
Katarzyna Dołębska wychowała się w leśniczówce. Od pięciu lat prowadzi własny gabinet weterynaryjny w Parchowie, pracując jednocześnie w Kościerzynie i Lipuszu.
W domu, w którym się wychowała, zawsze były jakieś zwierzęta. Psy, koty, owce, krowa, drób. W ogrodzie mieszkała sarenka, bez jednej nogi. Nikt się nie dziwił, że poszła na weterynarię. Co prawda myślała jakiś czas o farmacji, ale...
DROGA DO CELU
- Nie raz słyszałam, że weterynaria jest o wiele trudniejsza od medycyny. I coś w tym jest. Na medycynie student przyswaja wiedzę o jednym gatunku. My musieliśmy nauczyć się o wszystkich. Począwszy od owadów, przez płazy, gady i ryby, a na wielkich ssakach, takich jak konie czy zwierzęta egzotyczne, skończywszy. Poza tym zwierzę nie powie lekarzowi, co go boli - śmieje się Katarzyna Dołębska. Pierwszy rok był bardzo trudny. Wiele osób odpadło, wiele zmieniło kierunek na łatwiejszy. Po trzecim zaczęły się praktyki. - Z moich najlepiej wspominam czas w klinice w Gdyni. Byłam tam 2 razy. To duża, prężnie działająca lecznica. Pacjentów mnóstwo, praca bez przerwy, od rana do wieczora, a często i w nocy. Nie ukrywam, że dostałam tam w kość. Nie było nawet chwili, by usiąść. Musiałam zakasać rękawy i zasuwać. Szpital i hotel dla zwierząt oraz całodobowa opieka. Nauczyłam się, jak opiekować się zwierzętami po operacjach. Zmieniałam opatrunki, dawałam kroplówki, podawałam leki, sprzątałam kojce. Dużo się tam nauczyłam - wspomina nasza bohaterka. Podobnie dobrze wspomina praktykę w przychodni w Kościerzynie. - Tam z kolei miałam możliwość wyjeżdżania z szefem na wizyty do dużych zwierząt gospodarskich, co było dla mnie cennym doświadczeniem. Właśnie w kościerskiej przychodni po studiach zaczęłam pracować i przeprowadziłam swój pierwszy samodzielny zabieg. To stało się w schronisku dla zwierząt w Kościerzynie, z którym nasza lecznica współpracowała. Trzy razy w tygodniu jeździliśmy tam szczepić psy, leczyliśmy i wykonywaliśmy sterylizacje. To była sterylizacja suczki border collie. Na imię miała Fryga. Urocze zwierzę, bardzo przyjazne i niesamowicie energiczne. Tak mnie chwyciła za serce, że namówiłam mamę, by ją adoptowała. Fryga była z nami przez 10 lat, do końca swego psiego życia - mówi K. Dołębska.
PSIKUS LOSU
Gdy pięć lat temu otworzyła w Parchowie własny gabinet, podpisała umowę z tym samym schroniskiem w Kościerzynie. Pewnego dnia ponad 2 lata temu przywieziono z tzw. interwencji niedużą, bardzo zabiedzoną suczkę z dziesięciorgiem dopiero co urodzonych szczeniąt. - Była malutka, zagłodzona, ledwo żywa. Skóra i kości. Bez szans, by dała radę wykarmić szczenięta. Zresztą nawet się nimi nie interesowała - opowiada. - Trzeba było podjąć trudną decyzję. Postanowiliśmy zostawić jej jednego, największego, aby miała chociaż jedno dziecko. Ale ona chyba nie miała w ogóle instynktu macierzyńskiego. Leżała obojętnie w jednym końcu klatki, a on, wyziębiony i głodny, płakał w drugim. Nic nie dały próby podsuwania go matce. Nie chciała go i koniec. Nie mogłam maleństwa tak zostawić. Zabrałam, ogrzałam i nakarmiłam. Pomyślałam, że odkarmię pieska i znajdę mu dom - mówi parchowianka.
Rzecz nie była wcale taka prosta. Pierwszy miesiąc młoda pani weterynarz wspomina jako prawdziwa udrękę. W nocy co 2 godziny karmienie, ale totalne niewyspanie to najmniejsza uciążliwość. Malec zaczął chorować. Nieustające biegunki, alergie. Leczenie na okrągło, zastrzyki, wciskanie na siłę kleików i leków, kąpiele lecznicze, smarowanie maściami. Okazało się, że szczeniak nie toleruje laktozy, trzeba było zmieniać mleko... - Nacierpiał się biedak. W końcu stanął na nogi. I znalazłam mu dom - u znajomych. Trochę daleko, bo aż w Niemczech, w Hannoverze, ale znałam ich i wiedziałam, że lepszych opiekunów dla niego nie znajdę. Ileś razy umawialiśmy się na odbiór pieska. Już na 100% wszystko załatwione, już mieli po niego przyjechać i za każdym razem, w ostatnim momencie coś wypadało. Zupełnie jakby los chciał, by u mnie został. Co prawda zawsze marzyłam o tym, aby mieć psa, ale... Realnie, przy mojej pracy, gdy przez 12 godzin jestem poza domem, nie widziałam takiej możliwości. Przecież nie skażę go na całe dnie siedzenia w domu. Nie wyobrażałam sobie, że można mieć czworonoga, dla którego nie ma się czasu. Dopiero gdy moja mama zapytała, dlaczego chcę oddać pieska, którego na „własnej piersi” wychowałam, uświadomiłam sobie, jak bardzo się do niego przywiązałam. Wszystkie argumenty, dlaczego nie mogę mieć psa, prysły! - dodaje Katarzyna Dołębska.
