Minęło 10 lat odkąd nasi rolnicy otrzymują unijne wsparcie. Przyglądamy się, co w tym czasie zmieniło się w gospodarstwach na Ziemi Bytowskiej.
Wiosną 2004 r. rolnicy po raz pierwszy składali wnioski o unijne dopłaty. W Biurze Powiatowym Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Tuchomiu pracownicy wspólnie z rolnikami gorączkowo wypełniali pierwsze wnioski o unijne wparcie. - Na początku wśród rolników panowała niepewność. Eurosceptycy odbierali to jako nakładanie na gospodarstwa dodatkowych obowiązków. Dofinansowanie miało zniwelować większe obciążenia. Tłumaczyliśmy, że dopłaty to rekompensata niższych dochodów wynikających z regulowanych cen płodów rolnych w Unii Europejskiej. Dziś spotykam znacznie mniej eurosceptyków, jednak wciąż słychać narzekania na rozbudowaną biurokrację w pozyskiwaniu wsparcia inwestycji w gospodarstwach. Uproszczono za to procedurę przyznawania dopłat bezpośrednich - mówi Wacław Kozłowski, pierwszy kierownik bytowskiego biura Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W pierwszym naborze wnioski złożyło blisko 3,5 tys. rolników. - Do dziś liczba rolników w naszym powiecie ubiegających się o dopłaty nie zmieniła się. Jedni rezygnują, ale w to miejsce przybywają następni - mówi Marek Bąkowski, zastępca kierownika biura powiatowego ARiMR w Bytowie. Zmieniła się za to kwota unijnych dopłat obszarowych. W 2004 r. do 1 ha rolnik ze wspólnej kasy europejskiej, czyli tzw. jednolitej płatności obszarowej otrzymywał 210 zł. W 2013 r. była to już kwota 830 zł za 1 ha. W tym samym czasie jednak z 292 zł do 139 zł spadła płatność uzupełniająca, pochodząca z budżetu państwa. - W tym roku po raz pierwszy rolnicy nie otrzymają uzupełniającej płatności obszarowej - mówi M. Bąkowski.
Co roku na konta rolników w naszym powiecie z tytułu dopłat obszarowych trafia ponad 50 mln zł. Kolejne 11 mln zł gospodarze otrzymują za niekorzystne warunki gospodarowania, czyli tzw. onw. - W tym przypadku kwota wsparcia od 10 lat nie zmieniła się. Rolnicy, których gospodarstwa położone są w pierwszej strefie otrzymują 179 zł do ha, a w drugiej 264 zł - tłumaczy M. Bąkowski.
Unijne wsparcie sprawiło, że ceny gruntów rolnych na naszym terenie systematycznie rosły. Dziś za 1 ha trzeba zapłacić średnio 10 razy tyle co 10 lat temu. Średnia cena to blisko 25 tys. zł, jednak na rynku nieruchomości ziemi w tej cenie jak na lekarstwo. Właściciele niechętnie pozbywają się gruntów, dlatego gospodarze planujący rozwinąć produkcję posiłkują się głównie dzierżawami. - Jednym z celów polityki rolnej było zwiększenie powierzchni gospodarstw i poprawa ich dochodowości. Udało się to tylko częściowo. Średnia powierzchnia gospodarstwa w woj. pomorskim 10 lat temu wynosiła nieco ponad 10 ha. Teraz jest to blisko 19 ha. Szacujemy, że w naszym powiecie przeciętne gospodarstwo ma niespełna 14 ha - mówi Kazimierz Kulas, kierownik Powiatowego Zespołu Doradztwa Rolniczego. Chociaż statystyczna powierzchnia wzrosła nieznacznie, gospodarstwa różnią się od tych sprzed 10 lat. Nie tylko dlatego, że z krajobrazu wsi zniknęły drzewa samosiejki jeszcze kilkanaście lat temu powszechnie porastające nieużytkowane pola. - Kiedyś we wsi najczęściej był jeden lub dwa kombajny i prasa do słomy. Chociaż działały jeszcze Spółdzielnie Kółek Rolniczych świadczące usługi dla rolników, trudno było wynająć sprzęt w dobrą pogodę. Dziś już nie ma takiego problemu. Większość gospodarzy nastawionych na produkcję zbożową posiada własny sprzęt i nie ma problemu z jego wynajęciem. W ciągu ostatnich lat doszło też u nas do dużej zmiany w technologii żywienia bydła. Kiedyś rolnicy zbierali wyłącznie siano. Kilkanaście lat temu gospodarz z Tuchomia jako pierwszy zakupił prasę i owijarkę do balotów sianokiszonki. Dziś każdy rolnik posiadający większą ilość bydła ma taki sprzęt w swoim gospodarstwie. Wszyscy odeszli od siana na rzecz sianokiszonki. To jedna z większych rewolucji na naszej wsi - mówi K. Kulas.
