
Kawy co prawda nie pije, ale o sportach walki może opowiadać godzinami. O początkach bytowskiej sekcji MMA, treningu mieszanych sztuk walki i ciekawostkach ze światowych oktagonów rozmawiamy z Arturem Smarzyńskim, prezesem i trenerem Pomorskiego Stowarzyszenia Rozwoju Sztuk Walki Furia Bytów.
Właściwie to pochodzisz z...?
Pochodzę z Lęborka i tam mieszkam.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z mieszanymi sztukami walki?
Wcześnie zacząłem się interesować sportem. Zaczęło się, gdy miałem 6 lat. Poprosiłem rodziców, by zapisali mnie na judo. Ale sekcja w tym samym czasie została zlikwidowana. Trener prowadzący zajęcia za kołnierz nie wylewał i w końcu przestał zajmować się judo. Do 16 roku życia trenowałem piłkę nożną w juniorskich drużynach Pogoni. Jednocześnie chodziłem na siłownię. Zainspirowany oglądaniem walk takich organizacji jak „Pride” czy „K1” zaczęliśmy z kolegami sami bawić się w bitkę.
Zacząłeś wtedy trenować w jakimś klubie?
A gdzie tam. To była totalna amatorka. Brakowało podstawowego sprzętu. Mieliśmy w zasadzie jedynie rękawice i szczęki [ochraniacz na zęby - przyp. red.]. Gdy trochę zmądrzeliśmy, używaliśmy jeszcze bandaży bokserskich. Często wracało się z limem czy siniakami. Zdradzę, że nawet na pierwszej komunii u młodszego brata stałem w kościele ze śliwką pod okiem (śmiech).
Kiedy zrobiło się bardziej profesjonalnie?
Prawdziwa nauka mieszanych sztuk walki zaczęła się po szkole średniej, gdy wyjechałem z Lęborka do Trójmiasta. Trenowałem w klubie Mad Dogs Gdynia. Tam zaczęło się konkretne MMA.
Domyślam się, że szybko fascynacja przerodziła się w pasję?
Bardzo szybko. Nauczyłem się podstaw technik parterowych i niemal od razu okazało się, że czuję się w nich lepiej niż w samej walce w stójce. W Gdyni miałem styczność z wieloma dobrymi zawodnikami, jak choćby Bartoszem Leśko, który niedawno podpisał kontrakt z organizacją ACA, bodajże drugą w tej chwili najmocniejszą na świecie.
Na pewno próbowałeś swoich sił jako zawodnik.
Trenerzy szybko rzucili mnie na głęboką wodę. W 2012 r. wystartowałem w mistrzostwach Polski w Toruniu. Wygrałem kilka pojedynków i doszedłem do ćwierćfinału, w którym dostałem solidne lanie (śmiech). Były też starty w mistrzostwach Polski północnej. Byłem wtedy jeszcze mało doświadczony i walczyłem przede wszystkim charakterem.
Nie chciałeś przejść na zawodowstwo?
Miałem marzenia, ale też życie codzienne. Żeby uprawiać sport wyczynowo, trzeba się temu poświęcić bez reszty. Musiałem skupić się na pracy i utrzymaniu rodziny, więc... Chociaż zawodowy debiut zdążyłem zaliczyć.
Masz na myśli pojedynek z Arkadiuszem Nowickim w listopadzie 2019 r. podczas gali Real Fight 3 w Pabianicach?
To był mój pierwszy i ostatni, jak dotąd, zawodowy pojedynek. Długo to odwlekałem, bo zawsze na przeszkodzie stawał jakiś uraz. W końcu się jednak udało, choć też z przygodami.
Co masz na myśli?
Na przygotowania miałem zaledwie 4 tygodnie. Musiałem też mocno zbić wagę, bo walka miała się odbyć w kategorii do 84 kg.
Chwila, czyli musiałeś zrzucić kilkanaście kilogramów.
