
Czy nasze jeziora skazane są już tylko na degradację? O tym, że niekoniecznie, rozmawiamy z Rafałem Sztobnickim, ichtiologiem, hodowcą ryb, autorem metody bezinwazyjnej rekultywacji jezior.
„Kurier Bytowski”: Z pasji, wykształcenia i zawodu jest pan ichtiologiem.
Rafał Sztobnicki: Tak to się połączyło. Studiowałem rybactwo śródlądowe w Olsztynie.
Kiedy zajął się pan problematyką oczyszczania wody?
To, że będziemy odchodzili od naturalnych hodowli, wiadomo od dawna. I tak mamy za małe zasoby wody i one są za mało wydajne. Naszą przyszłością jako branży akwakultury jest chów i hodowla ryb w zamkniętych systemach recyrkulacji wody całkowicie odizolowanych od zewnętrznych czynników środowiskowych. To jedyny sposób, by pozyskiwać wartościowe białko, szanując jednocześnie kurczące się zasoby wód. Z tego powodu, że w Przęsinie, gdzie mieszkam, nie ma cieku czy rzeki, po studiach zainteresowałem się hodowlą suma afrykańskiego. Wtedy, a było to 20 lat temu, informacji na temat tej ryby nie można było za wiele znaleźć, podejrzeć, jak działa taka hodowla. Bazując na tym, co udało się dowiedzieć, z ojcem zbudowaliśmy pierwszy system zamkniętej cyrkulacji i obsadziliśmy ryby. Początkowo nie mieliśmy problemów. Kiedy jednak ryba szybko zaczęła rosnąć, wodę należało wymieniać. Brakowało jednak wydajnych systemów oczyszczania biologicznego wody technologicznej w hodowli.
To był aż taki problem?
W ciągu miesiąca sto kilogramów narybku urosło w trzy tony ryby. O ile kubatura naszych basenów była wystarczająca, to szybko zrozumieliśmy, że brakuje nam biologicznego systemu oczyszczania wody dla takiej masy. Kumulacja amoniaku i związków azotowych osiągała taki poziom, że ryby zaczęły czuć się źle. A tu trzeba wspomnieć, że sum afrykański to gatunek bardzo odporny na tego typu zanieczyszczenia. Z dostępnej literatury wiedziałem o różnych substratach, m.in. diatomitach używanych do usuwania substancji ropopochodnych. Szukaliśmy, próbowaliśmy różnych sposobów. Ale wszystkie okazały się niewydajne.
Wtedy, jak rozumiem, zainteresował się pan namnażaniem specjalnych bakterii, które zajęły się oczyszczaniem wody z hodowli sumów.
Tak. To właśnie wtedy namnażanie bakterii stało się moją kolejną pasją. To dzięki nim w sposób biologiczny, naturalny oczyszczam wodę. Bakterie nitryfikacyjne tak jak w przyrodzie przerabiają u mnie amoniak w nietoksyczny wolny azot. Ten z powrotem trafia do powietrza. Jako jeden z pierwszych w Polsce zastosowałem substrat złóż zraszanych typu HP, co umożliwiło rozwój produkcji przy jednoczesnym znaczącym ograniczeniu zużycia wody. To rozwiązanie dało też początek możliwości pozwalających na chów innych gatunków ryb na skalę przemysłową.
Przez lata swoje doświadczenie w uzdatnianiu wody wykorzystywał pan przy produkcji suma...
Z czasem zacząłem myśleć nad zastosowaniem tej metody także przy produkcji innych gatunków, m.in. węgorza. Każdy gatunek ryby inaczej rośnie i ma inną tolerancję na zanieczyszczenia. System wykorzystywany dotąd dla suma trzeba więc było modyfikować. Chodziło o utrzymanie wysokiej wydajności oczyszczania złoża z bakteriami. Przy sumie obsady są duże, dużo się karmi, powstaje sporo amoniaku i bakterie szybko się namnażają. Z kolei przy węgorzu jest inaczej, on wolniej przyrasta, ale ma też mniejszą tolerancję na amoniak, może też być hodowany w niższej temperaturze. Woda kierowana do oczyszczania ma więc mniejsze stężenia zanieczyszczeń i może być chłodniejsza, co ma wpływ na funkcjonowanie złoża. Musiałem się nauczyć, jak modyfikować postępowanie, m.in. zwracać uwagę na ciągłość dostarczania bakteriom pożywki, tak by wydajnie spełniały swoją rolę przy rozkładzie związków azotowych.
