
Po raz kolejny w ramach Dni Bytowa odbył się spacer przyrodniczy. Tym razem uczestnicy wybrali się w okolice Pyszna szlakiem Ottona Smaliana.
Pochmurno. Z rzadka popaduje, a to budzi w uczestnikach zrozumiałe wątpliwości. „Założyć przeciwdeszczowy płaszcz czy może lepsza będzie parasolka?” - słychać było na parkingu przy cmentarzu niemieckich leśników na Bukowej Górze, gdzie zarządzono zbiórkę. Humory jednak wszystkim dopisywały i to pewnie one rozwiały chmury i niepokoje spacerowiczów. A tych zebrało się niemałe grono. Sporo uczestniczyło już w poprzednich edycjach. Jeszcze nim zebrali się wszyscy chętni, pojawił się nasz przewodnik - Jarosław Czarnecki. No, ale on daleko nie miał. Mieszka w leśniczówce tuż przy miejscu zbiórki. To od historii miejsca i samego budynku zaczął oprowadzanie. - Nadleśnictwo Sierzno było jednym z najstarszych na Pomorzu - mówił J. Czarnecki. Przy tej okazji pokazywał fragment XIX-wiecznej mapy z naniesionymi dawnymi zabudowaniami. - Stoimy tak naprawdę na środku dawnego podwórza. Podczas prac przy budowie obecnego parkingu odsłonięto fragmenty studni, która się tutaj znajdowała - tłumaczył.
Uczestnicy ruszyli w trasę. - Mam dylemat, czy zacząć na cmentarzu, czy na nim skończyć. Cóż, skoro i tak wszyscy tam skończymy, proponuję go na początek - żartował przewodnik, prowadząc grupę na mogiły niemieckich leśników. Ścieżką pod koronami drzew gęsiego grupa udała się na cmentarz. Przy akompaniamencie ptasich treli, w cieniu żywotnika słuchali opowieści o tym miejscu, a zwłaszcza o postaci Ottona Heinricha Smaliana, który popełnił samobójstwo, odnajdując nieścisłości finansowe w prowadzonym przez siebie nadleśnictwie, które opiewały jednak na niewielką sumę pieniędzy. - Do tej pory myśleliśmy, że historia tego cmentarza zaczęła się od grobu O. Smaliana. Tymczasem w archiwum w Berlinie znajduje się dokument, w którym jest wzmianka, iż w momencie powstania nadleśnictwa w tym miejscu znajdowała się nekropolia z trzema mogiłami. Nie przetrwały one do naszych czasów - mówił J. Czarnecki. Po pochówku Smaliana i jego przełożonego Fridricha Oldberga chowani tutaj byli pracownicy pobliskiego nadleśnictwa. - Co ciekawe, nie ma tu całych rodzin. W czasach pruskich, jak i później w XX-leciu międzywojennym w danym leśnictwie nie mogli pracować miejscowi. Musiały to być osoby z zewnątrz. Wiązało się to z podejrzeniem o tworzenie różnego rodzaju układów. Stąd osoby tutaj pochowane pochodzą m.in. z Berlina czy Schwerinu - opowiadał J. Czarnecki, dodając: - W starym międzywojennym kalendarzu leśników polskich przeczytałem ciekawe informacje m.in. o tym, od kogo leśnik mógł pożyczyć pieniądze, jak daleko mógł kupić krowę czy od kogo wydzierżawić ziemię.
Pochówki na Bukowej Górze odbywały się do 1939 r. W czasie II wojny światowej pojawili się hitlerowcy, którzy próbowali zdemontować krzyże i przeznaczyć je na cele militarne. Cmentarz udało się uratować dzięki interwencji żony nadleśniczego, który zginął na froncie w czasie działań wojennych. Po 1945 r., choć przestano o niego dbać i porósł krzakami, w pamięci okolicznych mieszkańców funkcjonował jako miejsce pochówku. Ostał się w dość dobrym stanie. - Ale socjalistyczna władza postanowiła go zniszczyć. Natrafiłem na dokument, w którym napisano, że pora się z tym miejscem rozprawić, bo ściąga zbyt wielu Niemców. Był to czas zmian w Lasach Państwowych. Nadleśnictwo Sierzno zostało zlikwidowane i weszło w skład bytowskiego, a po kilku latach osusznickiego. Dokumenty gdzieś się zapodziały i sprawa chwilowo ucichła - mówił J. Czarnecki, dodając: - Niebezpieczeństwo jednak pozostało. Ostatecznie ówczesny nadleśniczy terenowy z Osusznicy Jan Śmigielski postanowił stworzyć na Bukowej Górze rezerwat, a wiadomo - jak jest rezerwat, to nic na tym terenie nie można robić. Udało się go powołać w 1982 r., ocalając przy okazji cmentarz.
