalazł neonatologa. Od zatrudnienia lekarza tej specjalności zależy, czy na nowo uruchomiona zostanie porodówka. Pracownicy zawieszonych oddziałów obawiają się, że to już koniec położnictwa w bytowskiej lecznicy.

„W związku z rezygnacją z pracy lekarza neonatologa i brakiem możliwości zabezpieczenia świadczeń zgodnie z Rozporządzeniem Ministerstwa Zdrowia od 18 maja zawieszony zostaje Oddział Położniczy i Neonatologiczny w naszym szpitalu” - takie ogłoszenie ukazało się na stronie internetowej bytowskiej lecznicy. Od tamtego czasu sale na tych dwóch oddziałach świecą pustkami, a pacjentki muszą szukać pomocy poza Bytowem. Dyrekcja szpitala zapewniła, że wszystkie pozostałe działania w ramach profilaktyki, szkoły rodzenia, świadczeń ginekologicznych czy leczenia małych pacjentów na oddziale pediatrycznym pozostają bez zmian. Jednak zamknięcie porodówki to zła informacja dla wielu bytowianek oczekujących rozwiązania. - Za trzy miesiące mam termin porodu. Planowałam urodzić w Bytowie, ale teraz nie wiem, gdzie to się odbędzie. To moje kolejne dziecko, dlatego wiem, że czasu mogę mieć mało. Obawiam się, że zamiast w szpitalu urodzę w domu lub w taksówce do Kościerzyny - mówi ciężarna mieszkanka Bytowa. W tym roku w takiej sytuacja jak ona może znaleźć się nawet kilkaset kobiet mieszkających na Ziemi Bytowskiej.

Oficjalną przyczyną zamknięcia porodówki jest brak specjalisty, neonatologa, który z powodów osobistych, rozwiązał umowę ze Szpitalem Powiatu Bytowskiego. Personel zawieszonych oddziałów obawia się, że to tylko pretekst, aby w Bytowie na dobre zlikwidować położnictwo. - Dochodzą do nas sygnały z innych szpitali, że nasza dyrekcja dopytuje już o możliwość przyjęcia części z nas do pracy. Wszystko odbywa się bez konsultacji z nami. To dowód na to, że poważnie myśli się o zamknięciu naszego oddziału na dobre - uważa Danuta Olencewicz, pielęgniarka oddziałowa na zawieszonym oddziale położniczo-ginekologicznym bytowskiej lecznicy. Pracujące na nim pielęgniarki i położne przekonują, że brak porodówki w Bytowie negatywnie wpłynie na ochronę zdrowia ciężarnych. - Mieszkające tu kobiety powinny mieć możliwość rodzenia w Bytowie. W trudniejszych przypadkach tylko szybka interwencja może uratować życie. Kobiety, którym odejdą wody płodowe, nie chcą jechać do Miastka czy do Kościerzyny. Dla bezpieczeństwa dziecka chcą urodzić jak najszybciej i najbliżej. Może to zapewnić tylko porodówka działająca w Bytowie - mówi D. Olencewicz. - Znam przypadki, że od pierwszego bólu do narodzin minęło zaledwie nieco ponad 30 minut. Jeżeli do porodówki trzeba będzie pokonać od ponad 30 do ponad 50 km, niektóre kobiety mogą nie zdążyć dotrzeć na czas. Najmniejsze powikłania mogą stanowić duże zagrożenie dla zdrowia i życia zarówno matki, jak i dziecka - mówi Beata Kurkowska, pielęgniarka oddziałowa z zawieszonego oddziału neonatologii bytowskiego szpitala. Już od jakiegoś czasu do pracowników zawieszonych oddziałów zaczęły docierać informacje, że położnictwo jest nierentowne. - Mówiono nam, że porodów jest za mało. Z drugiej strony od dawna nic się nie robi, aby zachęcić kobiety do rodzenia w Bytowie. Warunki na porodówce nie zmieniły się od kilkudziesięciu lat. Wciąż poród odbywa się na wspólnej sali z trzema łóżkami oddzielonymi ściankami, które nie gwarantują żadnej intymności. To nie jest porodówka spełniająca dzisiejsze standardy. Jedyną inwestycją, jaka pamiętam, jest łazienka przy porodówce, która miała umożliwić porody rodzinne - mówi D. Olencewicz. Stalowe rury centralnego ogrzewania i stare żeliwne grzejniki sterczące z popękanych ścian, lamperia z olejnicy, kafelki i meble pamiętające czasy PRL-u. Zdaniem położnych takie warunki odstraszają potencjalne pacjentki. To nie jedyny powód tego, że z roku na rok spada liczba urodzeń w bytowskiej placówce. - Wszędzie jest mniej porodów. Zważywszy na warunki, jakie mamy, to liczba przyjętych porodów na naszym oddziale jest sukcesem - przekonuje D. Olencewicz. Atutem jest wykwalifikowany i zgrany zespół. - Zależy nam na tym, aby oddział funkcjonował. Aby go ratować, zadeklarowałyśmy, że na własną rękę spróbujemy poszukać darczyńców, którzy pomogą poprawić warunki i sfinansują jakiś remont. Kilka lat temu jeden z bytowskich przedsiębiorców w ramach wdzięczności za udany poród wyremontował jedną z sal. Niestety, ani starosta, ani dyrekcja nie wyrazili zainteresowana naszą inicjatywą. Mamy wrażenie, że nikomu nie zależy na dalszym funkcjonowaniu położnictwa - mówi D. Olencewicz.