Dokładnie 18 kilo. Jeszcze tego samego ranka, gdy miał się odbyć pojedynek, zrzucałem ostatni nadmiar na bieżni i w saunie.
Żałujesz, że nie udało się wygrać?
Pewnie, że chciałoby się wygrać. Niestety, wystarczyła chwila nieuwagi i Arek skutecznie założył duszenie. Żaden wstyd, bo to mocny zawodnik, a przy okazji dobry kolega Marcina Wrzoska, który pomagał mu w przygotowaniach do walki.
Szukałeś przyczyn?
Zgubiło mnie jedno. Nie czułem najmniejszego stresu, a tego jednak trzeba w sobie odrobinę mieć, żeby pobudzić organizm przed walką. Już w samym oktagonie miałem w głowie jeden trick, który mi nie wyszedł, a rywal to wykorzystał.
Wrócisz do oktagonu?
Gdybyś spytał o to moją żonę, odpowiedź na pewno brzmiałaby „nie” (śmiech). Mam teraz naprawdę sporo na głowie i nie mógłbym się właściwie przygotować. Jeśli w przyszłości znajdę troszkę więcej czasu... Przyznam, że ciągnie wilka do lasu.
Czyli, póki co, zostajesz przy trenowaniu innych?
Postawiłem na zawodników. Widzę w nich większy potencjał. Żeby skupić się na swoim treningu, musiałbym robić tylko to. Niemożliwe, bo muszę przecież pracować, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Chciałem też zapewnić chłopakom warunki, o jakich ja mogłem jedynie marzyć. Żeby nie musieli się tarzać w błocie na polance, ale ćwiczyć w godnych warunkach.
Więc założyłeś klub. Dlaczego Bytów?
Po pierwsze w Lęborku działał już klub Agoga Gym. Po drugie miało to związek z moją pracą. Prowadziłem dystrybucję suplementów dla sportowców, więc zawsze orbitowałem wokół Lęborka, Trójmiasta i Bytowa. Zrobiłem mały rekonesans, wrzucając na facebooka post z zapytaniem czy są w Bytowie osoby chętne do trenowania MMA. W kilka godzin otrzymałem 160 odpowiedzi. Spojrzałem na żonę i powiedziałem, że chyba muszę założyć klub w Bytowie.
Szybko znaleźli się chętni do rozpoczęcia treningów?
Na pierwszych zajęciach pojawiło się 40 osób. Obiecujący początek.
Od kiedy właściwie istnieje Furia.
Pierwszy trening odbył się dokładnie 2 października 2017 r. Stuknęły nam niedawno 2 latka. Ostatnio liczyłem, że przez ten czas przez klub przewinęło się łącznie 250 osób. Wiadomo, że nie każdy zostanie. Dla niektórych było za ciężko, inni liczyli na zwykłe mordobicie, a MMA takie nie jest...
Opinia, że to barbarzyński sport była, a może nadal jest, dość powszechna.
Błędne przekonanie. Trzeba spróbować, by mieć swoje zdanie. Może kiedyś faktycznie był to bardziej brutalny sport. Gdy MMA zyskiwało na popularności, dozwolone było mnóstwo technik, które obecnie są zabronione, jak choćby stąpnięcia na głowę. Pewne restrykcje pozwoliły ucywilizować ten sport, a to przełożyło się na wzrost jego popularności.
Ile osób w tej chwili trenuje w Furii?
Aktualnie jest to około 40 osób, licząc z najmłodszymi adeptami.
Jak wyglądają treningi?
Mamy kilka grup treningowych. Są zajęcia dla amatorów, jak też dla bardziej zaawansowanych fighterów. Można trenować rekreacyjnie, a można przygotować się do prawdziwej walki. Odpowiednio łączymy zawodników w pary. Żeby ci walczący na poważnie nie tracili, często pracują indywidualnie. Muszą trenować więcej, żeby wejść na wyższy poziom.
Na sparingach można pewnie oberwać.
