
Unikatowe, ręcznie wykonane, z naturalnego tworzywa. Takie są rekwizyty dla fotografów, zabawki dla dzieci, gadżety, mebelki, a nawet place zabaw, które w rodzinnej stolarni wykonują Krzysztof Kluk i jego zięć Jakub Bieliński z Gostkowa. - Na tę samą deskę patrzymy zupełnie inaczej, ale dzięki temu się uzupełniamy - mówią.
W stolarski fach Jakuba Bielińskiego zaczął wprowadzać ok. 2 lata temu jego teść, zawodowy stolarz, Krzysztof Kluk. - Wcześniej z drewnem miałem jedynie tyle do czynienia, co przy rozpalaniu ogniska - śmieje się J. Bieliński. Mieszkają obok siebie w Gostkowie. Najczęstszym miejscem ich spotkań jest stolarnia, na którą zaadaptowali garaż na wspólnym podwórku. Pierwszą drewnianą zabawkę, którą zrobili razem, był pchacz dla syna Jakuba. - Tylko że on się jeszcze wtedy nie urodził - śmieje się K. Kluk. - Córka, będąc w ciąży, podeszła i zarządziła, że mamy zrobić pchacz i koniec. Nie było wyjścia - mówi. Połączenie kunsztu doświadczonego stolarza i świeżego spojrzenia młodszego pokolenia okazało się strzałem w dziesiątkę. - Wiadomo, jak robi się coś pierwszy raz, to nie wszystko od razu wychodzi i zajmuje dużo czasu. Ale przy każdej kolejnej rzeczy udoskonalaliśmy nasz warsztat. Uzupełniamy się. Inaczej patrzymy na tę samą deskę. Tata pod kątem technicznym, przez pryzmat doświadczenia, ja z kolei okiem młodziaka, który myśli, co tu zrobić, żeby świeciło czy grało. Projektuję też i tworzę szablony - tłumaczy J. Bieliński. Jego żona także ma swój udział w produkcji. - Do Patrycji należy wykończenie, czyli malowanie - mówi K. Kluk. To ona ma też ostatnie słowo, czy produkt jest gotowy. - Czasem dochodzi prawie do kłótni, bo czegoś już bardziej nie da się wyszlifować, doprecyzować - mówi z uśmiechem K. Kluk. - Wychodzimy zmęczeni ze stolarni, po czym przychodzi Patrycja i oznajmia „Tak nie może pójść” - dodaje zięć.
Równocześnie z wykonaniem pchacza wycięli drewniane literki na ścianę, tworzące imię ich syna. Obecnie jego pokój zdobią też inne wykonane przez nich przedmioty. Od organizera na kredki w kształcie rakiety, przez półeczkę przypominającą samolot z obracanym śmigłem, taczkę do zabawy, po łóżko, którego ramy mają kształt domu. Dzięki poczcie pantoflowej drewniane wyroby zaczęli robić nie tylko dla siebie, ale też m.in. sąsiadów, znajomych. Jesienią 2018 r. produkcja nabrała tempa znowu dzięki synkowi, a dokładniej incydencie na sesji u fotografa... - Podczas zdjęć z okazji roczku u Moniki Boroń Pawełek nagle przegryzł styropianową jedynkę, która służyła za rekwizyt. Zrobiło nam się głupio i chcieliśmy ją odkupić, ale ostatecznie wycięliśmy drewnianą, razem z napisem ROK - mówi P. Bielińska. To był pierwszy, ale nie ostatni rekwizyt, który wykonali dla miejscowej fotograf. Kolejny był znacznie większy. - Monika zamówiła u nas księżyc, na którym mogłyby usiąść dzieci, a także dorośli - mówi K. Kluk. I tak na sesję świąteczną spod ich rąk wyszedł ponad 2-metrowy księżyc, a także ponad półmetrowa podświetlana gwiazda, które idealnie wpasowały się w zimową scenerię. - Księżyc był tak wielki, że zawieźliśmy go busem. Mieliśmy problem, żeby go wnieść na górę, waży ok. 50 kg - mówi K. Kluk. Scenerie na sesjach u M. Boroń ozdabiają także zrobione przez nich lodziarnia na kółkach, taczka, wielkanocne zające i marchewki. - Te ostatnie powstały z odpadów, a za liście posłużyła nam rafia. Malowałam je przed sylwestrem. Z takim wyprzedzeniem trzeba robić ozdoby wielkanocne - tłumaczy P. Bielińska. Latem zaczną już więc przygotowania do sezonu bożonarodzeniowego.
