Reklama

Sewer Hrehorowicz autor grafiki do gier komputerowych

19/04/2020 17:20

Są takie światy obok nas, o których istnieniu wielu nie zdaje sobie sprawy, albo niewiele o nich wie. Jedne z nich to gry komputerowe i ich wielbiciele. Sewer Hrehorowicz tworzy dla nich grafikę. Bytowiak pracuje też nad własną grą, inspirowaną nawałnicą z 2017 r....

„Kurier Bytowski”: Skończył pan jakieś specjalne szkoły w tym kierunku?

Studiowałem wzornictwo przemysłowe na Politechnice Koszalińskiej. Szczerze mówiąc, nie przywiązuję wagi do wykształcenia. Gdybym miał teraz powiedzieć, o czym traktowała moja praca dyplomowa, to przyszłoby mi to z trudem. Nigdy nie pytano mnie o wykształcenie - no, może raz, ale była to rozmowa kwalifikacyjna w Muzeum Narodowym w Gdańsku.

Zajmuje się pan grafiką gier komputerowych, ale nie tylko...

Jeśli chodzi o pracę grafika, to przeciętny człowiek ma pewnie wyobrażenie kogoś, kto siedzi przy komputerze i skleja obrazki ze zdjęć, ale prawda jest taka, że to bardzo pojemna dziedzina. Jest przecież grafika 2D i 3D, i w samym 3D istnieje mnóstwo specjalizacji dla przeciętnego człowieka bardzo egzotycznych, jak choćby tworzenie proceduralnych materiałów czy proceduralne modelowanie w programach takich jak Houdini, gdzie artysta nawet nie musi rysować czy malować, ale używa systemu node-ów.

To znaczy?

Nie wiem, jak to wytłumaczyć. To trochę tak, jakby za pomocą kabelków podpinało się jeden generator pod drugi, tworząc w ten sposób bardzo zaawansowane materiały czy modele.

Poza grafiką zajmuję się również game designem (czyli ogólnie mówiąc, projektowaniem gier od strony mechaniki rozgrywki), pisarstwem, trochę programowaniem, udźwiękowieniem, a także udzielam się jako lektor we własnym projekcie. Tę ostatnią aktywność szczególnie polubiłem, choć nie jestem w tym temacie profesjonalistą, nie posiadam żadnego przygotowania aktorskiego ani jakiegokolwiek innego. Kiedyś uważałem, że człowiek powinien być mistrzem w jednej konkretnej dziedzinie. Myślałem, że dla mnie będzie to rysunek i malarstwo, ale zbyt wiele rzeczy mnie interesuje, żebym mógł bez reszty oddać się jednemu. Widziałem, jak ludzie potrafili rozwijać się w oszałamiającym tempie. Zaczynali, kiedy ja już byłem po studiach i zdawało mi się, że reprezentuję już jakiś - nie najgorszy - poziom artystyczny. Życie jednak bezlitośnie takie poglądy zweryfikowało.

Mimo to nie zniechęcił się pan.

Uważam, że każdy powinien robić to, co mu w duszy gra. Możemy planować swoją karierę, kroki, jakie podejmiemy, ale nieraz okazuje się, że życie wie lepiej i to, co nas uwierało, staje się błogosławieństwem. Przykładowo - praca zdalna. Działam w takim trybie od jakichś ośmiu lat i z tego powodu zawsze brakowało mi ludzi, narzekałem na to. Dziś okazało się, że to najlepsze, co mogło mnie spotkać w czasach zarazy. Mało tego - ludzie siedzą w domach i więcej grają w gry. Sprzedaż skoczyła i nasza branża ma się jak nigdy. Mam świadomość, że to się może niedługo skończyć. Póki co, jestem wdzięczny za to, że mam pracę - bo wielu ludzi znalazło się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Skąd pomysł, żeby zająć się branżą gier?

Jako dzieciak grałem wręcz nałogowo. Posuwałem się nawet do takich nikczemności, jak symulowanie choroby, by móc zostać w domu i pograć - no, ale to był Half-Life 2, więc czuję się w pełni usprawiedliwiony. Od kiedy pamiętam, chciałem tworzyć gry. Bawiłem się edytorami poziomów udostępnianymi graczom i próbowałem tworzyć swoje światy. Wówczas rozbijało się to o brak wiedzy o programowaniu - uważałem, że jestem zwyczajnie za tępy, i nawet nie próbowałem się uczyć. Długo tak uważałem. W końcu zostałem do tej nauki przymuszony sytuacją. Wtedy okazało się, że człowiek jest się w stanie nauczyć wszystkiego. Czasami może na ograniczonym poziomie, ale nieraz już to bardzo pomaga.