Sparing to w końcu też walka, tyle że adrenaliny mniej. Mamy w klubie jedną podstawową zasadę - sparingi nie są obowiązkowe. Jeśli ktoś się „nie czuje”, nie ma przymusu. Ponadto, gdy ktoś wychodzi do sparingu po raz pierwszy, bardziej zaawansowany zawodnik nie robi sobie z niego worka treningowego. Raczej daje się obijać, ćwicząc tym samym defensywne techniki.
Czego uczysz swoich zawodników?
Pracujemy nad technikami bokserskimi, kickbokserskimi, grapplingowymi. Stosujemy elementy z zapasów i brazylijskiego jiu-jitsu. Ale nie tylko. Mamy też treningi nastawione na ogólny rozwój, jak choćby stanie na rękach, czy przewroty. Jest sporo gimnastyki i ćwiczeń kondycyjno-siłowych.
Chcesz powiedzieć, że to zajęcia dla każdego?
Dla każdego zdrowego człowieka, bo zdrowym i sprawnym trzeba być. Powtarzam, nie ma obowiązku sparowania. Można trenować jak zawodnik MMA, ale nie walczyć, jeśli ktoś tego nie chce. Można trenować amatorsko. Gwarantuję, że można szybko zgubić kilogramy, poprawić sylwetkę i samopoczucie.
Czyli można dostać w kość.
O ile bokserski trening jest do wytrzymania, to po parterowym bywało już, że ludzie wymiotowali ze zmęczenia. Czego się nie robi dla zdrowia (śmiech).
Jest też Furia Kids. Powiesz więcej?
Mamy zajęcia dla najmłodszych adeptów. To przeważnie dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Pracujemy przede wszystkim nad ich ogólnym rozwojem. Dużo jest zajęć cross-fitowych. Wprowadzamy też oczywiście elementy walki. Dzieciaczki dostają rękawice i obijają worki. Uczymy ich podstawowych technik ze świata sztuk walki.
Niedawno zorganizowaliście seminarium MMA z udziałem Marcina Wrzoska, profesjonalnego zawodnika federacji KSW.
To był dobry krok pod kątem treningowym, bo zawodnicy mogli się sporo nauczyć, ale też marketingowo nasz klub zyskał. Marcin w rozmaitych mediach zapowiadał, że poprowadzi szkolenie w Bytowie, za co serdecznie mu dziękuję. Zrobił nam świetną promocję.
Zawodnikom się podobało?
Straszliwie. Nie tylko same zajęcia. Po treningu mieli do Marcina tysiące pytań, a on sam chętnie opowiadał o przeróżnych sprawach związanych ze sportem.
Pojawią się w naszym mieście kolejni znani fighterzy?
Na pewno się o to postaramy. Jest kilka pomysłów. Niewykluczone też, że Marcin zawita do nas ponownie.
Sami zrobiliście sobie dobrą reklamę, organizując w Bytowie galę MMA i kickboksingu w październiku ubiegłego roku.
Wyszło chyba całkiem nieźle, ale miałem już doświadczenie w przygotowaniu podobnej gali, bo taką zorganizowaliśmy wcześniej w Redzie. Słyszałem, że bytowska gala została dobrze odebrana przez naszych gości, kibiców i samych zawodników.
Walczyło wówczas kilku zawodników z Bytowa.
Siedmiu wspaniałych (śmiech). Zrobili swoją robotę w oktagonie, na ile potrafili. Zawsze doceniam sam fakt, że ktoś wychodzi do walki. To wymaga odwagi.
Zdradziłeś nam niedawno, że odbędzie się w Bytowie kolejna edycja gali First Step Championship.
Taki jest plan i już nad nią pracujemy. Trochę za wcześnie na szczegóły, ale postaramy się przeprowadzić ją z jeszcze większym rozmachem. Na pewno też odbędzie się więcej walk zawodowych.
Pojawią się w oktagonie zawodnicy z Bytowa?