To dało panu szerszą wiedzę, jak postępować z bakteriami. Wykorzystał ją pan w naturalnych zbiornikach.
Pierwsze jezioro wydzierżawiłem w 2010 r. Niewielkie, silnie zeutrofizowane, niemal już w ostatnim stadium. 95% jego zlewni stanowiły użytki rolne, z których spływały biogeny użyźniające ten zbiornik. Ich dodatkowym źródłem był ciek wpadający do jeziora. Ale wtedy nie myślałem, by wykorzystać swoją wiedzę o bakteriach. W 2015 r. wygrałem przetarg na dzierżawę Jeziora Starzeńskiego. To długi na 2 km zbiornik rynnowy na granicy powiatów bytowskiego i człuchowskiego. Jego głębokość dochodziła do 20 m. Spojrzałem na niego z innej strony. Przebadałem jego wodę. Okazało się, że jest kiepsko. Strefa hypolimnionu, czyli przydenna, w której tlenu nie ma wcale, lub jest go bardzo mało, mocno się rozbudowała. To tam pojawia się siarkowodór, zachodzą procesy gnilne. Już od 7 metra w dół jego zawartość była znikoma. Pamiętałem to jezioro z młodych lat, kiedy było czyste, natlenione i bardzo przejrzyste. To ze względu na głębokość i przejrzystość straż pożarna stworzyła nad nim ośrodek szkolenia płetwonurków. Ale to już była przeszłość. Jezioro eutrofizowało się. Zacząłem się zastanawiać, czy nie mógłbym jakoś pomóc, sprawić, żeby zbiornik wrócił do dawnej czystości. Badałem je dwa sezony. Pod koniec 2016 r. postanowiłem spróbować z bakteriami nitryfikacyjnymi.
Jak to wyglądało?
Z warstw wyższych, gdzie jeszcze trochę tlenu zostało, pobrałem wodę, licząc, że znajdę tam bakterie. Jako odczynników użyłem zestawu dla hodowców ryb akwariowych. To wystarczyło. Wodę wlałem do miniobiegu, włączyłem pompkę i zacząłem podawać pożywkę dla bakterii. Na początku trochę, potem coraz więcej i więcej, ale po dwóch czy trzech tygodniach okazało się, że bakterii nie przybywa. Wtedy znacznie zwiększyłem dawkę. Poskutkowało. Miałem ok. 1 tys. litrów wody z jeziora ze sporą liczbą bakterii pobranych też z tego jeziora. W końcu zapakowałem to na busa i zawiozłem do Starzna. Tam spuściłem do wody. Potem ten zabieg robiłem na okrągło w okresie od wiosny do jesieni. Cykl trwał 2-3 tygodnie.
I jaki był efekt?
Jeszcze przejmując jezioro w Starznie, zainteresowałem się, dlaczego nie ma w nim sielawy. Oczywiście to wynikało ze stanu, w którym się wtedy ten zbiornik znajdował. Ta ryba jest zimnolubna i latem trzyma się głębiej, tam, gdzie woda tak się nie nagrzewa. Jednak głębiej nie było tlenu, więc sielawa nie mogła przetrwać. W 2017 r., czyli kiedy zacząłem wlewać wodę z podhodowanymi bakteriami, hypolimnion zaczął się cofać. Tlenu w sporych ilościach namierzałem nawet na 10 m. Jezioro zaczęło się robić zdrowsze. Wpuściłem na próbę sielawę, milion wylęgu. Nie wiedziałem, co będzie. W 2020 r. wstawiłem kontrolnie siatkę. Okazało się, że wyjęliśmy z wody 300 kg sielawy. Później łapaliśmy do 50 kg z jednej nocy. Tamtego roku uzyskaliśmy wydajność ok. 30 kg z hektara tej ryby. To bardzo dużo, zwłaszcza że wyciągaliśmy też inne gatunki.