Swoją stolarnię właśnie rozbudowują na potrzeby produkcji. - Po długim czasie budowania portfolio przez wykonywanie ozdób i rekwizytów dla znajomych za bezcen postanowiłem otworzyć firmę Stolarnia Dziadka Krzysia. Z urzędu pracy otrzymaliśmy dofinansowanie, żebyśmy mogli rozwinąć skrzydła, stworzyć wymarzoną stolarnię i wyposażyć ją w niezbędny sprzęt - mówi K. Kluk. - Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że to jedno pomieszczenie, od którego zaczynaliśmy, będziemy rozszerzać, bo się nie mieścimy, popukałbym się w czoło. W ogóle nigdy nie pomyślałbym, że zajmę się drewnem - mówi J. Bieliński.
M. Boroń zaproponowała im wstąpienie do internetowej grupy dla fotografów i artystów. - To był strzał w dziesiątkę - mówi J. Bieliński. Dzięki temu ich ozdoby i tła służą fotografom nie tylko w Polsce, ale i m.in. Norwegii, Grecji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. - Największą satysfakcję, kiedy zobaczymy te zdjęcia, daje nam świadomość, że to pamiątka na całe życie - przyznaje J. Bieliński. Rodzina z Gostkowa na swoim koncie ma też m.in. wysoki na ok. pół metra herb Bytovii podświetlany ledami, który wisi na ścianie w biurze klubu. Na cel charytatywny wykonali też kinkiet w kształcie zabytkowego VW. Autka, domki dla lalek, krzesełka, konie na biegunach, gadżety ślubne, skrzynki na listy do Mikołaja, kwietniki, laptopy, a nawet huśtawki, zjeżdżalnie i domki do ogrodów - nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Rekwizyty powstają z drewna sosnowego, nieraz ze świerkowego, a także sklejki. - Jest szybka w obróbce. Nic się z nią pod wpływem temperatury czy wilgoci nie stanie. Do tego lekka. Można z niej przygotować cuda - mówi J. Bieliński.
Nieraz z warsztatu wychodzą grubo po północy. - Kiedy umówimy się z kimś na termin, chcemy go dotrzymać. Bywa, że po nocy pakujemy wyroby, żeby rano je wysłać - mówi J. Bieliński. Kiedy już doszli do wprawy w wykonywaniu rekwizytów, największym problemem okazało się właśnie spakowanie ich i wysłanie. - Nieraz są tak duże, że żaden kurier nie jest w stanie ich zabrać. Tak było na przykład przy schodkach na sesję zdjęciową. Okazało się, że musimy je rozebrać i wysłać stopnie osobno - mówi J. Bieliński. Przy niektórych większych produktach nie biorą pod uwagę wysyłki w częściach. - Sami wolimy poprzyklejać, poskręcać elementy, żeby było to zrobione porządnie i bezpieczne. Liczy się dla nas jakość. Wolimy zrobić mniej a dobrze - zaznaczają panowie.
Wszystko wykonują ręcznie, a przez to każda praca jest unikatowa. - Nie potrafię dwa razy zrobić identycznej i wcale tego nie chcę. Masowa produkcja nas nie interesuje - zaznacza K. Kluk. Choć o rozpędzeniu interesu myśli jego zięć. - Fajnie by było, gdyby to, co się robi, w przyszłości się odwdzięczyło. Zabierając się do czegoś, ma się nadzieję, że to się rozwinie. Może kiedyś się kogoś zatrudni, kupi maszynę. Kto wie, a nuż Stolarnia Dziadka Krzysia będzie jak inne większe firmy, które zaczynały w garażu - mówi J. Bieliński. Zgodni są co do tego, że to przede wszystkim ich pasja. - Bawimy się tym. A najważniejsze, że jesteśmy przy tym razem. Wszystko od planu, przez szlifowanie, wycinanie, aż do zapakowania robimy wspólnie - mówi K. Kluk. - Do tego możemy iść do stolarni, kiedy chcemy, nikt nas nie goni o godziny pracy, więc zawsze z chęcią do niej zaglądamy - dodaje J. Bieliński.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!