Reklama

O kolekcji liczącej 12 tysięcy figurek...

31/08/2024 09:50

Mają ledwie 2,5 cm wysokości, mogą służyć zabawie, poznawaniu historii, a także łączyć pokolenia. Mowa o figurkach żołnierzyków, których w swojej kolekcji Włodzimierz Petrykowski zgromadził już prawie 12 tysięcy.

- Wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdy babcia opowiadała mi losy swojego męża, a mojego dziadka. Był Polakiem, oficerem carskiej armii, który po przejęciu władzy przez bolszewików uciekł do Polski. W wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 r. służył jako oficer łącznikowy Wojska Polskiego przy 4 Dywizji Strzelców Ukraińskich. Później osiadł w Aleksandrowie Kujawskim. Na tych opowieściach się wychowałem - mówi Włodzimierz Petrykowski.

To one skłoniły go do zainteresowania się historią i gromadzenia małych figurek żołnierzyków. Początkowo kupował je w kioskach. - Pamiętam, że wówczas, w latach 60., pieszy kosztował 4 zł, a konny 10 zł. Niestety, nie były naj–lepszej jakości ani pod względem kolorystycznym, ani historycznie nie odzwierciedlały realiów. Bardziej przypominały zbitą masę - mówi Włodzimierz Petrykowski. Wówczas traktował je bardziej w kategoriach chłopięcej zabawy niż hobby. Gdy zaczął naukę w szkole średniej, stwierdził, że jest już na nie za duży. - Na powrót zainteresowałem się nimi za sprawą mojego o 4 lata starszego kolegi. Kupował figurki w skali 1:72. Podarował mi jedną - żołnierza Legii Cudzoziemskiej, którego mam do dziś. Zacząłem je kupować i kolekcjonować. Nie było to łatwe. Żołnierzyki można było wówczas kupić tylko na tzw. perskich rynkach w Warszawie. Później, ok. 1985-1986 r., pojawiły się te produkowane przez Polaków. Niestety, odbiegały jakościowo od zagranicznych, ale nabywałem je, by powiększyć swoją kolekcję - opowiada Włodzimierz Petrykowski.

Wszystko zmieniło się w latach 90., kiedy to na rodzimy rynek zaczęły trafiać figurki zagranicznych firm, a także farby do ich malowania. Wówczas jego zbiór zaczął się na dobre rozrastać. Pojawili się austriaccy dragoni z czasów wojny śląskiej, pruska piechota, a także Anglosasi i Normanowie z bitwy pod Hastings. - Początkowo kupowałem wszystkie figurki, jak leci. Dopiero później zacząłem się interesować tymi z czasów napoleońskich. Umundurowanie było wówczas dużo bardziej zróżnicowane, niż chociażby to z czasów II wojny światowej - wyjaśnia Włodzimierz Petrykowski, który w swojej kolekcji ma figurki począwszy od starożytnego Egiptu po wojnę z Irakiem (operacja ,,Pustynna burza“).

Swoją pasją zaraził wnuki. - Zawsze spędzałem z dziadkiem dużo czasu. Czytał mi różne ciekawe książki. Kiedy go odwiedzałem, zaglądałem do bogato ilustrowanych historycznych pozycji, bawiłem się także otrzymanymi od niego figurkami - mówi Tomek, wnuk kolekcjonera, dodając: - Kiedy miałem 6 lat i dziadek zajmował się żołnierzami polskimi z okresu II wojny światowej, zaproponowałem, by dołączyć do nich także i tych niemieckich. Mamy z dziadkiem umowę, że tych ostatnich maluję ja, a on polskich.

Tak wspólnie zaczęli gromadzić kolejne modele, włączając do kolekcji także samoloty, haubice i samochody. Później razem się nimi bawili, aranżując zupełnie fantazyjne potyczki. - To wówczas od wnuka wyszedł pomysł, by poza malowaniem figurek przygotowywać makiety - mówi Włodzimierz Petrykowski. Do pierwszych należała makieta brytyjskiego niszczyciela czołgów na pustyni, a także ta ilustrująca przejście wojsk Hannibala przez Alpy. - Góry zrobiliśmy z pianki montażowej. Wyzwaniem był śnieg. Nie użyliśmy tego w sprayu, ponieważ się lepi. Część modelarzy wykorzystuje gips, ale ma on tę wadę, że po czasie żółknie i nie wygląda to zbyt estetycznie. Myśmy, korzystając z rady znajomego, stworzyli mieszankę sody oczyszczonej i pianki po goleniu. Im więcej sody, tym śnieg jest bardziej zbrylony. No i mieszanka jest biała przez cały czas - mówi Włodzimierz Petrykowski, zaznaczając: - Przy tworzeniu mieszanki pomagała nam wnuczka Kalinka.
Twórcy swoje figurki poddają tzw. konwersji.

- Wrzuca się je do gorącej wody, dzięki czemu stają się bardziej plastyczne, można je wtedy formować - wyginać ręce, tak by wyglądało, że ktoś chociażby strzela z łuku - mówi Tomek. To według jego pomysłu powstają wszystkie makiety. - Wpierw na kartce rozrysowuję, jak powinna wyglądać, a później razem z dziadkiem siadamy i staramy się ją zbudować. Nie zawsze wychodzi nam tak, jak początkowo sobie zakładaliśmy, niekiedy musimy pierwotny pomysł nieco skorygować - mówi Tomek. - Na makiecie przedstawiającej zestrzelenie przez polską baterię niemieckiego samolotu chcieliśmy umieścić las. Ale stwierdziliśmy, że skoro przedstawiamy wrzesień 1939 r., to lepiej zamienić go na sad z jabłkami. Te wykonaliśmy z okruchów styropianu. Siatkę maskującą wykonaliśmy zaś z gazy. Potrzebowaliśmy też rozbitego samolotu. O to zadbała wnuczka Kalinka, która kupiony i złożony model rozbiła młotkiem. Wyszedł z tego całkiem udany wrak - mówi Włodzimierz Petrykowski.

