Reklama

Na kawie z Pawłem Grzonką

22/06/2016 14:45

Mówi o sobie "Kaszubski Dzik". Uwielbia pizzę i coca-colę, a jednak "śmieciowe żarcie" nie przeszkadza mu w bieganiu na wysokim poziomie. Żeby było ciekawiej, wrócił do treningów zaledwie półtora roku temu. Z Pawłem Grzonką spotkaliśmy się w "Qultura Clubie".

Cola zamiast kawy? Mam dylemat, może powinienem zmienić nazwę cyklu wywiadów... Nie pijesz kawy?
Dla mnie smak kawy - nie do przejścia. W domu piją, żona nawet kupiła ekspres. W mojej ocenie nawet lepsza zimna, niż ciepła, bo szybciej spłynie (śmiech). Kofeina z coca-coli wystarczy. Pierwszą w życiu kawę wypiłem na początku kwietnia tego roku.
Teraz żartujesz...
Nie. To było przed mocniejszym treningiem, kiedy robiłem 32 kilometry. Chciałem sprawdzić, jak pobudza organizm.
I jakie wrażenia?
Pogoniło (śmiech).
Kawą pobudzałeś się też przed Orlen Warsaw Marathonem pod koniec kwietnia. Chyba zadziałało, bo zająłeś wysokie 13 miejsce, z nową życiówką 2,26.28 h. Na Twoim facebookowym blogu wyczułem jednak mały niedosyt.
Nie udało mi się zrealizować założonego wcześniej wyniku. Ale przez warunki atmosferyczne 90% zawodników musiało weryfikować swoje plany. Czołowy wiatr, albo "wryjowiatr", jak go nazywam (śmiech), to zmora biegaczy. Wyczerpywały już pierwsze kilometry na Polach Mokotowskich. Po drodze "gubiliśmy" m.in. Słowaka i Islandczyka, dobrych biegaczy, którzy mieli za cel zrobienie minimum olimpijskiego, oraz zbieraliśmy niedobitki - z życiówkami poniżej 2,10.00 h.
Na mecie wyglądałeś jak trup... Do dziś mam przed oczami fotkę z Tobą po biegu.
Kwestia ujęcia (śmiech). Miałem co prawda skurcze łydek, ale naprawdę czułem się dobrze, jak na pokonanie 42 km. Najlepszym odnośnikiem zawsze jest wywiad na mecie, a z tym nie miałem kłopotów i powiedziałem, że mógłbym jeszcze z żonką zatańczyć. Niektórzy biegacze opowiadali lepsze bajki, niż bracia Grimm. Na zmęczeniu łapie się rozmaite stany (śmiech).
Słyszałem, że nieprędko planujesz powrót na trasę królewskiego dystansu?
Właściwie to już jesienią. Od grafiku zajęć zależy, czy będzie to Warszawa, Wrocław, a może Poznań.
Zawody w Warszawie były Twoim pierwszym maratonem po dwuletniej przerwie. Zaskakuje progresja, bo poprawiłeś się o ponad półtorej godziny (wtedy 4,09.05 h).
Prowadziłem koleżance na 4,10.00 h, dlatego taki, a nie inny wynik. Postęp uważam za niezły, choć zawsze chciałoby się więcej. Ale patrząc, że wróciłem do regularnych treningów zaledwie półtora roku temu, do tego pracuję zawodowo, jestem mężem i ojcem, cieszę się z takiego wyniku.
"Ruszyłem tłustą dupę, schudłem 18 kg, zacząłem regularnie biegać od “X” lat, przetrenowałem 19 miesięcy i uzyskałem taki, a nie inny wynik". Twoje słowa. Co właściwie było przyczynkiem, by zrobić "come back".
Minęła prawie dekada od czasu, gdy zarzuciłem regularne bieganie. To było zaraz po skończeniu wieku juniora. Coś tam się ruszałem, bo po drodze był chód sportowy, ale tak naprawdę w ostatnich 6-7 latach byłem bezczynny. Po odejściu z pracy na bytowskim stadionie miałem nieco więcej czasu.
Taki powrót jest trudny?