Naturalnie. Selekcji jednak nie zdradzę. Ogłosimy, kto będzie walczył, dopiero w okolicach wakacji.
Wiem, że po drodze bytowscy fighterzy zaliczą więcej walk.
Owszem. Jako pierwszy zawalczy Jakub Lubiński, który 8.02. wystartuje w gali Time of Masters w Rumi. Mateusz Jereczek 21.03. weźmie udział w FSC 3 Agoga Show w Lęborku, a Michał Marczak tego samego dnia stanie do walki w Authentic Fight Respect w Kaliszu.
Jak oceniasz szanse swoich zawodników?
Każdy z nich może wygrać. Chłopcy mocno pracują na treningach i to musi zaowocować.
Z innej beczki. Ostatnio podczas gali UFC 246 Conor McGregor bił się z Donaldem Cerrone. Komu kibicowałeś?
Uwielbiam obu tych zawodników. Dla dobra sportu lepiej było, żeby wygrał McGregor, bo to otwierało przed nim kolejne opcje i walkę o pas mistrzowski. Cerrone już swoje w tym sporcie zrobił. Wolałem więc, żeby wygrał McGregor.
Byłeś zaskoczony szybkim zwycięstwem Irlandczyka?
Chyba wszyscy byli. Ten, kto obstawił na tak błyskawiczny koniec walki, jest teraz bardzo bogatym człowiekiem (śmiech).
Jestem ciekaw Twojej oceny bokserskiego pojedynku sprzed dwóch lat pomiędzy McGregorem a Floydem Mayweatherem. Zawodnik MMA kontra bokser. To miało sens?
Ze sportowego punktu widzenia nie. To jakby zestawić w konkursie rzutów Cristiano Ronaldo z Michaelem Jordanem, nawet dziś, gdy ten jest już na sportowej emeryturze, albo gdybym ja miał konkurować na skoczni narciarskiej z Adamem Małyszem, który przecież też już nie skacze. McGregor nie miał szans z Mayweatherem w pięściarskim pojedynku.
A medialnie?
Zwykły skok na kasę, choć trzeba przyznać, że show zrobiono spore.
Floyd Mayweather zdaje się ostatnio zaczepiać McGregora w kontekście rewanżu.
Być może brakuje mu kasy (śmiech). Zainteresowani sportami walki wiedzą, jak żyje Floyd Mayweather...
Rozrzutnie, na całego.
Lekko mówiąc. Mayweather na walce z McGregorem zarobił prawie 300 milionów dolarów, ale nie zdziwiłbym się, gdyby brakowało mu już kasy. Pamiętasz Mike'a Tysona? Ten dla odmiany kupował sobie tygrysy i trzymał je w domu...
Conor McGregor to aktualnie najbardziej rozpoznawalny zawodnik MMA na świecie. Doczekamy się takiego fightera w Polsce?
Myślę, że już się doczekaliśmy. Mamy przecież kilkoro świetnych zawodników w UFC, jak choćby Jana Błachowicza, czy też znakomicie walczące panie, Joannę Jędrzejczyk i Karolinę Kowalkiewicz.
Może niedługo będziemy mogli oglądać na ważnych galach zawodników z Bytowa?
Uwierz, że jest w klubie kilku naprawdę zdolnych chłopaków. Mamy fighterów, na których warto postawić.
Życzę sukcesów Tobie i zawodnikom. Dzięki za rozmowę.
Również dziękuję.
METRYCZKA
Imię - Artur; nazwisko - Smarzyński, wiek - 30 lat; wzrost - 178 cm; waga - 102 kg; z zawodu - przedstawiciel handlowy; ulubiony sportowiec - John Jones (zawodnik UFC); wzór sportowca - Robert Lewandowski; hobby - sztuki walki, piłka nożna, podróże; ulubione jedzenie - mięso pod każdą postacią; ulubiona muzyka - wszystko, co wpada w ucho; ulubiona książka - „Sześć grobów do Monachium”, Mario Puzo; ulubiony film - „Top Gun”.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!