TALENT I PASJA
- Prezes, bo takie imię dostał, był pierwszym - tylko moim - psem. Wiedziałam, że będzie dosyć duży. Wiedziałam też, że jeżeli mój plan, by ze mną wszędzie jeździł, ma mieć sens, to musi być dobrze wychowany i posłuszny. Co prawda w rodzinnym domu zawsze były psy, ale nie ja się nimi zajmowałam tylko rodzice. O układaniu psów nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko, że nie można z tym czekać, aż zwierzę podrośnie i nabierze złych nawyków. Na szczęście trafiłam na Tomka Paszylka, który od wielu lat szkoli psy i jest też przewodnikiem psa służbowego. Tomek kilka razy do nas przyjeżdżał. Pokazywał, w jaki sposób podejść do czworonoga, jak go nauczyć podstawowych komend. To otworzyło mi oczy na świat, o którym dotąd nie miałam pojęcia. Ten szczeniaczek przewrócił moje życie do góry nogami. Dzięki niemu odkryłam moją życiową pasję: szkolenie psów - opowiada.
Tak trafiła na organizowane przez warszawski uniwersytet SWPS podyplomowe studia w Sopocie, na kierunku kynopsychologii, kierowane do osób chcących udoskonalić pracę trenerską z psami.
Dwa semestry warsztatów, wykładów, interaktywnych seminariów oraz zajęć praktycznych z psami przeleciały szybko. Studia kończyły się egzaminem z posłuszeństwa czworonoga. Jednym z zadań było zaliczenie tropienia. Właściciele sami układali długi, ok. 500-metrowy ślad, z przeszkodami, załamaniami, przedmiotami, które pies miał zaznaczyć, czyli stanąć lub usiąść, wziąć do pyska lub zaszczekać. A potem dalej tropić. Prezes, mimo że najmłodszy z grupy (gdy zaczął studia, miał 3 miesiące, rok, gdy kończył) wykazał się niebywałym talentem węchowym. Zachęcona tym Katarzyna Dołębska chowała mu różne przedmioty w domu. Zaczęła od jego ulubionej piłeczki. Potem stopniowo wprowadzała inne zapachy: pomarańczy, cynamonu, tytoniu, suszonych grzybów. Ucząc ich rozpoznawania, wypracowała własne metody. Prezes zdał egzamin bardzo dobrze.
- Na wykładach poznałam członków zarządu Polskiego Związku Instruktorów i Przewodników Psów Służbowych. Ci zaproponowali mi współpracę, na którą bez wahania przystałam - mówi Katarzyna, wyjaśniając: - Polega na tym, że dwa razy w roku biorę udział z Prezesem w szkoleniowych spotkaniach dla przewodników psów służbowych z całej Polski. W zamian opiekuję się weterynaryjnie wszystkimi psami w czasie tych szkoleń. Tam Prezes rozwinął swoje umiejętności. Nauczył się wyszukiwać wszystkich rodzajów narkotyków oraz tytoniu. Pracuje tak samo dobrze, jak psy służbowe. Niestety ani ja, ani on nie pracujemy w służbach, więc nie weźmiemy udziału w prawdziwej akcji. Chyba że zabraknie psa służbowego i ktoś wpadnie na pomysł, by wykorzystać prywatnego. Przed rokiem wprowadziłam Prezesowi jeszcze jeden zapach - bursztynu. Jak go trochę potrzeć, bardzo przyjemnie, delikatnie pachnie. Kilka razy na początku, ucząc go szukać bursztynu, tarłam bryłkę. Teraz i bez tego znajdzie go wszędzie. Nieważne, czy schowany w szafie, czy w trawie, czy zakopany w piasku. To nie ma dla niego znaczenia. Mógłby śmiało na granicy wykrywać przemytników. Na szkoleniach pokazał, co potrafi. Genialnie przeszukiwał samochody, bagaże, a nawet salę kinową. Jestem z niego dumna - mówi K. Dołębska.
NIOSĄCY RADOŚĆ
Prezes oprócz tego, że jest dobry w wyszukiwaniu różnych zapachów, zna wiele sztuczek. Potrafi się ukłonić, zbudować piramidę z klocków, zamyka drzwi i szuflady. Przybija piątkę, robi skoki, obroty, piruety, dzwoni dzwonkiem, przyciskając łapką lub nosem. Kasia często wykorzystuje jego umiejętności, prowadząc pogadanki o zwierzętach w przedszkolach, szkołach, na obozach.