Do lamusa odeszły też dojarki bańkowe stosowane kiedyś powszechnie do dojenia krów. Dziś w naszym powiecie mamy ponad 120 producentów mleka. To wielokrotnie mniej niż przed wejściem Polski do Unii. Jednocześnie jednak wzrosła ilość produkowanego mleka. Po wprowadzeniu kwoty mlecznej, czyli limitowania produkcji białego złota, zmieniła się struktura gospodarstw nastawionych na hodowlę krów. - Ponad 30 lat temu mój ojciec miał kilka krów, do tego trzy maciory i można było wyżyć. Teraz nawet 25 krów to za mało, aby gospodarstwo przynosiło dochód - mówi Waldemar Wałdoch z Ugoszczy, właściciel 48 krów mlecznych i jeden z większych producentów mleka w naszym powiecie. Co dwa dni cysterna z jego gospodarstwa zabiera blisko 1 tys. l surowca do produkcji masła, śmietany i serów. - W ostatnich latach zwiększyłem produkcję, dlatego musiałem wydzierżawić 8 tys. litrów kwoty mlecznej, aby nie płacić kary - mówi W. Wałdoch. Jednak wspólna unijna polityka rolna oprócz ograniczeń wspiera również działania, które pomagają rolnikom walczyć o lepsze ceny. Spółdzielnie rolnicze zastąpiły grupy producenckie zrzeszające również bytowskich rolników. - Kilka lat temu ceny mleka spadły do niespełna 60 gr za 1 litr. Przy kosztach produkcji na poziomie 90 gr dla wielu oznaczało to bankructwo. Od trzech lat należę do Kaszubskiego Zrzeszenia Producentów Mleka. W grupie jesteśmy znacznie skuteczniejsi w negocjacji ceny z odbiorcami. W efekcie dziś za 1 l otrzymujemy ok. 1,40 zł. To znacznie więcej niż indywidualny rolnik - mówi W. Wałdoch.
W ciągu 10 lat na Ziemi Bytowskiej, dzięki unijnym dotacjom na inwestycje, w gospodarstwach przybyło ponad 200 ciągników, kilkadziesiąt kombajnów, pras do słomy, agregatów i innych maszyn poprawiających wydajność i usprawniających pracę. Przybywa też nowoczesnych obiektów. Pod Sylcznem w gminie Parchowo działa jedna z 70 w Polsce chlewni z w pełni zautomatyzowanym systemem karmienia na mokro. - Obiekt dostosowany jest do hodowli w cyklu otwartym do 2 tys. sztuk tuczników. Dzisiaj zysk w tego typu produkcji jest niewielki, dlatego tylko duża ilość sprawia, że przedsięwzięcie staje się opłacalne - mówi Wojciech Kuczkowski. Budując jedną z nowocześniejszych w naszym powiecie chlewni nie korzystał z unijnego wsparcia. Otrzymał rządową dotację z programu „Młody rolnik” i pożyczkę na preferencyjnych warunkach. - Obsługa jest w pełni zautomatyzowana. Za przygotowanie karmy odpowiada komputer, który dawkuje poszczególne składniki paszy. System karmienia na mokro jest tańszy od tradycyjnego, bo wykorzystujemy m.in. odpady po produkcji piwa, pulpę czy odpady piekarnicze. Cykl produkcji trwa trzy miesiące. W tym czasie 30-kilogramowe warchlaki rosną do wagi 130 kg. Prowadzimy go w systemie bezściółkowym. Pomieszczenie jest czyszczone i dezynfekowane dopiero po tym, jak świnie trafią do rzeźni - mówi W. Kuczkowski gospodarujący na blisko 100 ha.
W sąsiedniej Nakli za ponad pół mln zł powstała nowoczesna obora na 160 szt. bydła opasowego. - 60% środków pochodziło z unijnego dofinansowania. Musiałem jednak przebrnąć przez stertę dokumentów. Rozbudowana do granic możliwości biurokracja sprawiła, że przeżyłem chwile rezygnacji, kiedy wydawało mi się, że nie uda się zbudować tej obory. Jakoś się jednak udało. Na resztę musiałem zaciągnąć komercyjny kredyt, który dziś jest dla mojego gospodarstwa dużym obciążeniem. W całej Unii nie ma kraju, gdzie płaci się mniej niż 12 zł za kg żywca. Tylko u nas cena wynosi 8 zł. Dlatego aby spłacać raty kredytowe, muszę utrzymywać dużą produkcję. Dziś mam ponad 220 szt. bydła w większości ras mięsnych - mówi Szczepan Kuczkowski. Rolnik skupuje tzw. odsadki. Po ok. 2 latach hodowli osiągają wagę od 700 do 800 kg. - Dzięki nowoczesnej konstrukcji obsługa zwierząt nie jest pracochłonna. Karmienie odbywa się mechanicznie. Odchody zwierząt spadają do zbiornika pod obiektem. Jego pojemność sprawia, że można go opróżniać wypompowując zawartość co pół roku - mówi Sz. Kuczkowski.
Mimo zastrzeżeń do unijnej wspólnej polityki rolnej, ciągle rosnących kosztów produkcji, w tym paliwa i nawozów, większość bytowskich rolników ostatnią dekadę może zaliczyć do udanych.
Komentarze opinie