
Pojechać do Irlandii śpiewać religijne pieśni? A może podróżować autostopem jak zakonnice? I czy siła przyciągania dotyczy tylko grawitacji?
Wiejskie marzenia
Jedziemy na spotkanie z Karoliną Materek. W centrum Modrzejewa (gm. Tuchomie) wjeżdżamy na polną drogę. Mijamy pola i tylko jeden dom. Przed wjazdem do lasu skręcamy w lewo. Po kilkuset metrach już widzimy już konie pasące się na łące. W końcu pojawia się drewniany dom. Gospodyni wita nas serdecznym uśmiechem. Siadamy na ławce na podwórku. Zaczynamy rozmawiać o jej życiu i przeprowadzce z Gdańska. - Zawsze chciałam mieć dom nie tyle w samej wsi, co na uboczu. By po otworzeniu drzwi od razu witał las. To była moja wizja z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka często jeździłam z rodzicami na wieś. Bardzo to lubiłam. Potrzebuję przestrzeni do życia. Po 24 latach mieszkania w mieście udało się uprosić rodziców o kupno działki. Tata znał tutejszego przedsiębiorcę, ten zaproponował te okolice i tak wyszło. Bytów to bardzo ładne miasteczko. Tereny są przepiękne - mówi Karolina. Po 7 latach spędzonych pomiędzy miastem a wsią postanowiła osiedlić się pod Tuchomiem na stałe. Tu też zaczęła spełniać swoje kolejne marzenia i pasje. - Będąc małą dziewczynką miałam ograniczone zainteresowania, a raczej to, co lubiłam robić. Zbierałam małe koniki, przeglądałam zeszyty z nutami i, o dziwo, lubiłam sprzątać. Mając 10 lat, poprosiłam rodziców, aby zapisali mnie na naukę jazdy konnej. Nie brałam udziału w żadnych innych dodatkowych zajęciach, więc zgodzili się - wspomina K. Materek. Później trafiła do stadniny w Dziemnianach, gdzie za wykonywaną tam pracę mogła za darmo szkolić się dalej w jeździe konnej. Potem przyszły studia. Skończyła pedagogikę specjalną. Przez 3 lata pracowała z niepełnosprawnymi w Sopocie. Wtedy właśnie zaczęło ciągnąć ją na wieś.- Po zakupie działki w Modrzejewie zapragnęłam mieć własnego konia. Wierzę w siłę przyciągania: jeśli bardzo się czego chce, to wcześniej, czy później dana rzecz do nas przyjdzie. Tak często jest w moim przypadku. Dostałam swojego pierwszego wierzchowca od przyjaciela. Wtedy, 5 lat temu, zaczęła się na poważnie moja przygoda z tymi zwierzętami. Dziś posiadam ich już pięć: Kubę, który jest bardzo charakterny i ma swoje fochy, Hern pochodzi z Mongolii i bardzo ciężko u niego z zaufaniem, Kaba była tą pierwszą i boi się zamkniętych przestrzeni, Apacz jest kucykiem i jest jeszcze Laura - wymienia Karolina idąc przez łąkę i pokazując swoje konie. Jeden z nich dał się nawet pogłaskać. Właścicielka nie korzysta z nich jednak sama jedna. - Dwa lata temu założyliśmy ze znajomymi spółdzielnię socjalną Belna Darga przy Hipodromie w Sopocie. Dojeżdżałam a było to bardzo czasochłonne. Doszliśmy do kompromisu. Oni prowadzą zajęcia tam, a ja tu. Nie jest to profesjonalna szkoła jazdy i nigdy pewnie nie będzie. Chodzi raczej o hipoterapię, wyciszenie i relaks. Na początku uczę dzieci jazdy kłusem i z wodzą. Potem dopiero wyjeżdżamy na wycieczki do lasu. Jest to kojące, również dla konia i mniej go obciąża. Pokazuje przy okazji gatunki drzew, grzybów itp - mówi Karolina.
Przyjeżdżają do niej dzieci i młodzież m.in. z Masłowic, Tuchomia czy Dąbrówki. W sezonie pojawiają się też osoby z Berlina. Bywa z końmi na tuchomskich imprezach. - Pisałam projekty, które finansowała gmina. Przeniosłam pomysł ,,Majówki z koniem” z Sopotu do Modrzejewa. Chętnych nie brakowało. Prowadzę też zajęcia dla dzieci z niepełnosprawnością w stopniu lekkim. Zależy mi aby ludzie widzieli konia jako istotę, która czuje. One też uczą nas wartości. Obserwując ich zachowania możemy zauważyć, że żyją w niezwykłej harmonii z przyrodą. Jak się postaramy, to i z człowiekiem - dodaje młoda kobieta. Chciałaby poszerzyć ofertę organizując rajdy konne po okolicy np. do Gliśna, gdzie będzie można przenocować i następnego dnia wracać. Przyda się też przyczepka, dzięki której mogłaby z końmi odwiedzać dzieci np. z Borzytuchomia.
