
Fotografią zainteresował się jako kilkunastoletni chłopiec. Dziś wśród bytowskich fotografów może się pochwalić największym dorobkiem. Jego retrospektywną wystawę przygotowuje Muzeum Zachodniokaszubskie. Rozmawiamy z naszym redakcyjnym kolegą Kazimierzem Rolbieckim.
„Kurier Bytowski”: Fotografią zacząłeś zajmować się jeszcze w czasach rolek z filmami, powiększalników, wywoływania zdjęć w kuwetach ze śmierdzącymi kwaśno chemikaliami, czasach głównie czarno-białych...
Kazimierz Rolbiecki: To były lata 80. ubiegłego wieku, w zasadzie schyłek tej epoki, choć tego jeszcze wtedy nie wiedziałem. Na pierwszą komunię dostawało się czasem aparat fotograficzny. Ja posiadałem Smienę 8M. Z perspektywy czasu uważam, że to dla początkujących był bardzo fajny aparat, ale wtedy marzyłem o Zenicie. Potem, kiedy już go miałem, nie byłem z niego zadowolony. W 7 klasie podstawówki zacząłem chodzić na kółko fotograficzne przy Bytowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Prowadził je Zbychu Hein, bardzo ciekawie. Wyczerpująco odpowiadał na nasze pytania. Pamiętam moje pierwsze - dotyczyło ogniskowej, ja wtedy nie miałem o niej zielonego pojęcia. Chodziliśmy na miasto na plenery, pracowaliśmy w ciemni, gdzie samodzielnie wywoływaliśmy zrobione przez siebie zdjęcia. Na jednym z tych plenerów fotografowaliśmy budujące się na ul. Zwycięstwa osiedle BSM, na którym dziś mieszkam.
W tym czasie narodziła się zażyłość między mną a Zbychem Heinem. Potem, mimo że nie uczyłem się już w Bytowie, zawsze gdy przyjeżdżałem, mogłem korzystać z ciemni BSM-u.
Ile zdjęć wtedy pstrykałeś?
Liczba była ograniczona zasobami finansowymi. Nie było mnie stać na kupowanie coraz to nowych rolek filmu. Pamiętam, że cały swój miesięczny zarobek w Ochotniczym Hufcu Pracy przeznaczyłem na zakup takiej duże szpuli w puszce, mierzyła 40 m. Załatwił to gdzieś właśnie Zbychu Hein. Potem w ciemni cięliśmy tę szpulę na mniejsze odcinki i nawijaliśmy na normalne rolki do aparatów. Tak było zdecydowanie taniej.
Po 8 klasie wybrałeś szkołę średnią w Słupsku...
Mieszkałem w internacie. Tam była ciemnia fotograficzna, ale działające kółko raczej takie podupadłe. W końcu jednak udało mi się dostać klucze do tej ciemni. Znajdowało się tuż przy moim pokoju. W tym czasie robiłem zdjęcia na różnych szkolnych uroczystościach, zapraszano mnie nawet na zebrania Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, choć nie należałem do tej organizacji. Chodziłem też na kółko do Wojewódzkiego Domu Kultury. Prowadził je Zbychu Suliga. Wiele lat potem jego zdjęcia w ramach wystawy jeszcze kilku słupskich fotografików mogliśmy oglądać na bytowskim zamku. W Słupsku zetknąłem się też ze znanym fotoreporterem prasy regionalnej Janem Maziejukiem. Był też prezesem oddziału Związku Fotografików Polskich.
Po szkole wracasz do Bytowa...
Kiedy skończyłem naukę, był 1990 r. i zaczęły się problemy ze znalezieniem jakieś pracy. Ciągle utrzymywałem kontakt ze Zbychem Heinem, a on w tym czasie razem z kilkoma jeszcze osobami zaczął tworzyć bytowską telewizję osiedlową. Coś przy tym robiłem, pomagałem m.in. ustawiać światło. Miałem też epizod z kamerą. No i ciągle fotografowałem.
I cały czas doskonaliłeś swoją wiedzę na ten temat.
Poza praktyką dostarczały mi jej książki. Przeczytałem wszystkie wtedy dostępne. Innym źródłem wiedzy była kolejka do sklepu fotooptycznego w Słupsku. Ustawiała się tam dwudziestego każdego miesiąca, bo wtedy przywożono tam nowy towar. Zbierał się tam wtedy cały lokalny światek fotograficzny. No i miałem też epizod z miesięcznikiem wydawanym przez gminę Bytów - „Posłańcem Bytowskim”. Trafiłem tam w ten sposób, że moja mama usłyszała na mieście, jak Roman Szymański, szef domu kultury, przez megafon informował, że „Posłaniec” szuka fotografa. Zgłosiłem się i nawiązaliśmy luźną współpracę. Oczywiście wtedy była to fotografia czarno-biała. Same zdjęcia wywoływałem z domu lub w BSM-ie.