W zespole są doświadczone pielęgniarki z wieloletnim stażem, ale również młode położne, które swoje życie zawodowe planowały związać z Bytowem. - Niedawno skończyłam studia. Dostałam propozycję pracy jako położna w Bydgoszczy. Odmówiłam, bo chciałam pracować w Bytowie, skąd pochodzę. Teraz okazuje się, że oddział może być zlikwidowany i jednak będę musiała stąd wyjechać za pracą - mówi jedna z pracownic. - Mamy zgrany zespół położnych i pielęgniarek, dobrych lekarzy. Dzięki wsparciu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy posiadamy doskonałe wyposażenie, którego nie powstydziłyby się najlepsze szpitale. Wystarczyłoby wyremontować porodówkę i poprawić warunki dla rodzących. Na pewno liczba porodów by wzrosła. Jeśli rozpadnie się zespół, nikt go już nie odbuduje, bo każdy znajdzie sobie nową pracę. Już pojawili się ludzie, którzy chcą część naszych pielęgniarek i położnych zwerbować do innych szpitali - mówi D. Olencewicz. Aby ratować oddział, pracownica szpitala sama zaangażowała się w poszukiwanie specjalisty. - Zadzwoniłam do znajomego lekarza neonatologa, który pracował kiedyś w Bytowie, a teraz jest zatrudniony w Kościerzynie. Poprosiłam, aby ratował nasz oddział. Twierdził, że kiedyś został źle potraktowany przez dyrekcję naszego szpitala. Teraz ma dobrą pracę, ale dla nas zrobiłby przysługę. Nie wykluczał, że przyjąłby propozycję pracy, ale ktoś musiał by do niego zadzwonić, bo sam nie zamierza odpowiadać na ogłoszenie. To kwestia honoru. Choć przekazałyśmy kontakt do niego, telefonu nikt nie wykonał - mówi B. Kurkowska. - Mamy wszyscy nieodparte wrażenie, że zarówno starosta, jak i prezes naszego szpitala szukają tylko pretekstu, aby zamknąć nasze oddziały. Teraz mówi się, że powodem jest brak neonatologa. Gdy ten się znajdzie, powiedzą, że jesteśmy pod kreską - obawia się D. Olencewicz.

