
Kreatywną Świetlicę w Udorpiu odwiedzamy na początku października. Zajęcia rozpoczynają się o godz. 15.00. My przyjeżdżamy nieco wcześniej. Wchodząc do sali, słyszymy muzykę i głośny śmiech dzieci. Na udekorowanych kolorowymi świecznikami i kwiatami z bibuły stołach rozstawione są talerze i sztućce. - Ozdoby wykonały dzieci. Świeczniki zrobiliśmy z soli i dobrze napigmentowanej kredy, którą rozcieraliśmy na kartce. Wyszły tęczowe kompozycje cieszące oko. Proszę się rozejrzeć. Tu sala niemal świeci pustkami, bo wszystko, co wykonujemy, najmłodsi zabierają do domów. Np. świeczniki mają być podarowane nauczycielom z okazji ich święta. Gdy malowaliśmy porcelanę, wszystko również zostało zabrane. Moja córka na talerzyku namalowała Pana Kleksa, bo akurat tę lekturę omawiali w szkole. Już sobie postanowiła, że będzie malować każdą postać z książki i tak powstanie mała galeria, która ozdobi szkolną klasę - mówi Justyna Orlikowska ze Studzienic, animatorka kultury opiekująca się świetlicą w Udorpiu.
Tymczasem z kuchni dochodzi smakowity zapach. Uczestnicy zajęć obchodzą dzień ziemniaka, więc na stole wylądują zakręcone frytki oraz sałatka. - Sołtys Udorpia, Lucyna Kapeluch, podarowała nam ziemniaki z własnej uprawy. Część zjemy. Z reszty wytniemy pieczątki. Dobrze nam się współpracuje. 3.10. szyłyśmy tu poduszki i torebki razem z Fundacją 3Maliny oraz Stowarzyszeniem Amazonek w Bytowie. Już się dogadaliśmy, że będziemy się w tym celu spotykać co miesiąc - opowiada J. Orlikowska.
Rozsiadamy się w kuchni, gdzie animatorka przygotowuje poczęstunek. Mamy chwilę, aby zamienić słowo, choć co rusz zjawiają się dzieci po kolejne porcje albo zwyczajnie chcąc porozmawiać z animatorką. - O pracy z najmłodszymi marzyłam od dawna. Teraz mogę się w niej spełniać. Nieraz wychodzę stąd wypompowana, ale zawsze szczęśliwa i naładowana dobrą energią. Od zawsze uwielbiałam wykonywać plastyczne, manualne rzeczy. Jako 6-latka pod choinką znalazłam blok i kredki, które kupiła mi chrzestna. Tamte święta spędziłam na zapełnieniu każdej kartki rysunkiem. Zdolności odziedziczyłam chyba po mamie. W podstawówce najbardziej lubiłam plastykę. Udawało mi się wygrywać konkursy - mówi kobieta.
Jej droga do pracy jako animatorki nie była prosta. Pochodzi ze Starej Kiszewy. - Do szkoły średniej poszłam do Kościerzyny, bo tam akurat otwarto technikum obsługi ruchu turystycznego. To był drugi taki kierunek w Polsce. Uwielbiam zwiedzać, poznawać świat. Bliska jest mi też geografia. Dzięki temu zobaczyłam m.in. Berlin i zjechałam trochę Polski. W tym czasie miałam szansę rozwinąć kolejną swoją pasję - fotografię. Jako 17-latka pracowałam w barze rybnym w Gdyni. Za pierwszą wypłatę kupiłam aparat fotograficzny, wtedy jeszcze na klisze. Wcześniej byłam niepocieszona, że będąc w tak pięknym miejscu, nie mogę tego uwiecznić na fotografii. Do dziś marzy mi się profesjonalny kurs. Póki co realizuję się na chrzcinach czy urodzinach u rodziny i znajomych - tłumaczy J. Orlikowska.
Ukończyła studia w Słupsku na kierunku kształtowanie i ochrona środowiska. - Szukałam po tym pracy, ale nie znalazłam ani w biurze turystycznym, ani w urzędzie. Udało się w końcu zatrudnić jako fakturzystka. Ale tylko na chwilę. Potem wyjechałam. Z początku do Holandii, gdzie pracowałam jako opiekunka do dzieci. Obowiązkowo musiałam uczyć się języka angielskiego, który przydał się później. Następnie zbierałam kwiaty lub zajmowałam się osobami starszymi - opowiada. Wszystko zmienił jeden przyjazd do Polski i fucha w lesie, którą załatwiła jej szwagierka. - Tam poznałam swojego przyszłego męża. Jak można się spodziewać, zostałam. Później ślub, dzieci. Osiedliśmy w Studzienicach i tu mieszkamy do dziś - tłumaczy J. Orlikowska. Podczas wychowywania pociech nie zapomniała o swoich pasjach. - Zajmuję się decoupagem. Wiem, że preferowana jest metoda serwetkowa, jednak ja lubię malować wzory ręcznie. Nigdy nie robię niczego hurtowo. Chodzi o to, by coś było niepowtarzalne i oryginalne. Co ciekawe, w domu mam tylko chustecznik, bo wszystko co zrobię, od razu się rozchodzi. Kiedyś zrobiłam skrzynkę na świąteczne słodycze. Przyszła koleżanka i od razu wzięła. Mąż do dziś wypomina, że miałam zrobić dla nas kolejną, ale my jej nadal nie mamy - mówi J. Orlikowska. Nie straszny jej też młotek. - Szczególnie upodobałam sobie pracę z drewnem. Uwielbiam jego zapach. Potrafię posługiwać się szlifierką czy piłą stołową. Aby nikt mi nie podkradał moich narzędzi, pomalowałam je, ozdobiłam kwiatkami i motylkami. To działa. Lubię wycinać, przerabiać stare skrzynki, np. na kwietniki. Z mężem ze starych desek podłogowych zrobiliśmy dzieciom domek stojący na słupach z drzewa. Na nim namalowałam 2 duże i 3 małe sowy, co symbolizuje naszą rodzinę. Przez te 7 lat przewinęło się przez niego mnóstwo dzieci i nadal stoi - opowiada mieszkanka Studzienic. Dzieci J. Orlikowskiej również odziedziczyły zdolności plastyczne. - Nie wiem, czy to stricte po mnie, bo mąż również jest uzdolniony. Każdy w jego rodzinie uczył się haftu i musiał w życiu wykonać choć jeden obraz. Ja w każdej ciąży również haftowałam obrazy dla dziecka. I tak wisi u nas m.in. taki przedstawiający Telimenę, którą obeszły mrówki. Mąż siedzi bardziej w drewnie. Chciałby w przyszłości poświęcić się temu całkowicie. Póki co inwestujemy w maszyny - tłumaczy J. Orlikowska.