Szybko jednak dostałeś bilet do wojska.
Tak, ale kiedy przyjeżdżałem na przepustki, odwiedzałem Zbycha. Któregoś dnia poszliśmy wspólnie do ratusza na sesję Rady Miejskiej. Tam spotkałem reportera z „Kuriera Bytowskiego”, który miał ze sobą aparat, ale chyba nie za bardzo wiedział, jak zrobić zdjęcie.
Z tego co wiem, ten redaktor dotąd nie ma o tym bladego pojęcia.
Chyba tak, ale wtedy poprosił mnie, żebym wziął jego aparat i pstryknął coś do ich gazety. Zrobiłem. Potem zaproponował mi, żebym po wojsku przyszedł do „Kuriera”. Pracę rozpocząłem jesienią 1992 r.
Przypomnij, jak wtedy wyglądała praca fotografa, fotoreportera prasowego.
Pierwsza sprawa to fotografowanie i to się w sumie wiele nie zmieniło. Wyjazdy w teren, wyjścia na miasto, poznawanie nowych ludzi i miejsc, wydarzenia ważne i mniej. Jednym słowem uwiecznianie życia Ziemi Bytowskiej. To robiłem głównie od piątku do wtorku. Środa w dużej mierze poświęcona była drugiej sprawie, czyli technologii wywoływania filmów, przenoszenia obrazu na papier, a potem przygotowania materiału do druku, czyli błon graficznych, na których zdjęcie zamieniano na małe kropeczki, czyli tzw. raster. Zupełnie na początku, z biedy, używaliśmy też unikalnego „Kurierowego” wynalazku, czyli zamiany dużego wydruku z drukarki laserowej, już zrastrowanego na kliszę gotową do naświetlenia na blachę offsetową, czyli tego, co się wkłada do maszyny drukarskiej. Wykorzystywaliśmy do tego stary aparat pożyczony od pani Ingi Mach. Kiedy opowiadaliśmy ludziom z branży o tym wszystkim, nie chcieli uwierzyć. Zdjęcia w druku nie wychodziły najlepiej, ale były. Dopiero potem, kiedy „Kurier” trochę okrzepł, oponowaliśmy „normalną” metodę rastrowania przy pomocy profesjonalnej kamery reprodukcyjnej firmy Agfa. Cały czas były to jednak zdjęcia czarno-białe. Pamiętam te środy dobrze. Zimą przychodziłem do pracy, kiedy było jeszcze ciemno, cały dzień siedziałem w ciemni i wychodziłem z niej po zmroku.
Pod koniec lat 90. w redakcji pojawił się aparat cyfrowy.
Trochę wcześniej uprościliśmy też proces przygotowania zdjęć do druku. Aparat reprodukcyjny wielkości dwóch lodówek zastąpił malutki stojący na biurku skaner do negatywów. Wtedy też zrobiliśmy postęp w druku kolorowych zdjęć. No a już fotografia cyfrowa zredukowała drogę od pstryknięcia do drukarni do minimum. Ciemnia z jej chemią i kuwetami, rastrowanie, kamera reprodukcyjna czy skaner negatywów odeszły do lamusa. Dziś zdjęcia trafiają na stronę w chwilę po powrocie z tematu do redakcji.
Jesteś pierwszym fotoreporterem, który przez tyle lat dokumentuje niemal dzień w dzień życie Bytowa i okolicy. Ile zdjęć wykonałeś przez te niemal 28 lat?
Trudno policzyć. Nie prowadzę takiej statystyki. Może jakąś miarą będą liczniki w moich aparatach. Obecnie mam dwa. Robię nimi zdjęcia od 3-4 lat. Każdy z nich ma po ok. 250 tys. Przenosząc te liczby na poprzednie lata, to samych zdjęć metodą cyfrową pewnie pstryknąłem 2-3 mln. Przy czym oczywiście nie wszystkie są udane. Do tego należałoby dołożyć zdjęcia wykonane metodą tradycyjną. Więc pewnie może nawet 4 mln?
