
Zazwyczaj z ludźmi ze świata sportu spotykam się twarzą w twarz, gawędząc przy kawie na najróżniejsze tematy. Z oczywistych powodów z Krzysztofem Bąkiem musiałem skontaktować się telefonicznie, jednak „mała czarna" smakowała niezmiennie, a rozmowa z kapitanem Bytovii okazała się czystą przyjemnością. Popularny „Bączek" opowiedział, jak spędza czas w dobie ogólnokrajowej kwarantanny i nie tylko.
„Kurier Bytowski" - Były komplikacje, ale udało nam się zdzwonić (śmiech).
Krzysztof Bąk - Musiałem zrobić zakupy. Miało być szybko i prosto, tymczasem musiałem przez 40 minut stać w kolejce, żeby w ogóle wejść do sklepu. Prawie, jak za komuny (śmiech).
Istne wariactwo z tym koronawirusem.
Nikt się chyba nie spodziewał takiego obrotu spraw. Nie tylko u nas, ale wszędzie na świecie. Jak mawia klasyk, „Life is brutal". Nic z tym nie zrobimy. Trzeba po prostu ten trudny czas przetrwać.
Jesteś z gatunku tych, którzy nie denerwują się sprawami, na które nie mają wpływu.
W tej chwili możemy tylko zadbać o siebie i przestrzegać podstawowych zasad higieny. Generalnie nie zaprzątam sobie głowy statystykami, ale natłok informacji jest w tej chwili ogromny. Jednak, jeśli już na nie spojrzeć, jest masa innych chorób, które zbierają straszniejsze żniwo. Choćby powszechnie nam znana grypa. Nie można popadać w panikę.
Gdy pod koniec ubiegłego roku zaczęły docierać informacje o epidemii nowego wirusa w Chinach, przypuszczałeś, że sytuacja tak się potoczy?
W ogóle nie brałem pod uwagę takiego scenariusza. Od zawsze miejscami pojawiały się epidemie różnych chorób, ale nie tak, żeby objęły cały świat.
W pewnym momencie europejskim państwem, które oberwało najmocniej, były Włochy. Dużo się mówi, że punktem zapalnym był... mecz Atalanty z Valencią w Lidze Mistrzów.
Nie chcę wydawać opinii na ten temat. Może tak było, może nie. Uważam, że nikt, a na pewno nie zwykli ludzie jak my, nie jest w stanie z całą pewnością tego stwierdzić. Mądry Polak po szkodzie, a w tym przypadku reszta Europy. Teraz możemy głosić najróżniejsze tezy.
Krótko potem PZPN podjął decyzję o zawieszeniu rozgrywek w Polsce. Słuszny krok?
Zdecydowanie. To była reakcja na to, co się dzieje w innych krajach. Pamiętam, jak szykowaliśmy się do wyjazdu na mecz ze Zniczem Pruszków, ale mieliśmy z tyłu głowy, że prawdopodobnie spotkanie się nie odbędzie. Z perspektywy czasu widać, że to była dobra decyzja. Lawina zachorowań pewnie byłaby większa.
Termin zawieszenia przesuwano kilkakrotnie. Stanęło na 26 kwietnia. Myślisz, że wrócicie na boisko w tym terminie?
Chciałbym, ale nie wiem, czy to jest realne. Może się okazać, że trzeba więcej czasu. Znający temat zapowiadają, że apogeum zachorowań dopiero przed nami. Trudno mi wierzyć, że do końca kwietnia sytuacja się unormuje. Poza tym trzeba sobie dać tydzień czy dwa, żeby drużyna się przygotowała do walki o punkty. Nie chodzi o przygotowanie fizyczne, bo cały czas trenujemy indywidualnie. Jednak potrzeba czasu, żeby drużyna odświeżyła pewne nawyki.
Trud włożony w zimowe przygotowania poszedł na marne?
Na pewno nie, bo cały czas utrzymujemy formę. Każdy zawodnik na szczeblu centralnym ma świadomość, że inaczej się nie da. Skłamałbym, gdybym powiedział, że treningi indywidualne są przyjemne (śmiech). W ciągu tygodnia przebiegam dwukrotnie większy dystans, niż normalnie w ramach treningów drużynowych. Chętnie wróciłbym już do pracy z resztą chłopaków.
Gdyby ligi ruszyły, zaległości w kolejkach da się odrobić?
Jestem przekonany, że tak. Byłoby to bardziej uciążliwe, bo trzeba by grać co trzy dni, ale jest to do zrobienia. Każdemu zależy na tym, żeby dokończyć rozgrywki. Każdy o coś walczy, czy to o mistrzostwo, awans, baraże, czy też o utrzymanie w lidze.