- Szkolenie psów wciągnęło mnie na tyle, że zaczęłam indywidualnie pomagać właścicielom mającym problemy ze swoimi czworonogami. Najczęściej nie potrafią opanować agresji pupila. W pracy nad takim zwierzakiem nieocenionym asystentem i pomocnikiem jest mój Prezes. On doskonale wie, jak ma się zachować i co robić w kontakcie z „agresorem”. Jest spokojny, tolerancyjny, nie daje się sprowokować. Zwykle pomaga to psu klienta zrozumieć, że kontakt z innym czworonogiem nie musi się skończyć walką, a może przynieść wiele radości. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ilu ludzi nie radzi sobie ze swoimi psami. Wynika to zazwyczaj z nieświadomości przy wyborze rasy. Często kupuje się, bo jest akurat modna, albo bo ktoś w rodzinie czy sąsiad takiego ma. Albo, bo to taki śliczny szczeniaczek. Spotykam wiele sfrustrowanych psów ras myśliwskich, husky, alaskanów, akita czy owczarków niemieckich. Ras, które potrzebują dużo ruchu i przestrzeni, pozamykanych na całe dnie w ciasnym mieszkaniu. Innym błędem jest brak socjalizacji. Pies trzymany w izolacji od ludzi i innych zwierząt, nawet malutki york czy kundelek, prędzej czy później staje się niebezpieczny - mówi. Każda rasa ma swój charakter i swoje wymagania. Katarzyna Dołębska podkreśla, że szczególnie przy wyborze dużych zwierząt, trzeba się dobrze zastanowić, czy mamy możliwość zapewnienia takiej ilości naszej uwagi i naszego czasu, jakie są mu potrzebne. Często właściciele czworonogów oczekują ode mnie cudu. Myślą, że przyjadę i wszystkiego nauczę. A tu najważniejsza jest konsekwencja właściciela, by codziennie z psem pracować. Ja tylko pokazuję, jak działać.
Kasia ma zamiar rozszerzyć swoją działalność i poprowadzić w Parchowie lub Kościerzynie szkołę dla psów, gdzie będzie organizować zajęcia grupowe. - Chciałabym mieć grupę psiego przedszkola, grupę podstawowego posłuszeństwa i grupę, w której będę uczyła tropienia i rozpoznawania zapachów. Ale najpierw muszę skończyć wszystkie możliwe kursy, gdyż mimo że już sporo wiem o psychice psów, zdaję sobie sprawę, jak delikatna to materia i jak łatwo popełnić błąd. Dlatego cały czas ja i Prezes intensywnie się doszkalamy. Jeździmy po całej Polsce na wszystkie możliwe kursy, warsztaty - dodaje Katarzyna Dołębska.
KSIĄŻKI
Na jednym ze wspomnianych wcześniej szkoleń dla psów służbowych (relację pokazała niedawno TVP 1 w serii „Weterynarz z sercem”) Kasia poznała Joannę Stojer-Polańską, z zawodu kryminologa, która pisze i wydaje książki m.in. o czworonogach. Efektem tej znajomości będzie nowa książka, w której poczytamy o przygodach różnych psów służbowych, w tym również o... przygodach Prezesa! - Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Również tego, że kiedykolwiek będę jednym z autorów książki. A jednak! Los tak mną pokierował, że już pracujemy, z panią Joanną, nad wspólną publikacją. Pomysł podsunęło życie. Wielu przewodników często pytało mnie o to, jak postępować w nagłych wypadkach. Szczególnie wtedy, kiedy coś się przytrafi psu podczas akcji. A mogą się zdarzyć różne przypadki. Od zranienia szkłem, poprzez potrącenie przez samochód, połknięcie ukrywanych w żywności narkotyków, na ranach postrzałowych czy od noża, kończąc. W odpowiedzi na coraz częstsze pytania, jak zwierzęciu pomóc, zanim dotrze się do weterynarza, zaczęłam na szkoleniach robić prezentacje i wykłady na temat pierwszej pomocy. Zabieram wtedy ze sobą drugiego mojego czworonoga, Bosmana. To duży, żółty pies, na którym wszyscy mogą bezpiecznie ćwiczyć opatrywanie ran, bandażowanie, tamowanie krwotoków, usztywniane złamanych łap. Ten pies ma niewyczerpaną cierpliwość, ponieważ... jest pluszowy! Prezentacje i wykłady nie zmniejszyły liczby pytań. Zrobiło się ich tak dużo i tak często się powtarzały, że po rozmowie z panią Joanną postanowiłyśmy wspólnie napisać na ten temat poradnik. Ja dostarczam fachowej wiedzy, a pani Joanna służy swoim piórem. Wydanie planujemy na początek przyszłego roku. Myślę, że mimo iż kierowany jest do przewodników psów służbowych, to przydać się może każdemu właścicielowi czworonoga - mówi Katarzyna Dołębska.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!