Reklama

Magia w szkle zamknięta

28/12/2016 16:45

Magia w szkle zaklęta


Od progu światło przenikające przez różnobarwne szkło, otula i napawa spokojem. Trzask w kominku i widok na rozlewisko tuż za oknem dopełniają całości. W takim otoczeniu łatwiej o spokój i skupienie, a te przydają się w pracy nad witrażami.


Wyjeżdżając z Tuchomia w stronę Modrzejewa, na pierwszym wzniesieniu widać polną drogę. U jej początku stoi domek. Przed nim podjazd, drewniany płotek - nic niezwykłego. Dopiero nietypowa tabliczka z nazwą ulicy i numerem domu, tuż przy wejściu, każe się zastanowić, kto tu mieszka. Od wejścia wita nas spokojna muzyka płynąca gdzieś z wnętrza. No i ta gra światła, przenikającego przez różnobarwne mozaiki ze szkła lamp, zdobiącego okna i ściany. Witamy się z gospodarzem Jarosławem Goślickim. Witraże to jego dzieło.


Nasz gospodarz przeprowadził się z Gdańska do Tuchomia w 2011 r. - Gdy zobaczyłem ten dom, zrozumiałem, czym jest miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyliśmy go, gdy byliśmy z żoną w odwiedzinach u jej kuzynki, która mieszka naprzeciwko. Opiekowała się tym budynkiem pod nieobecność ówczesnych właścicieli. Stwierdziliśmy, że chcemy tu mieszkać. Niedługo potem się wprowadzaliśmy - mówi. Po pięciu latach nowi mieszkańcy wciąż są zadowoleni z tej decyzji. - Ta bliskość natury i kontrasty, które są tu naprawdę namacalne i piękne. Gdy w nocy spoglądam za dom otacza mnie absolutna ciemność, co daje poczucie dzikości i izolacji. Gdy wyjdę od frontu, świecą lampy, widzę chodnik, a ledwie dwie minuty spacerem mam do sklepu czy ośrodka zdrowia. Buduje to atmosferę bezpieczeństwa. Ta różnorodność rozwiewa monotonię dnia codziennego i przypomina mi moje pobyty na statku - opowiada J. Goślicki.


Dla pana Jarosława praca na morzu jest źródłem zarobku. Ale i tradycją rodzinną. - Mój ojciec pływał, ja pływam, mój syn pracuje w stoczni - dodaje nasz rozmówca. Nie uważa jednak pływania za swoje powołanie. Zrozumiał to, gdy musiał rzucić swoją ówczesną pracę. Wtedy wspólnie z siostrą prowadził galerię sztuki w Gdyni. - Tam zaprzyjaźniłem się z witrażystą, który dostrzegł we mnie potencjał i zaczął uczyć swojego fachu. Poczułem, że to jest to, czym chcę się zajmować. Już od 20 lat rozwijam swoją pasję - mówi. Ukoronowaniem nauki i spełnieniem marzeń było przyjęcie J. Goślickiego do pracowni witrażu. Tam szkłem zajmował się już profesjonalnie, szlifował swój kunszt przez pięć lat. Zrezygnował jednak, by otworzyć własną działalność właśnie w Tuchomiu. Chciał mieszkać i tworzyć w tym samym miejscu. Pomysł jednak się nie sprawdził. - W tej okolicy prócz obiektów sakralnych nie ma tradycji związanych z witrażami. Działalność musiałem zawiesić i wrócić na morze - tłumaczy nasz gospodarz. W wolnym czasie jednak nadal pracuje nad witrażami dla własnej przyjemności. Nie chce dać za wygraną. - Chciałbym reaktywować firmę i w Tuchomiu otworzyć warsztat z prawdziwego zdarzenia, w którym ludzie szerzej będą mogli poznawać misterność witrażu i jego piękno - mówi J. Goślicki.


Artysta zabiera nas do swojej pracowni, którą urządził w przydomowym garażu. W półmroku, jedyne dobrze oświetlone miejsce to biurko stojące pod ścianą. Na nim przygotowane do pracy narzędzia i mieniące się kolorowe szkiełka, czekające, by stać się częścią mozaiki. - Do tworzenia witraży nie potrzeba wielu narzędzi. Nie znaczy to, że jest to proste. Wymaga spokoju i opanowania. Poznać trzeba kanon prac stworzony w różnych wiekach, przez różnych mistrzów. Odejścia od zasad nie są niedopuszczalne, ale trzeba uważać, by nie popaść w kicz - mówi.


Swój początek mozaika bierze we wzorze z kanonu, albo w wyobraźni artysty. Gdy zarys pomysłu jest gotowy, szkicuje na „kopycie”. - Wzór dzielę na ponumerowane pola, które odpowiadają konkretnemu kawałkowi szkła, coś jak szklane puzzle. Po wycięciu elementów należy je oszlifować i zaokrąglić krawędzie - wyjaśnia artysta. Tak przygotowuje się szkło do składania witrażu. Twórca musi jeszcze dobrać technikę na prawidłowe zespolenie fragmentów ze sobą. - Najczęściej używam metody Tiffany"ego, która jest młodą techniką, powstałą pod koniec XIX w. Polega na łączeniu fragmentów szkła za pomocą taśmy miedzianej zlutowanej cyną. Pozwala tworzyć bardzo finezyjne kształty i łączyć mniejsze elementy - mówi. Bardzo podobna jest technika taśmy ołowianej, bo zamiast miedzi używa się ołowiu, który jest sztywniejszy. Nadaje się lepiej do łączenia sporych elementów, w dużych witrażach. - Jedną z najstarszych jest metoda wypalania. By uzyskać witraż w tym stylu trzeba na bazową taflę warstwami nakładać proszek koloryzujący oraz różnobarwne fragmenty szkła. Wypalając w piecu warstwa po warstwie, cały witraż spaja się, wydobywając głębię koloru. Metoda ta jest efektowna, ale potrzeba do niej pieca, który pobiera dużo energii - kwituje J. Goślicki.


W tej chwili artysta zajęty jest naprawą witrażu wnuczki. Chce skończyć do świąt. Za co się weźmie potem? - Myślę, że zajmę się małą lampką nocną, ale co z nią zrobię, jeszcze nie wiem - mówi.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do