Rozgrywanie spotkań bez udziału kibiców miałoby sens?
Oczywiście, to nie byłoby to samo, bo kibice są bardzo ważną częścią tego, co robimy. Trzeba jednak spojrzeć na problem w kontekście przyszłości. Dla wielu klubów przerwanie rozgrywek i zakończenie sezonu będzie oznaczać ogromne problemy finansowe, a być może nawet bankructwo. Sporo z nich utrzymuje się z pieniędzy z PZPN czy też ze środków od stacji telewizyjnych za prawa do transmisji spotkań. Nie będzie meczów, nie będzie kasy. Ale to może być jedyne wyjście, żeby przetrwać i normalnie wejść w kolejny sezon.
Wydaje mi się, że kibice to rozumieją.
Ważne, żeby decyzje nie zapadały przy „zielonym stoliku". Niech sport sam się obroni, nawet jeśli nie będzie przy tym kibica. To przykre, ale w takiej rzeczywistości się znaleźliśmy.
W przypadku zakończenia sezonu pokrzywdzonych będzie wiele klubów, w tym Bytovia. Jeśli czarny scenariusz się ziści, nie będziecie mieli szansy na baraże.
Zwłaszcza że mamy ambicje, by powalczyć w nich o awans. Straci jednak masa klubów. Spójrz na Stal Stalowa Wola, która jest w tej chwili na miejscu spadkowym, tymczasem po zimowych wzmocnieniach to już inny, znacznie mocniejszy zespół. Jestem niemal pewien, że w rundzie wiosennej wydostaliby się ze strefy spadkowej.
Niestety, coraz częściej w kuluarach mówi się, że sezon nie zostanie zakończony.
Tak stało się już w Belgii, gdzie mistrzem ogłoszono Club Brugge. Gdyby tak się to skończyło u nas, będzie to porażka dla polskiej piłki. Wiemy, jak jest. Byłoby jednak pięknie, gdyby sport mógł się sam obronić.
PZPN ogłosił ostatnio plan pomocowy dla klubów. Jak go oceniasz?
W obecnej sytuacji każda pomoc jest na wagę złota. Dla niektórych klubów te pieniądze nie będą rekompensatą za poniesione straty, dla innych będzie to faktyczny zastrzyk finansowy. Dla mnie sprawa jest jasna - PZPN nie musiał pomóc, bo nic go do tego nie zobowiązuje, ale to robi. Za to ukłon.
Mnie trochę dziwi, że w PZPN znaleźli takie środki (śmiech).
Pokutuje pewnie myślenie o związku z czasów, gdy afera goniła aferę. Wydaje mi się, że za kadencji prezesa Zbigniewa Bońka sporo się zmieniło, a już na pewno trudno zarzucać władzom PZPN niegospodarność. Odłożyli na czarną godzinę.
Gra w piłkę to przyjemna praca, jednak ciągle praca. Czujesz się jak na przymusowym urlopie?
Przyznam, że po zimowych przygotowaniach, gdy naprawdę dostaliśmy w kość, marzyłem o kilku dniach nierobienia niczego. No to teraz je mam (śmiech). Może nie do końca, bo pracujemy indywidualnie, a w domu swoje też trzeba robić. W każdym razie, po tych kilku tygodniach rozbratu z futbolem, tęsknota za tym wcześniejszym życiem jest ogromna. Trudno, żeby było inaczej, skoro gram w piłkę od prawie 30 lat.
Jak wygląda aktualnie trening zawodnika Bytovii?
Upływa przede wszystkim na bieganiu. Nie tylko z nastawieniem na wydolność, ale także na utrzymanie motoryki. Przeplatamy to ćwiczeniami siłowymi oraz stabilizującymi. Trzeba też dbać o wagę. Pracujemy z zegarkami sportowymi, które mierzą niezbędne parametry. Te dane trafiają do trenera Adriana Stawskiego, który według nich koryguje plan treningowy.
I jak to się sprawdza w Twoim przypadku?
Szczerze, mam już dość biegania i czekam niecierpliwie na powrót do treningu z drużyną. Wyliczyliśmy niedawno z kolegami z zespołu, że przez 10 dni przebiegliśmy grubo ponad 100 kilometrów. Już nawet muzyka, której często i chętnie słuchałem, nieco mi zbrzydła (śmiech).
A coś z futbolówką przy nodze?
