
Zmarł Andrzej Mohr, znany bytowski stomatolog.
Nasz Bytów jest mały i czy tego pragniemy, czy nie, spotykamy się w nim wszyscy często. Tam, gdzie być lubimy - w naszych restauracjach, nad Jeleniem, na stadionie czy podczas dni miasta. I tam, gdzie być musimy - choćby w dentystycznej poczekalni.
Kolejna z nich opustoszała...
Niełatwo żegnać kogoś, kto jeszcze kręci się uroczo po naszej pamięci. Jest dla nas serdeczny, życzliwy, a co najważniejsze - jest z nami. Wypisz, wymaluj wykapany ojciec Jurek. Ta sama dobra energia w zdobywaniu ludzkiego zaufania. Ten sam wdzięk w codziennych kontaktach z bliskim światem. Bez pytania o wykształcenie, towarzyskie koneksje czy miejsca w społecznych hierarchiach. Tę zaletę mają nieliczni. Jedynie ci obdarzeni zdrowym i pięknym dystansem do siebie. Świadomi własnych słabości i potrafiący przekuć je w inteligentny autobiograficzny żart.
Tego mogliśmy się wszyscy od Andrzeja uczyć. Najradośniejsze korepetycje...
Bywał w miejscach, które kochał. Jeśli nie przy dentystycznym fotelu, to w lesie lub w ogrodzie. Tam mogliśmy go spotkać szczęśliwego i spełnionego. Nawet jako początkujący dentysta był perfekcyjnym lekarzem, świadomym swych możliwości, ale i ograniczeń. Kiedy jednak porzucał lekarski fartuch, by poszaleć w ogrodzie lub zniknąć na długie godziny w lesie, stawał się żądnym przygód chłopcem, zgłębiającym tajniki ukochanej natury. I ten chłopiec zamieszkał w Andrzeju na zawsze. Nie skrzywdziło go ani przyspieszone dojrzewanie, gdy zabrakło taty, ani obowiązki rodzinne i radość ojcowania. Nie odebrała Andrzejowi tego przywileju praca, a nawet śmierć. Bo chłopiec, wciąż ciekawy życia i jego praw, rozwikłujący zagadkę sensów i bezsensów, dostrzegający potęgę natury i jej niezmienność w nietrwałej rzeczywistości - staje się ze swym pięknym zachwytem nad światem nieśmiertelny.
Tego też powinniśmy się od Andrzeja uczyć. Tak pięknie wiedział, kiedy można jeszcze być przez chwilę chłopcem, a kiedy trzeba stać się kochającym mężem i ojcem. Tatą dumnym z córek, oddanym im zawsze, gdy tego potrzebowały. Mądrym. Dlatego ze wszystkim zdążył. Zdążył rozkochać w sobie najbliższych. Zauroczyć sobą bliskich. Zdobyć podziw dalszych i sympatię tych szczęściarzy, którym było dane Go poznać. Zdążył nas do siebie przyzwyczaić tak bardzo, że teraz tęsknimy i nikt nie wyrzuca ze swojej komórki Jego numeru telefonu. Bo to czasami jedyne, co poza dobrą pamięcią nam po Nim zostało...
A chcielibyśmy przecież usiąść z Andrzejem pod wiatą, na Jego ulubionej łące. Śmiać się długo w noc z leśnych opowieści. Słuchać historii, pełnych pięknego dzieciństwa i wspomnień, z których wyrasta nasza bytowska przeszłość. Powraca pamięć bolącego zęba i ulga wyniesiona z gabinetu. Powraca pamięć dawnych ogrodów i żal, że opustoszały.
Andrzej - Mistrz przywracania pamięci...
Dziękujemy, że byłeś z nami. Że mieliśmy zaszczyt przyjaźnić się z Tobą i bywać obok. Ze nas nie przegapiłeś. Dziękujemy, że zostawiłeś nam tyle dobrych słów i gestów. Są z nami i pozwalają mniej tęsknić. Bardziej szanować każdy dzień, o który Ty walczyłeś podczas choroby z piękną godnością. Pozwalają być z Tobą, nawet jeśli nie odbierzesz naszego telefonu, mocno zajęty zwiedzaniem niebieskich kniei. My to rozumiemy, bo odchodząc, uczyniłeś nas bardziej uważnymi. Dlatego z uwagą, ostrożnie i zawsze będziemy budować ze skrawków pamięci Twoją obecność w naszym życiu. Piękny dar, który rodzi łzę. Ale również siłę. Tę samą, co nam pozwala podnieść oczy do nieba i szepnąć:
- Siema, Andrzejku! Pamiętamy...
Basia i Przyjaciele
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!