Podobnego zdania są pracujący w bytowskim szpitalu lekarze. - Serce boli, gdy widzę, co tu się dzieje. Odnoszę wrażenie, że oddział za wszelką cenę chce się zamknąć. Dobrze mi się pracuje w Bytowie, ale jak trzeba będzie, poszukam sobie innego zajęcia. Pracę na pewno znajdę. Szkoda jednak tego oddziału, bo kadra jest znakomicie wyszkolona. Mamy 30% cięć cesarskich. Reszta to porody naturalne. Np. w Miastku statystyka jest odwrotna. Praktycznie mija dopiero rok, od kiedy udało się skompletować kadrę lekarską. Wcześniej lekarze przyjeżdżali głównie na dyżury i wyjeżdżali do swoich szpitali. Gdy pracowałem w Lęborku, koledzy się dziwili, że jeżdżę do Bytowa, bo wszyscy wiedzieli, że stawki w tym szpitalu są najniższe w województwie. Nie prosimy o wynagrodzenie 160 zł za godzinę. Chodzi o stawki do 100 zł - mówi Dymitr Żukowski, lekarz medycyny pracujący na oddziale położniczo-ginekologicznym. Przekonuje, że straty generowane przez oddział to nie efekt zbyt małej liczby porodów, lecz niskiej wyceny przez Narodowy Fundusz Zdrowia. - W ub.r. przyjęliśmy blisko 400 porodów. W tych warunkach trudno byłoby wykonać więcej. Tymczasem za poród NFZ płaci 2 tys. zł, a musi być przy nim m.in. ginekolog i anestezjolog. Utrzymywanie gotowości kosztuje znacznie więcej. W prywatnych klinikach poród kosztuje ok. 12 tys. zł. Pacjentka wtedy ma do dyspozycji własną salę i inne wygody. Myślę, że gdyby NFZ wycenił poród na połowę tej kwoty czy nawet 4 tys. zł, sytuacja oddziału wyglądałaby inaczej. To problem nie tylko tego szpitala, ale placówek w całej Polsce - mówi D. Żukowski. Zdaniem lekarzy porodówka w Bytowie musi nadal funkcjonować. - Aby oddział mógł działać, porodówka musi mieć minimum 350 porodów rocznie. Placówka w Bytowie wyrabia ten limit. Starosta powinien zdawać sobie sprawę z tego, że szpitale nie mogą być instytucjami dochodowymi. Służba zdrowia zawsze będzie wymagała dotacji. Do lecznictwa wszędzie trzeba dopłacać. W Bytowie mamy oddział, który został wspaniale wyposażony przez WOŚP. Jest nowoczesny sprzęt, potrzeba tylko lekarza. Prezes ma obowiązek zapewnić funkcjonowanie szpitala. Placówka ma pierwszy stopień referencyjności. Aby funkcjonować, musi posiadać cztery podstawowe oddziały, czyli internistyczny, chirurgiczny, pediatryczny z neonatologią i ginekologię z położnictwem. Jeżeli w Bytowie zlikwidują oddział położniczo-ginekologiczny, to cały szpital powinien być zamknięty, bo nie spełni warunków dla szpitala pierwszego stopnia. Dyrekcja powinna za wszelką cenę utrzymać oddział. Chodzi tu o dobro publiczne i bezpieczeństwo kobiet. Tym bardziej że do szpitala w Bytowie pacjentki bardzo często przychodzą w ostatniej chwili, czyli w drugim okresie porodu lub krótko przed nim, kiedy jest prawie pełne lub pełne rozwarcie. Takiej pacjentki odesłać do innej placówki już nie można, bo skończy się tym, że urodzi w karetce lub co gorsza w taksówce czy własnym samochodzie, gdzie zabraknie wykwalifikowanego personelu. Takie sytuacje są ryzykowne dla pacjentki i dla dziecka - przekonuje lekarz medycyny Zbigniew Śmiejkowski, specjalista położnictwa i medycyny pracujący w bytowskiej lecznicy. Jeszcze w tym tygodniu chce się spotkać ze starostą, aby przekonać go do utrzymania oddziału.