Gra na kontrabasie, śpiew w Irlandii
Drugą pasją Karolina otrzymała w genach po tacie. - Był muzykiem w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Często zabierał mnie ze sobą na próby. Nieraz z mamą bywaliśmy na przedstawieniach. Gdzieś tam wtedy coś zakiełkowało, jednak nie było czasu, aby zająć się na dłużej jakimś instrumentem. Okazja pojawiła się dopiero tutaj. Na jazdę umówiła się pani Lucyna, instruktorka z Gminnego Ośrodka Kultury w Tuchomiu. Zaczęłyśmy rozmawiać. W końcu zaproponowała mi, że jej syn nauczy mnie podstaw gry na kontrabasie. Sprzęt pożyczyli mi do domu. Jeździłam często ćwiczyć do tuchomskiego GOK-u. Jak mi się wtedy marzyło, aby kilka lekcji dał mi Tomek Drążkowski, muzyk z Łąkiego. Ale wiadomo, po pierwsze wstydziłam się zadzwonić i zapytać, a po drugie, gdzie taki laik do takiego muzyka. Ale zadziałała siła przyciągania. Przyjechał kiedyś do mnie po instrument, który pożyczyłam z GOK-u. Pogadaliśmy i udało się. Teraz ja uczę konnej jazdy jego dzieci, a on mnie gry na kontrabasie. Kocham robić coś, co po włożonym wysiłku przynosi efekty - tłumaczy K. Materek. Pomysł na występy z seniorami podsunęła jej Gosia Świątek, animator kultury z tuchomskiego ośrodka kultury. Wystąpiła z nimi m.in. na dożynkach w Borzytuchomiu. Chciałaby też kiedyś wyjść z instrumentem na ulice i tam dawać mini koncerty. - Kocham teatr i śpiewanie. Jeżdżę na zjazd Sacred Heart. Raz byłam w Irlandii i 3 razy w Warszawie. Siadamy w kręgu i na głosy śpiewamy pieśni protestanckie (religijne). Przyjeżdżają osoby z 18 krajów, m.in. z Australii, Anglii, Niemiec, Kanady, w wieku od 20 do 86 lat. Poznałam fajnych ludzi z pasją, którzy żyją i robią to co lubią - mówi Karolina.
Mimo licznych zainteresowań, udaje jej się pogodzić wszystko z życiem rodzinnym. - Mam dwójkę dzieci, syna i córkę, oraz męża, który na początku nie lubił tego, że się szwendam. Ale ja potrzebuję relacji z ludźmi. Teraz cieszy się tym, gdy ja jestem szczęśliwa. Potrafi też ogarnąć obowiązki domowe, gdy wyjeżdżam. Realizujemy swoje pasje i staramy się wspierać w każdej sytuacji - tłumaczy z uśmiechem Karolina.
Z zakonnicami w Pirenejach
Spytana o plany na przyszłość wraca wspomnieniami do przygody swojego życia. - Kilka lat temu pojechałam z koleżanką Łucją autostopem w Pireneje. Jej koleżanka została zakonnicą w Małych Siostrach Baranka, to zakon wywodzący się z Francji. Siostry podróżują po świecie głównie autostopem. Wtedy oranizowały zjazd pod Tuluzą. Postanowiłyśmy też się tam udać. Jechałyśmy 5 dni w jedną stronę. Spałyśmy przy autostradach w namiocie. Nie miałyśmy kasy. Wydzieliłyśmy sobie po 2,5 euro dziennie. Udało nam się jednak pokonać 2,5 tys. km. Łucja mówiła trochę po francusku, ja po angielsku więc barierę językową pokonałyśmy. 3 dni spędziłyśmy w klasztorze, gdzie śpiewałyśmy, modliłyśmy się, pomagałyśmy i zwiedzaliśmy. Widoki były przepiękne. Teraz chciałabym jeszcze pojechać do Mongolii, Stanów Zjednoczonych i Francji. Z dodatkowych planów na przyszłość, to dalsza nauka m.in. na kontrabasie oraz organizowanie rajdów konnych. A czy coś jeszcze? Okaże się, co przyniesie życie - mówi K. Materek.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!