Nie ma za bardzo takiej możliwości, bo obiekty sportowe są pozamykane. Wiem, że niektórzy piłkarze z innych klubów jeszcze do niedawna pogrywali w siatkonogę. To świetna forma treningu, ale w tej chwili nie ma już takiej możliwości.
Czy masz jakiś kontakt z kolegami z zespołu?
Mniejszy lub większy jest cały czas. Rozmawiamy przez telefon, mamy też grupę społecznościową, gdzie możemy się kontaktować. Została stworzona, by koordynować nasze treningi, ale wiadomo, że nie brakuje tam żartów, jakie były codziennością w szatni.
Na pewno lubisz obejrzeć dobrą piłkę w telewizji. Ligi zawieszone w prawie całej Europie, więc stacje telewizyjne pokazują archiwalne mecze. Skusiłeś się na taki powrót do przeszłości?
Kilka razy się do tego zbierałem. Wykupiłem nawet wszystkie pakiety z kanałami, na których dawne mecze są przypominane (śmiech). Nie obejrzałem jednak ani jednego. Trochę się wyłączyłem i częściej wybieram dobry film czy serial.
A gdyby już, to najchętniej obejrzałbyś...
Każdy mecz Barcelony z Realem, gdy ekipa z Madrytu dostawała lanie na Camp Nou (śmiech).
Rozumiem, że czas ogólnokrajowej kwarantanny spędzasz w domu w Gdańsku?
Do niedawna byliśmy z rodziną w Trójmieście. Gdy tylko udało się pozałatwiać wszystkie sprawy związane z pracą żony oraz ze zdalną nauką dzieci w szkole, wyjechaliśmy całą rodziną na wieś do małego domku nad jeziorkiem. W mieście można było dostać hopla. Tu możemy odpocząć od tej całej zawieruchy.
Powiedziałeś „nad jeziorkiem". Wędkujesz?
Wędki przygotowane i nawet stoją przede mną. Niestety, nie mam robaków, bo wszystkie sklepy zamknięte i będę musiał improwizować (śmiech). To dobry sposób, żeby się wyciszyć. Nawet, gdy nic nie bierze. Zresztą, jak coś złapię, ryba i tak wraca do wody.
Doskonale rozumiem, bo sam łowię.
Rzadko mam okazję, bo jedynie, gdy jesteśmy w domku na wsi, ale bardzo to lubię. Staram się wędkowanie zaszczepić w synu Mateuszu, bo to frajda i świetna lekcja cierpliwości. A ta się w życiu przydaje.
Wspomniałeś o rodzinie. W jakim składzie, mówiąc żargonem piłkarskim, gra rodzina Krzysztofa Bąka?
Moja żona ma na imię Marta, syn Mateusz, córka Gabriela.
W jakim wieku są pociechy?
Syn ma 11 lat, córka jest o rok młodsza.
Więcej czasu z rodziną to pewnie jedyny pozytyw kwarantanny.
Na pewno jest go więcej, w każdym razie tego luźnego czasu, poza codziennym odrabianiem lekcji i tego typu sprawami. Ale też trzeba się docierać, bo 24 godziny na dobę wspólnie w czterech ścianach nie jest łatwo przetrwać.
Jako rodzice na pewno musicie dzieciom czas jakoś zorganizować.
Dotąd dzieciaki nadmiar energii rozładowywały na treningach. Mateusz gra w piłkę, a Gabrysia trenuje gimnastykę sportową. Teraz musimy szukać sposobów, żeby dać temu upust. A pomysły powoli nam się kończą (śmiech). Dobrze, że wchodzą w taki wiek, że powoli same organizują sobie czas. Dzięki temu zawsze jest chwila, że każdy członek rodziny może usiąść w swoim kącie i przez moment zająć się sobą.
Miałem spytać, czy zachęcasz je do aktywności fizycznej, ale już nie muszę. Jakieś inne wspólne zajęcia?
Mamy w domu całe mnóstwo gier planszowych i bardzo lubimy w nie wspólnie grać. Często też oglądamy razem jakieś filmy i seriale.
Czas ogólnie kiepski, ale moment dobry, by powspominać. Twoja przygoda z piłką trwa już ponad 20 lat... Ciekawa sprawa, że w tym czasie zagrałeś tylko w trzech klubach.
Mój menedżer zawsze dbał, żebym podpisywał kontrakty w klubach na dłuższy czas. To w pewnym sensie dawało stabilizację. Zawsze kierowałem się tym, żeby dzieciaki miały dobre warunki do nauki i nie musiały jeździć po całej Polsce. Dla nich to Gdańsk jest miastem rodzinnym, nie Warszawa, jak w przypadku moim i żony.