Od czasu przekazania informacji o zawieszeniu oddziału neonatologicznego i położniczego starosta już dwa razy zobaczył się z pracującym tam zespołem. Do ostatniego spotkania doszło w tym tygodniu. - Nie było żadnych szczególnych postulatów. Pielęgniarki i położne chciały się dowiedzieć o postępach poszukiwań potrzebnych lekarzy specjalistów. Przekazałem tylko informacje otrzymane od pani prezes - mówi Leszek Waszkiewicz, który reprezentuje organ prowadzący Szpital Powiatu Bytowskiego, czyli powiat. Lecznica przeprowadziła już dwa nabory. Nikt się nie zgłosił. - To zrozumiałe, że w związku z zaistniałą sytuacją panie czują niepewność co do swojej przyszłości zawodowej w tej placówce. Martwią się o swoje miejsca pracy - mówi L. Waszkiewicz. Starosta zapewnia, że jedyną przeszkodą w uruchomieniu zawieszonych oddziałów jest brak lekarza specjalisty, który zadbałby o opiekę nad noworodkami na oddziale neonatologicznym. Przyznaje jednocześnie, że jest też problem finansowy. - Mimo strat, które od lat przynosił, oddział położniczy wciąż funkcjonował. Gdybyśmy brali pod uwagę tylko ekonomię, to trzeba by było go zamknąć wiele lat temu. Tego nie zrobiliśmy. Teraz został zawieszony z powodu braków kadrowych. Jesteśmy w trakcie szukania specjalisty. Jeżeli go nie znajdziemy w rozsądnym czasie, będziemy się zastanawiać, jak sytuację rozwiązać. Dziś nie przyjmujemy pacjentek do porodu i NFZ nie płaci szpitalowi, dlatego placówka nie ma środków na wypłaty dla personelu. Aktualnie część pań jest na zwolnieniach lekarskich, inne na urlopach, ale nie można tego ciągnąć w nieskończoność - mówi L. Waszkiewicz. Zawieszone oddziały pogarszają i tak już złą sytuację ekonomiczną lecznicy. Pokrycia kosztów prowadzenia oddziałów nie gwarantuje też powrót do pracy. - Z przybliżonych danych wiemy, że w naszym szpitalu rodzi ok. 60% mieszkanek naszego rejonu. Reszta wybiera placówki sąsiednie. Osobna sprawa to notowany w ostatnich latach spadek liczby urodzeń. W ub.r. w naszej porodówce na świat przyszło niespełna 400 dzieci. W tym roku do dnia zamknięcia porodówki, czyli 18.05., odbył się mniej niż jeden poród dziennie - mówi starosta.

Prezes Szpitala Powiatu Bytowskiego zapewnia, że przykłada starań, by znaleźć nowego neonatologa. - Szukanie specjalisty nie polega na tym, że napiszę coś na Facebooku albo dam ogłoszenie w lokalnej gazecie. Są specjalistyczne portale, gdzie zamieszcza się takie ogłoszenia. Próbuję znaleźć neonatologa nawet w Ukrainie. Informacja o konkursie widnieje też na naszej stronie internetowej. Jednak trzeba wiedzieć, że znalezienie neonatologa to jak szukanie igły w stogu siana. Nie mamy koordynatora oddziału. Dlatego szukamy osoby na to stanowisko, która spełni wszystkie warunki i będzie chciała podjęć pracę w naszym szpitalu od 8.00 do 15.00. Jeżeli zgłosi się lekarz, który nie spełni warunków potrzebnych do objęcia funkcji koordynatora, a będzie neonatologiem, to też go zatrudnimy. Bez koordynatora przez jakiś czas oddział może funkcjonować, ale nie może działać bez specjalisty - przekonuje Beata Hinc, prezes bytowskiej lecznicy. Czy zamknięcie oddziałów oznacza zwolnienia dla pielęgniarek i położnych? - Nie chcę wybiegać w przyszłość. Na razie jesteśmy na etapie poszukiwania neonatologa, który pozwoli funkcjonować oddziałowi. Rozmawiam z konsultantami wojewódzkimi i wysyłam pisma z zapytaniami. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby uruchomić oddział - przekonuje B. Hinc. Szefowa placówki przyznaje, że oddział położniczo-ginekologiczny jest deficytowy. - Tylko w ub.r. przyniósł nam 4,5 mln zł straty. To nie jest efekt złego zarządzania, a całego systemu finansowana służby zdrowia. NFZ płaci za poród naprawdę nędzne pieniądze. Jednocześnie szpitalowi nikt nie rekompensuje kosztów ponoszonych, aby utrzymać placówkę w ciągłej gotowości do przyjęcia pacjentek. W efekcie szpitale w całym kraju mają problem z utrzymaniem oddziałów. W przyszłym roku małe, czyli te poniżej 500 porodów, tak czy inaczej będą likwidowane. O takim założeniu systemowym mówi już wyraźnie minister zdrowia. To już się dzieje - mówi B. Hinc.

Obecna sytuacja w bytowskiej placówce nie może jednak trwać w nieskończoność. - Na razie szukamy neonatologa. Oferty na nasze ogłoszenie można składać do 20.06. Jeżeli nie będzie odpowiedzi, razem z panem starostą będziemy szukać innych rozwiązań. Podejmiemy też rozmowy z NFZ-etem, aby szukać innych wyjść - mówi B. Hinc.