Gdy dzieci nieco podrosły, pracowała m.in. w piekarni i w Lubianie. Tymczasem w 2018 r. wyremontowano salę w Udorpiu. Stowarzyszenie Miłośników i Animatorów Kultury Bazuny z Bytowa, pozyskując na ten cel pieniądze, zadeklarowało, że przez kilka lat utrzyma placówkę i zatrudni osobę do poprowadzenia w niej zajęć. - Zaproponowałam swoją kandydaturę. To dla mnie spełnienie marzeń. Prowadzenie warsztatów plastyczno-technicznych sprawia mi radość. W końcu kto by nie chciał łączyć hobby z pracą zawodową? - dodaje z uśmiechem J. Orlikowska. Najmłodsi mogą tu liczyć na różnorodne spotkania. Wycinanie, malowanie na porcelanie, szycie na maszynie woreczków na lawendę, filcowanie na sucho na koszulkach, zaplatanie makram, ozdabianie ekotoreb czy wykonywanie mydeł. - Staram się, by zajęcia się nie powtarzały. Może oprócz slimów, bo te dzieci cały czas uwielbiają robić. Szukam inspiracji w internecie bądź wymyślam sama. Niekiedy kładąc się spać, coś wpadnie mi do głowy. Muszę wtedy wstać i zapisać, aby nie zapomnieć. Gromadzę różne materiały, m.in. suszę kwiaty, które mogą się przydać. Ostatnio wykorzystaliśmy je, zatapiając w mydełkach. Korzystam też ze szkoleń organizowanych przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Kaszubski Uniwersytet Ludowy czy Lokalną Grupę Działania Partnerstwo Dorzecze Słupi. Dzięki pracodawcom mogę stale się rozwijać. A to, czego się nauczę, od razu przenoszę tutaj. Ostatnio uczestniczyłam w warsztatach z krosna. Marzy mi się, aby w Udorpiu najmłodsi też mogli tego spróbować - mówi animatorka.
Zajęcia odbywają się od poniedziałku do piątku. - Nie mamy sztywnych godzin. Gdy wiem, że szykują się większe, ciekawe warsztaty, pytam uczestników, jaka godzina i dzień najbardziej im pasuje. Przewijało się nieraz do 40 młodych ludzi jednocześnie. I to nie tylko miejscowych. Rodzice dowożą tu swoje pociechy też z Bytowa, Przewozu czy Studzienic. Oprócz mojego urlopu świetlica jest czynna także w wakacje, choć wiadomo, że kiedy jest piękna pogoda, to dzieci wolą spędzać czas np. nad jeziorem. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto tu zawita - tłumaczy J. Orlikowska. W czasie pandemii zajęcia odbywały się zdalnie. - Podsyłałam pomysły. Zdjęcia z warsztatów wrzucam na nasz profil facebookowy i staram się opisywać krok po kroku, by samodzielnie można było powtórzyć w domu. Cieszę się, kiedy młodzi ludzie rozwijają się manualnie. Niekiedy dostaję wiadomości z pytaniami, czy wykonam to czy tamto, bo się spodobało. Zawsze powtarzam, że nigdy nie ukrywam, jak coś robię, i można to wykonać samemu. Daje to więcej satysfakcji - mówi animatorka.
Mieszkanka Studzienic ma jeszcze sporo planów poza pracą. M.in. chciałaby polecieć balonem. - Na pewno w tej sferze znajdują się podróże i kurs fotografii. A jakby to połączyć, np. na Islandii, byłoby idealnie. Ale najbardziej chcę, co zapewne niebawem uda się realizować, ukończyć podyplomówki z techniki i plastyki, a po tym znaleźć zatrudnienie w szkole - dodaje z uśmiechem J. Orlikowska.
Kończymy rozmowę w kuchni. Dzieci już się oblizują po ziemniaczanych przekąskach. Przyszedł czas na trochę ruchu. Na podłodze taśma wyznacza pole z prostokątów. - Wystarczyło je nakleić i już można prowadzić wiele zabaw. Do tego rytmiczna muzyka i skaczemy - tłumaczy animatorka. Gdy opuszczamy świetlicę, śmiechy i muzyka nie milkną. Po drodze do samochodu mijamy kolejne dzieci, które do niej zmierzają.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!