W dorosłym życiu zacząłem pracować jako grafik w czasopiśmie, a później z żoną założyliśmy studio projektowe. Tworzyliśmy głównie strony www, bo na to był popyt. Jednak frustrowało mnie to. Pewnego dnia Magda zapytała: „Co tak naprawdę chciałbyś robić?”. Odpowiedziałem, że zarabiać na rysunku i malarstwie, ale tak się nie da. Wtedy ona zapytała, dlaczego tak sądzę, skoro nigdy tego nie sprawdziłem. Cóż, miała rację. Mam bardzo mądrą żonę. Początkowo szukałem zleceń na portalach dla freelancerów - takim jakby Allegro, z tą różnica, że zleceniodawca wystawia na aukcję zlecenie, a potencjalni zleceniobiorcy składają oferty, konkurując głównie ceną.

To z pewnością niewdzięczny rynek, zdominowany przez firmy z Indii i Pakistanu, gdzie koszt pracy i życia jest bez porównania niższy niż u nas. Reputacja jest wszystkim, i jak nie masz pięciu gwiazdek, to zapomnij, że ktokolwiek będzie z tobą pracował. No, chyba że jesteś początkujący. Wówczas dajesz niższe ceny, mając nadzieję szybko się ogarnąć. Ten etap mam, na szczęście, za sobą.

Pracuje pan sam czy w zespole?

Powoli przymierzam się do tego, by założyć studio zajmujące się tworzeniem grafiki do gier. Zacząłem zlecać innym część prac, żeby się do tego przyzwyczajać. Co innego pracować na swoim, a co innego zarządzać zespołem. To zupełnie inne kompetencje. Te muszę nabyć, bo nie mam o tym zielonego pojęcia. Próbowałem kilka razy i za każdym razem rozpadało się z większym hukiem. Po ostatnim tąpnięciu musiałem zrobić sobie rok przerwy. Teraz zaczynam na nowo, krok po kroku. Tak więc najpierw ja plus jedna osoba i dopiero wówczas, gdy to zadziała, pomyślę o kolejnym współpracowniku.

Wykonuje pan zlecenia dla innych. Ale tworzy pan również własną grę - Storm...

Och, to osobna historia. Podczas pamiętnej burzy mieszkaliśmy w Osławie Dąbrowie. Znaleźliśmy się więc blisko jej środka. Pamiętam, jak w nocy żona mnie obudziła, mówiąc, żebym wyjrzał za okno, bo nigdy czegoś takiego nie widziałem. Byłem zdziwiony i trochę zły, że wyrwała mnie ze snu. Kiedy za jej radą wyjrzałem na zewnątrz, w pierwszej chwili pomyślałem, że wciąż jeszcze śnię. Wyglądało to, jakby ktoś nieprzerwanie chlustał na okna wodą z wiader i włączył stroboskop. Drzewka, takie małe, elastyczne, praktycznie kładły się na ziemi. Przez kilka następnych dni, bez prądu, robiliśmy obiady na grillu, a nawet grzałem na nim kawę, która miała posmak dymu. Później przeczytałem teorię spiskową na ten temat.

Ktoś przewidział tę nawałnicę?

Otóż jakiś jasnowidz wiedział, że ta burza przyjdzie, a także kolejne, które miały po niej nastąpić. Napisał, że to początek, że będzie więcej i więcej tych burz, i coraz bardziej niszczycielskich. W ten sposób właśnie zrodził się pomysł na Storm, i taka mniej więcej jest baza fabularna, zainspirowana teorią spiskową. Sama gra zaś to hybryda książki, słuchowiska i komputerowego erpega. Trochę jak audiobook, z tym że gracz (czy słuchacz? czytelnik może?) za pomocą swoich decyzji kształtuje przebieg fabuły. Miała to być gra o końcu świata, jaki znamy, o kruchości szczęścia, którego doświadczamy, i o konsekwencjach bezrefleksyjnego pędu ku samozagładzie, w którym wszyscy uczestniczymy. Wiem, że to aroganckie z mojej strony, ale chciałem, żeby Storm było czymś więcej niż grą, żeby skłaniał do refleksji. Żartowałem sobie nieraz - obym zdążył skończyć grę o końcu świata przed faktycznym jego końcem.

Zajmuje się pan też malarstwem. Jak twórczość mamy, Krystyny Hrehorowicz, wpłynęła na pana pracę?

Malarstwo poszło w odstawkę, choć nieraz nachodzi chęć, żeby zająć się tym na powrót. Może kiedyś, gdy będę już dysponował wolnym czasem i pieniędzmi... Choć może to tylko taka wymówka. Obecnie jeśli już maluję cyfrowo, to w określonym celu, gdy potrzebuję ilustracji.