Były myśli o wyjeździe zagranicę?
Kilkakrotnie pojawiała się taka szansa, ale bez konkretów. Może, gdybym od początku gry w piłkę kształtował się jako środkowy obrońca, na jakimś etapie kariery zagrałbym w zagranicznej lidze... Jednak nie mam prawa narzekać, bo z gry w piłkę mogę zarabiać na utrzymanie rodziny.
Nie zawsze byłeś obrońcą?
W Polonii Warszawa zaczynałem jako prawy pomocnik, z czasem grałem na prawej stronie defensywy. Dopiero w Lechii Gdańsk trener Tomasz Kafarski przestawił mnie na pozycję stopera i dopiero wówczas stałem się obrońcą pełną gębą (śmiech).
Co uważasz za swój największy sukces?
Jeszcze jako junior zakładałem, że chcę związać życie zawodowe z piłką. Początki były trudne, bo w drużynach młodzieżowych zawsze byłem na styku pomiędzy wyjściowym składem a ławką rezerwowych. Małymi kroczkami dążyłem do celu i udało się. Rozegrałem prawie 400 meczów na szczeblu centralnym, z czego 166 w ekstraklasie. Największy sukces to fakt, że z szerokiej grupy juniorów z mojego rocznika jestem w gronie kilku ludzi, którzy żyją lub żyli z piłki.
Ze wszystkich meczów, jaki najbardziej zapadł Ci w pamięci?
Nie ma takiego, o którym myślę co rano, wstając z łóżka (śmiech). Na pewno jednak pamiątką na całe życie jest mecz z Barceloną w barwach Lechii, choć była to jedynie towarzyska potyczka. Fajnie było zagrać z zawodnikami, którzy na co dzień biegają na boiskach Ligi Mistrzów. Poza tym to mój ulubiony klub, od kiedy zacząłem się interesować piłką nożną.
A jeśli chodzi o spotkania o stawkę?
Jestem warszawiakiem, więc wszystkie mecze z Legią (śmiech). Nie tylko te w barwach Polonii, ale także w Lechii. To były spotkania dużego kalibru. Podobnie mecze Lechii z Arką. Na tydzień przed całe Trójmiasto żyło derbami.
To Twój szósty sezon w Bytovii. Dłużej byłeś tylko w Polonii. Pamiętasz pierwszy oficjalny mecz?
Oczywiście, że pamiętam. Pierwszy mecz Bytovii w I lidze i wygrana z Wisłą Płock 3:2. Udało mi się nawet zdobyć jedną z bramek.
A jaki mecz w bytowskich barwach wspominasz najbardziej?
Na pewno ten z Wisłą Płock, bo okraszony golem. Miło wspominam też wyjazdowy mecz derbowy z Chojniczanką. Był to pierwszy mecz chojniczan przy nowym oświetleniu i miało to być ich święto. Tymczasem wygraliśmy aż 6:1 po naprawdę fajnej grze. Dobrze w pamięci utkwił mi też ostatni mecz poprzedniego sezonu w Katowicach. To był istny rollercoaster, ale ostatecznie wygraliśmy w niesamowitych okolicznościach, bo po bramce Andrzeja Witana. Szkoda, że to nie może być miłe wspomnienie, bo skończyło się naszym spadkiem.
Zdobyłeś dla Bytovii 5 bramek. Którą uważasz za najładniejszą?
Nigdy nie zdobywałem spektakularnych goli, ani też tych odwracających losy meczu (śmiech). Powiedzmy więc, że z bramek zdobytych w Bytowie, za najcenniejszą uważam pierwszą w ogóle strzeloną, w meczu z Wisłą Płock.
Przed nami Wielkanoc. Czego życzyłbyś naszym czytelnikom?
Żeby ten zły czas jak najszybciej minął. Ile można siedzieć zamkniętym w czterech ścianach i co dzień dowiadywać się o tych wszystkich ludzkich tragediach. Życzę więc wszystkim zdrowia i jak najszybszego powrotu do normalności.
Dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję.
rozmawiał Daniel Zakrzewski
METRYCZKA
Imię - Krzysztof; nazwisko - Bąk, wiek - 37 lat; wzrost - 188 cm; waga - 85 kg; z zawodu - piłkarz; ulubiony sportowiec - Michael Jordan; wzór sportowca - Carles Puyol; hobby - film i muzyka; ulubione jedzenie - sushi; ulubiona muzyka - wszystko, co wpada w ucho; ulubiona książka - wszelkie biografie, nie tylko sportowców; ulubiony film - trylogie „Władca Pierścieni” i „Hobbit".
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!