Jak rozumiem, cały czas kontynuował pan procedurę podhodowywania bakterii, zasilając nimi jezioro.
Zauważyliśmy przy tym, że sielawa musiała zacząć się rozmnażać w jeziorze, bo w kolejnych latach wydajność była jeszcze wyższa. Ostatnio badałem zawartość tlenu. Na 13-14 m osiągał 30-40%. To oznacza, że dno jest dostępne dla ryb karpiowatych. Mają się dobrze, co widać po odłowach. Cały czas kontynuuję swoje zabiegi z namnażaniem bakterii. Mam tę satysfakcję, że jezioro jest czystsze, przezroczystość wzrosła do 7-8 m. Do wsi wrócili też turyści. Zyskaliśmy więc nie tylko ja i zbiornik.
Czy pana zdaniem tę metodę oczyszczania można zastosować na innych jeziorach w naszej okolicy?
Sądzę, że tak. Oczywiście nie ma sensu „reanimować trupa”, czyli zbiornika mocno zeutrofizowanego, w ostatnim stadium, np. dystroficznego. One też mają swoje miejsce w przyrodzie. Jak rozumiem, chodzi o jeziora, które stosunkowo niedawno posiadały przezroczystą wodę, oligotroficznych. Trzeba by zacząć od analizy ich stanu.
Kto miałby ją zrobić?
To może zrobić dzierżawca, który rzetelnie przekaże, jakie gatunki występują w jego jeziorze, których jest najwięcej. Da nam to pewien obraz, wstępnie zakwalifikuje. Kolejnym krokiem jest, mówiąc językiem lekarskim, pełna morfologia.
Morfologia?
Badanie fizyko-chemiczne wody, tzn. natlenienie, temperaturę, pH itd. Należę do Stowarzyszenia Rozwoju Wędkarstwa i Ochrony Wód „Wędkarz”, obejmującego użytkowników jezior z gmin m.in. Bytów, Miastko, Studzienice, Trzebielino, Czarna Dąbrówka, Kołczygłowy. Napisaliśmy wniosek do Rybackiej Lokalnej Grupy Działania „Pojezierze Bytowskie” i w 2021 r. otrzymaliśmy pieniądze na mobilne laboratorium.
Co to za sprzęt?
Łódź z urządzeniem do badania batymetrii oraz badania 14 parametrów fizykochemicznych wody na miejscu. Jako jedni z nielicznych w kraju posiadamy to urządzenie z kablem o długości 20 m, a trzeba go specjalnie zamówić. Dzięki temu możemy wykonać badania praktycznie wszystkich jezior, bo przecież większe głębiny zajmują tylko niewielkie części tych głębokich zbiorników. Docieramy do najbardziej interesującego, jeżeli chodzi o badanie jeziora, hypolimnionu. Badanie należy wykonać 4 razy w roku, tj. zimą, potem podczas cyrkulacji wiosennej, stagnacji letniej i cyrkulacji jesiennej. Najlepiej przez dwa lata. Wtedy można się zastanowić, co dalej. Na przykład zastosować metodę, którą wypracowałem dla jeziora Starzno.
Mamy więc miejscową ekipę, miejscowe laboratorium, nawet miejscową niedrogą metodę na poprawę stanu naszych jezior. Jednak jak dotąd takie badania, a potem poprawę parametrów wody, i to za duże kwoty, zlecamy firmom...
My jako stowarzyszenie, jako że pozyskaliśmy środki unijne na laboratorium, badania wykonujemy bezpłatnie. Oczywiście są pewne koszty - dojazdy, paliwo itp. Ale na razie wszystko wykonujemy za darmo. Robiliśmy już takie badania dla bytowskiego Stowarzyszenia Nenufar. Dotyczyło jeziora dystroficznego.
Rozumiem więc, że jeżeli się do was ktoś zgłosi, to nie odmówicie?
Trzeba się do nas zgłosić.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!