Wychowałem się w artystycznej rodzinie. Zapach terpentyny i farb to jedno w moich silniejszych wspomnień z dzieciństwa. Mama zawsze miała na warsztacie jakiś obraz, a ja, jako dziecko, podziwiałem ją i chciałem naśladować. Dziś obserwuję ten sam proces u swoich dzieci, które też objawiają talent plastyczny. Zresztą żona skończyła grafikę na gdańskiej ASP, więc nie mogło być inaczej. Dzieci mają to w genach.

Wróćmy do gier. Tworzy pan grafikę dla zleceniodawcy z USA. Współpraca ze Stanami zawsze odbywa się zdalnie?

Działamy razem od jakichś ośmiu lat. Po tak długim czasie ma więc do mnie zaufanie. To daje mi pewną autonomię w działaniu. Wszystko odbywa się  za pośrednictwem GitHuba. To aplikacja służąca do kontroli wersji, ale także do zarządzania projektami, gdzie można mieć takie jakby swoje wewnętrzne forum. Nie mamy konferencji, nie ma też potrzeby spotkań. Ludzi, z którymi pracuję, widziałem tylko raz, gdy spędzali wakacje w Europie. Klient zaproponował, by spotkać się w Oslo, więc poleciałem. To przyjemne miejsce do życia - takie przynajmniej sprawiało wrażenie. Jako kierowca dostałbym jednak zawału, bo rowerzyści są wszędzie, jeżdżą, jak chcą i w ogóle zdają się nie wiedzieć o istnieniu czegoś takiego jak przepisy.

Tu też działa pan sam?

W większości tak, aczkolwiek ostatnio zacząłem wspomagać się zleceniami. W takich przypadkach przyjmuję rolę dyrektora artystycznego i proszę o wykonanie konkretnej rzeczy pod dany projekt. Najczęściej to ilustracje lub szkice, bo to taka część pracy, którą w miarę łatwo jest mi opisać i potem ocenić.

Dla klienta z USA oprócz tworzenia grafiki pisze pan znaczną część kodu frond-endowego. Co to takiego?

To taka część oprogramowania, która odpowiada za to, co się wyświetla w przeglądarce internetowej, to, co widzi gracz - bo to jest gra przeglądarkowa. Zresztą to ciekawa historia. Gra tworzona jest niemalże od początku istnienia internetu. Cały czas można w nią grać online, do czego zresztą zachęcam (dostępna pod adresem https://www.dungeoneers.com/). Wciąż nad nią pracujemy, udoskonalamy, wprowadzamy nowe mechaniki. To projekt z pasji, mocno inspirowany systemem rpg Dungeons & Dragons. Szczególna sytuacja, bo w normalnej rynkowej rzeczywistości pojawia się jakiś budżet, deadline, grę trzeba skończyć, sprzedać, zainkasować zarobek. Nie spotkałem się z drugim przypadkiem, żeby grę rozwijać przez tak długi czas.

Pracuje pan w Photoshopie?

Tak. Chociaż to, co z nim obecnie zrobili, to skandal. Mam wrażenie, że w wytwarzaniu oprogramowania przestały obowiązywać jakieś standardy, że nie łata się błędów, a tylko próbuje sprzedać jak najwięcej abonamentów. Z każdą aktualizacją coś przestaje działać, nieraz uniemożliwiając w ogóle pracę na długie tygodnie, zanim nie powstanie np. aktualizacja Windowsa usuwająca problem. Zacząłem więc szukać zamiennika i znalazłem Affinity Photo, które do digital paintingu z czystym sumieniem mogę polecić każdemu użytkownikowi Photoshopa.

Prócz tego Blender do modelowania 3D, Zbrush do rzeźbienia w 3D, Substance Painter do malowania materiałów na obiektach 3D. Do tworzenia gier silnik Unity.

Co poza ciekawymi projektami lubi pan w swojej pracy?

Powiedziałbym, że wolność, ale to trochę iluzja, bo wcale nie mam większej swobody niż ktoś, kto pracuje na etacie. Plusem jest to, że kiedy zajdzie potrzeba, mogę wziąć dzień wolny i nikomu się z tego nie muszę tłumaczyć. Jestem rozliczany z rezultatów. Kolejnymi zaletami są różnorodność zadań i konieczność ciągłego uczenia się. Teraz żałuję trochę, że nie miałem takiej ochoty do nauki, kiedy faktycznie miałem na to mnóstwo czasu.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

Siedzieć w domu, pracować zdalnie, póki mogę. No i wykupić możliwie duży zapas papieru toaletowego i z czystym tyłkiem przetrwać koronapokalipsę (śmiech). A tak bardziej serio, to ciężko dzisiaj snuć ambitne plany na przyszłość, bo nie wiemy, co ona przyniesie.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do