Już dziś wiadomo, że znalezienie specjalisty nie rozwiąże wszystkich problemów. - NFZ na pewno nie zaproponuje żadnego innego i specjalnego finansowania. Aby w Bytowie oddział się finansował, rocznie musielibyśmy mieć 1,2 tys. porodów. Nie ma co ukrywać, że dziś nie ma na to szans, bo tyle dzieci się nawet u nas nie rodzi. Porody są deficytową działalnością od kilkunastu lat. Wątpię, aby zmieniła się polityka w tym zakresie i podwyższono wycenę porodów. Ministerstwo Zdrowia i NFZ mają jakiś plan w tym zakresie, bo ostatnio powstał raport z NFZ-etu o szpitalach w województwie pomorskim przedstawiający liczbę pacjentek przyjętych z poszczególnych rejonów. To z niego wynika, że w naszym szpitalu rodzi ok. 50-60% pacjentek z rejonu bytowskiego - mówi B. Hinc.

Co dla personelu oznacza zamknięcie oddziału położniczego i neonatologicznego? - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale w razie gdy oddziały będą musiały być zamknięte, część pielęgniarek z oddziału neonatologi już została oddelegowana do innych zajęć. Podobnie jak w przypadku personelu z Człuchowa i Chojnic pracownicy razem z częścią umowy przeszli do innego szpitala. Myślę, że również w Bytowie o zatrudnienie nikt nie musi się obawiać. W grę wchodzi ewentualnie zmiana miejsca pracy - mówi B. Hinc. Zdaniem prezes konsekwencje dla pacjentek nie będą tak duże, jak przekonują pielęgniarki i lekarze. Już teraz ciężarne kobiety zmuszone są szukać porodówki poza Bytowem. - Wszystko zależy od tego, kto gdzie mieszka. Np. kobiety z terenu Czarnej Dąbrówki mają do wyboru Kartuzy, Lębork lub Słupsk. Kołczygłowianki mogą rodzić w Miastku, a kobiety z Półczna będą miały najbliżej do Kościerzyny. Tak naprawdę wybór należy do pacjentki. Ewentualne utrudnienia wynikające z zamknięcia porodówki dotyczą w największym stopniu mieszkanek samego Bytowa. Pozostałe pacjentki zawsze musiały gdzieś dojechać. W sytuacjach zagrożenia życia mamy system ratownictwa. Nasze karetki nie raz wyjeżdżały do rodzącej, zapewniając fachową opiekę - mówi B. Hinc. Również jej zdaniem najważniejsze w tym wszystkim jest dobro pacjentki. - Szpital musi zapewnić jak najlepsze warunki i opiekę specjalistów. Nasza placówka dopiero niedawno skończyła płacić 1,6 mln zł odszkodowania, bo nie były zachowane wszystkie względy bezpieczeństwa. Nie mogę dopuścić, aby to się powtórzyło. Przykro mi, że personel szpitala poszedł do starosty bez porozumienia ze mną. Wcześniej spotkałam się z nimi i wyjaśniłam, jaki mamy problem. Teraz słyszę, że ktoś oskarża mnie, że szukam specjalisty tak, aby go nie znaleźć, albo nic nie robię, aby uruchomić oddział. To nieprawda - mówi B. Hinc.

Zdaniem lekarzy pracujących na zwieszonym oddziale samo ogłoszenie konkursu o poszukiwaniu specjalisty nie przyniesie rezultatu. - Przy takim obciążeniu pracą nikt nie zajmuje się przeszukiwaniem linków do ogłoszeń o konkursach. Pracuję na Uniwersytecie Medycznym w Gdańsku, więc mam kontakt z neonatologami. Rozmawiałem nawet z koleżanką z kliniki, która pracuje w Grudziądzu. Zaproponowaliśmy nawet, że możemy ją zabierać do Bytowa na dyżury. Problemem są jednak stawki proponowane lekarzom w Bytowie. Należą do najniższych w kraju. Obowiązkiem prezesa szpitala i starosty jest zapewnienie funkcjonowania placówki za wszelką cenę. Obowiązkiem lekarzy i personelu jest zapewnienie jak najlepszej opieki. W tym przypadku obiecujemy, że będziemy robić wszystko, aby pacjenci byli zadowoleni - mówi Z. Śmiejkowski.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do