Na innej utrwalonej przez nich scence przedstawiającej zasadzkę polskich żołnierzy na niemiecki konwój, uwagę przykuwa mostek wykonany z drobnych drewnianych patyczków. - To mieszadełka do kawy. Zobaczyłem je w hotelu w Turcji, będąc tam na wakacjach. Wówczas zorientowałem się, że przecież świetnie się nadają do naszej makiety. Zrobiłem podpory, a resztę przyklejał Tomek - mówi dziadek. W swoich makietach poza modelami osób i pojazdów starają się używać jak najwięcej naturalnych elementów. Stąd piasek na drodze przyniesiony został z lasu, a ten w rzece jest z Kamienicy przepływającej przez Tuchomie. Podobnie jest z patykami. Pojazdy zostały także sztucznie postarzone. - Robi się to metodą tzw. suchego pędzla. Miesza się ze sobą białą, niebieską i szarą farbę, następnie macza w niej pędzelek i wyciera w chusteczkę. Malujemy nie farbą, a wytartym z niej pędzelkiem. Tak uzyskujemy efekt przetarcia i lekkiego podniszczenia pojazdów. Dzięki temu wyglądają bardziej autentycznie. Przecież nie było tak, że wszystkie wyglądały, jakby dopiero opuściły fabrykę - mówi Tomek.

Włodzimierz Petrykowski w swojej kolekcji ma dokładnie 11986 figurek i 130 modeli. - Podziękowania dla żony, która pozwala mi je wszystkie trzymać w mieszkaniu - śmieje się i dodaje: - W przedpokoju mam specjalną szafę, w której przechowuję wszystkie figurki. Na jednej półce są te pomalowane, na innej niepomalowane, kolejną zajmują wojska polskie od XVII w. do współczesności itd. Okazuje się, że do przechowywania niewielkich figurek najlepsze są plastikowe pudełka po maśle. Myję je z napisów, odtłuszczam i gotowe. Gdybym używał tekturowych pojemników, te pod ciężarem mogłyby się uginać - tłumaczy.

Malowanie żołnierzyków wymaga nie tylko precyzji, ale przede wszystkim ciągłego poszerzania swojej wiedzy. - Od książek to się dziadkowi niedawno półka zarwała - śmieje się Tomek. - To prawda. Trochę ich zgromadziłem. Malując figurki, absolutnie nie można wzorować się na filmach. Nawet w tych, w których zadbano o historyczne realia, zdarzają się błędy. Tak jest w przypadku chociażby „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy. W scenie przemarszu wojsk polskich ukazany jest 13 pułk piechoty, który maszeruje na Moskwę. Po pierwsze pozostał on w kraju jako odwody, a po drugie jako jedyny w Księstwie Warszawskim miał białe mundury. Zupełnie inaczej jest to ukazane w filmie - wyjaśnia kolekcjoner.

Spod rąk dziadka i wnuka wyszło już 12 makiet. Teraz obaj pracują nad kolejną. - Bardzo spodobał się nam film „Ostatni Mohikanin”. Postanowiliśmy odwzorować fort William Henry - mówi Tomek. Pracują nad nim od jesieni. Tak długi czas niekoniecznie oznacza, że przy makiecie jest tak wiele pracy. - Malowanie figurek jest dość pracochłonne. Samo schnięcie farby to 6 godzin. Jeśli więc naniosę jedną warstwę, muszę tyle odczekać, by móc dodać detale innego koloru - wyjaśnia Włodzimierz Petrykowski, dodając: - Mogę siedzieć przy malowaniu godzinami, ale Tomek ma dopiero 10 lat i widzę, że niekiedy po czasie najzwyczajniej się nudzi. Nie o to chodzi, by zmuszać go do czegoś, tylko żeby czuł z pracy satysfakcję i radość. Gdy przygotowanie makiety zaczyna go nużyć, po prostu odkładamy ją na później. Pracujemy też najczęściej w weekendy, w roku szkolnym pochłaniają go inne zajęcia i obowiązki.

Choć Petrykowscy pochodzą z Ustki, to w Ciemnie (gm. Tuchomie) mają swój domek, w którym przebywają prawie cały rok. - Co tu dużo mówić, zakochaliśmy się w pięknym kaszubskim krajobrazie, a przede wszystkim w ludziach. Spotkaliśmy się z opinią, że Kaszubi są nieufni wobec obcych. Tymczasem doświadczyliśmy wielkiej życzliwości ze strony mieszkańców Ciemna i nie tylko - mówi Włodzimierz Petrykowski.

Wystawę figurek kolekcjoner miał już chociażby w Ustce. Czy więc możemy się spodziewać, że część kolekcji i makiet będziemy mogli zobaczyć u nas? - Transport figurek jest nieco problematyczny, podobnie jak makiet. Jednak nie wykluczam, że jeśli pojawi się okazja, żołnierzyki pokażę na Ziemi Bytowskiej - mówi Włodzimierz Petrykowski.

Ł.Z.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do