Z nekropolii wracając na parking, a następnie szybko przemierzając krótki odcinek asfaltowej drogi, uczestnicy znów weszli do lasu. Po dość szybkim marszu zatrzymali się przy niewielkim zagłębieniu w ziemi. W zasadzie nie było w nim nic szczególnego. No, może poza drobnymi kawałkami kamieni rozrzuconych w pobliżu. - Z lasu poza drewnem pozyskiwano też m.in. kamień. Używano go do budowy. Mamy przecież charakterystyczne ceglane budynki wsparte na kamiennej podmurówce. Skądś musiano go czerpać. Najczęściej by go rozłupać, stosowano proch, stąd drobne odłamki. Innym sposobem było zimową porą nawiercanie otworów, wkładanie drewnianego patyka i zalewanie wodą. Mróz robił już swoje - opowiadał J. Czarnecki. Po krótkim postoju spacerowicze szybkim marszem ruszyli w dalszą część wędrówki. Dopiero zaczęli trasę, a do pokonania mieli w sumie 7 km. Kolejny postój wypadł w urokliwym miejscu. Z rzadka porośnięta sosnami podmokła kotlinka stała się jednym z częściej fotografowanych w tym dniu miejsc. - Obecnie unika się obsadzania dużych powierzchni jednym gatunkiem drzew. Zróżnicowany drzewostan jest bardziej odporny na różnego rodzaju czynniki chorobotwórcze, a także szkodniki. Wśród nich jest m.in. nieuznawany za szkodnika jeszcze w latach 80., a występujący u nas chrząszcz - przypłaszczek granatek. Z południa naciera w naszym kierunku kolejny - kornik ostrozębny. Problem stanowi także jemioła, która atakuje coraz więcej obszarów leśnych. Na szczęście u nas jeszcze tego nie widać - mówił przewodnik, po czym żwawym krokiem ruszył w dalszą drogę. Grupa rozciągała się w długi sznur. Na twarzach widać było zmęczenie, pojawiały się żartobliwe propozycje, jak spowolnić naszego przewodnika.
Nagle krajobraz się zmienił. Bukowy las ustąpił miejsca temu z przewagą sosny. - O, i nawet jagody są! - krzyknął ktoś z grupy, po czym część uczestników zaczęła raczyć się granatowymi owocami. - To akurat nie najlepszy znak dla leśników - mówił J. Czarnecki, po czym doprecyzował: - Dla nich to roślina wskaźnikowa dla słabszych siedlisk leśnych.
Po szybkim marszu na uczestników czekała dość stroma wspinaczka. Widok z góry wynagrodził jednak wszelki trud. Przyznać trzeba, że dorównuje temu z Góry Siemierzyckiej i nic w tym dziwnego - to niemal siostrzane wzniesienia. To, na które się wspięliśmy, jest jedynie 30 m niższe, ale widok równie piękny. W dole wierzchołki drzew, na wprost zaś Pyszno. - Jesteśmy w świątyni dumania. To oczywiście niezapisana nigdzie nazwa, którą sam wymyśliłem. Żaden to szlak, mało kto tu zagląda, a dawniej rósł tu stary świerkowy las, co skłaniało do zadumy - mówił przewodnik. Miejsce stało się także okazją do snucia refleksji na temat przyszłości lasów, a postępujące zmiany klimatyczne na pewno zmienią jego oblicze. - Pewnie tego nie dożyjemy, ale sądzę, że świerka nie będzie, ograniczona będzie liczba sosny. Więcej będzie klona, jawora, lipy, może jodły, ale tylko na dobrych siedliskach. Nie do końca wiadomo, co z brzozą, bo to przecież gatunek pionierski. To, o czym mówię, to perspektywa jakichś 50 lat - mówił J. Czarnecki.
Dalsza część drogi biegła uczestnikom i łatwiej, i szybciej. Nic dziwnego, ścieżka prowadziła bowiem w dół. Dodatkowo niektórzy z lekką dozą nieśmiałości snuli przypuszczenia na temat poczęstunku, który czekał na końcu trasy. No i się nie zawiedli. Koło Gospodyń Wiejskich „Malwy” z Sierzna już czekało z pożywną zupą, chlebem ze smalcem i pasztetem do wyboru z grzybami lub konfiturą z żurawiny, a do tego ciasta. Pochłonięci jedzeniem spacerowicze niemal zapomnieli o konkursie, który poprowadził J. Czarnecki, sprawdzając przyswojoną w trakcie spaceru wiedzę.
Na koniec pozostało wykonanie pamiątkowej fotografii i nadzieja na kolejny spacer po lesie. A miejsc do odwiedzenia nam nie brakuje...
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!