Poezja była pasją jej życia, umiłowaniem do teatru zarażała innych. Na początku tego roku zmarła związana przez niemal ćwierć wieku z bytowskim domem kultury Elżbieta Pacyno.
- Znaliśmy się już jako dzieci, bo oboje dorastaliśmy przy ul. Mickiewicza w Bytowie. Pamiętam, że kibicowałem wtedy drużynie piłki siatkowej, w której grała Ela. Była dobrą zawodniczką - opowiada Roman Szymański, wieloletni dyrektor bytowskiego domu kultury. Po raz kolejny ich drogi skrzyżowały się w amatorskim teatrze „Logorytm”, który działał w naszym mieście od 1966 r. - Jeździliśmy po całym kraju i bardzo często wówczas razem graliśmy. W pamięci utkwiła mi jedna z kwestii Eli: „Gdzieście wy dziateczki, gdzieście wy dziateczki są!” krzyczała mocnym głosem. Recytowała wspaniale - dodaje R. Szymański. Po kilku latach przerwy ich kontakt się odnowił, ale już w układzie szef i pracownica. W 1978 r., gdy objął funkcję dyrektora domu kultury, pani Elżbieta była „instruktorem do spraw teatru”. - Współpracowało nam się bardzo dobrze. Ela umiała walczyć o swoje, a ja pamiętałem doskonale z jakimi problemami boryka się teatr amatorski, bo sam w nim grałem. Poza tym bardzo ją podziwiałem, że potrafiła skupić wokół siebie młodzież i zarazić miłością do trudnej sztuki poezji, aktorstwa - dodaje.
- Elę poznałem jeszcze gdy robiła badania rentgenowskie w dawnej przychodni przy ul. Kochanowskiego. Popołudniami, po pracy prowadziła w domu kultury z koleżanką klub szaradzisty i tańczyła w Zespole Pieśni i Tańca Bytów. Później współpracowaliśmy w grupie „Logorytm”, w której zajmowałem się muzyką do spektakli. Dogadywaliśmy się, choć Elę trzeba było dobrze poznać, bo na początku wydawała się nerwowa. Umiała tupnąć nogą, a nawet krzyknąć, ale zawsze robiła to w konkretnym celu - mówi muzyk Jan Stec. Dobrą współpracę z panią Pacyno wspomina też księgowa z Domu Kultury. - Pracowałyśmy razem 20 lat i Ela zawsze była we wszystkim na 100%. W przeciwieństwie do innych osób związanych z kulturą równie poważnie jak zajęcia z młodzieżą traktowała też dokumentację. Zawsze rozliczała wszystko na czas, sama pilnowała np. wypełniania delegacji. Z mojego punktu widzenia to czyniło ją bardzo wyjątkową osobą - mówi Zofia Sokołowska.
Po przejściu na emeryturę w 1996 r. pani Elżbieta zajęła się rodziną, choć zawsze służyła radą, pomagała też m.in. przy przygotowywaniu Filipiady, wiele razy zasiadała w jury różnych konkursów recytatorskich. - Jako że mieszkała niedaleko spotykaliśmy się czasem na kawę, pozdrawiała mnie machając z balkonu. Będzie mi tego brakowało - kończy R. Szymański.
Obserwuj nas na Google News
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Komentarze opinie