Ludzie reagowali różnie. Kiedyś chyba było większe zaciekawienie. W ogóle lokalna prasa była czymś nowym, zwłaszcza że „Kurier” wychodzi od początku co tydzień, a tego w historii Bytowa wcześniej nie było. Dziś niektórzy z góry mówią, że nie życzą sobie zdjęcia, co o ile dotyczy sytuacji prywatnych, staram się uszanować. Nigdy nie chciałem być paparazzi. Taki rodzaj robienia zdjęć mi nie pasuje. Z drugiej strony wielu ludzi traktuje naszą gazetę jako swoją i chce być w niej uwiecznionym, bo „Kurier” jest też przecież rodzajem lokalnej kroniki. W mojej pracy poza dokumentowaniem wydarzeń niesamowite jest odkrywanie wciąż nowych miejsc i zjawisk, o których często wiedzą tylko nieliczni, spotykanie ciekawych ludzi, bo siłą rzeczy nie tylko fotografuję, ale i wysłuchuję tego, co mówią do mnie, do reportera, z którym robimy materiał. Bywałem na niejednej hali produkcyjnej, zapleczu, podwórku, bywałem na budowach, urzędach, na sesjach, ale też w pięknych ostojach, nad naszymi rzekami, jeziorami, na bagnach. W zasadzie trudno powiedzieć, gdzie u nas moja noga nie stanęła. Nie lubię tylko jeżdżenia do wypadków. W pamięci utrwaliły mi się zwłaszcza loty motolotnią. Długo o to zabiegałem. Wtedy nie mieliśmy dronów, a zdjęcia lotnicze naszej okolicy były nieliczne i najczęściej nieaktualne. Kiedy pierwszym razem wzbiliśmy się w powietrze, poczułem grozę. Nie spodziewałem się, że to wszystko się trzęsie, że miotać nami będą turbulencje. Pilot coś do mnie krzyczał, ale go nie słyszałem przez warkot silnika. Przez jakiś czas mocno trzymałem się sprzętu, a dopiero po dłuższej chwili zdecydowałem się robić zdjęcia. W końcu się przyzwyczaiłem i przestałem przejmować, chłonąc widoki. Powstał z tego cały cykl w „Kurierze”.
Ale praca dla naszego tygodnika to tylko część twojej fotograficznej aktywności. Możesz pochwalić się niejednym albumem.
Zaczęło się od rozmowy z Marianem Gospodarkiem i Adamem Leikiem, którzy pracowali wtedy w wydziale promocji Urzędu Miasta. Szukali materiałów, które pokazywałyby Bytów. Posiadałem trochę takich zdjęć, ale nie specjalizowałem się w tym rodzaju fotografii. Od tego czasu z tyłu głowy zacząłem mieć, że warto czasem coś uchwycić nie tylko do gazety. Potem przyszły kontakty z ówczesnym nadleśniczym panem Wacławem Turzyńskim, który miał pomysł stworzenia albumu o Ziemi Bytowskiej. Z tego powstało „Zielone Serce Pomorza”. To był długi proces. Uczyliśmy się, jak się takie wydawnictwo przygotowuje. Potem był kolejny album - „Kaszuby, Ziemia, Ludzie”. To pomysł prof. Józefa Borzyszkowskiego. Kolejna okazała się publikacja poświęcona artyście ludowemu Józefowi Chełmowskiemu, którą przygotowało Muzeum Zachodniokaszubskie. Bardzo ciekawa przygoda, bo i sam artysta nietuzinkowy. Następnie robiłem zdjęcia do albumu „Bytów - opowieść o ziemi i ludziach”. Moje zdjęcia znalazły się też w „Losy różne, miejsca wspólne. W krainie wielu: kultur, języków i... smaków” i w wydawnictwie o szlakach turystycznych Ziemi Bytowskiej („Bytowskie szlaki”), no i wreszcie o naszej warowni - „Bytowski zamek”. Uczestniczyłem też w przygotowaniu kaszubskiego fotokomiksu „Arbata” i jako współautor zdjęć w podręczniku „Bëtowskô Zemia”. Dziś w swoich zasobach posiadam sporo różnych fotografii dotyczących naszych stron. Wiem też, gdzie znaleźć inne, bo utrzymuję kontakty z naszym środowiskiem fotograficznym, m.in. ze wspomnianym Wacławem Turzyńskim, Tomkiem Borzyszkowskim czy Leszkiem Szarzyńskim.
Z nimi umawiam się na różne przedsięwzięcia. Np. na fotografowanie przyrody, gwiazd, cmentarzy czy np. klifu w Gdyni zimową porą.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!