Nie powiem, że było łatwo. Organizm się buntował. Po pierwszej "dyszce" umierałem. Później, jak zrobiłem dwie "piętnastki" pod rząd, spałem trzy dni (śmiech). Ale pierwsze progresy pojawiły się dość szybko.
"Bieganie nadaje życiu rytm". Mam wrażenie, że w Twoim przypadku to hasło sprawdza się znakomicie. Jesteś zabiegany dosłownie i w przenośni. Wyliczę: trener personalny, trener chodziarza Adriana Błockiego, szkoleniowiec kadry bloku wytrzymałości PZLA, redaktor przy stronie "Trening Biegacza", który zresztą zakładałeś 4 lata temu, wreszcie człowiek, który podobno leczy.
Trener personalny - modna dziś nazwa, ale o tym, jakim jesteś szkoleniowcem, świadczą twoje wyniki, podejście do treningu, umiejętność czytania zawodnika, a nie odbyte szkolenia - czasem tak komiczne, że nie warto na nie marnować czasu i pieniędzy. Powiedziałbym raczej, że, jeśli ktoś zwraca się do mnie z prośbą o pomoc w wyznaczeniu cyklu treningowego lub zapytaniem o "czarną magię treningową", czy fizjologię wysiłku, nie odmawiam i w miarę możliwości pomagam. Tylko czasami trzeba dłużej czekać na odpowiedź. Wszystko zależy od tego, jak stoję z wolnym czasem. Czasami bawię się w mechanika ludzkiego ciała (śmiech). Zdarzały się przypadki, że znajomi biegali pół roku po lekarzach, zastrzykach i bez efektu. W końcu wylądowali u mnie. Dotknąłem mięśnia i powiedziałem, od czego jest uraz i jak sobie z nim poradzić. Z reguły były to bardzo bolesne zabiegi wykonywane co drugi dzień przez 30-45 dni. Efekt? Biegają szybciej, niż ja do lodówki (śmiech). W trawie piszczy, że mam bardzo dobre czucie mięśniowe. Nie powiem, miło jest, gdy jesteśmy na zgrupowaniu i obcy zawodnicy proszą mnie o "naprawę", pomimo tego, że na obozie jest fizjoterapeuta. Wiesz, do znachora mi daleko, ale ze Zbyszkiem Nowakiem i jego “rękami, które leczą” mógłbym konkurować (śmiech).
Dużo jest osób, z którymi korespondujesz?
Nie liczyłem, i nie zamierzam. Robię to dla tych ludzi, bo naprawdę to lubię.
Wiem, że masz ogromny szacunek joggerów. Nazywają cię "Mistrzem" albo "Trenerem", ale przede wszystkim dobrym człowiekiem. Wystarczająca rekompensata za poświęcony im czas?
Niektórzy mówią jeszcze "Treneiro" (śmiech). Jest to na pewno powód do satysfakcji. Zdarzało się, że ktoś realizował swój prywatny cel, na przykład schudł parę kilo, i za to dziękował. To miłe.
To które z Twoich zajęć mogę nazwać pracą zawodową?
Generalnie jestem trenerem wytrzymałościowym w kadrze narodowej, gdzie pracuję na umowę. Mam duży komfort, bo aktualnie zajmuję się przede wszystkim Adrianem Błockim [do niedawna również jego bratem Damianem - przyp. red]. Choć zdarza się, że dopłacam do interesu (śmiech).
Co masz na myśli?
Niedawno z Adrianem byliśmy na obozie w Hiszpanii. PZLA finansowało zgrupowanie w Polsce, ale z obawy, że śnieg pokrzyżuje nam szyki, zmieniliśmy plany. Oczywiście, jak na złość, zimy nie było (śmiech). Musiałem pokryć część kosztów. Ale czego nie robi się dla zawodników.
Jest też praca redakcyjna. Powiem Ci, że masz talent. Gdybym biegał, spokojnie moglibyśmy się teraz zamienić miejscami. Piszesz przezabawne teksty.
Dzięki. Jestem typem żartownisia i to chyba wychodzi w pracy (śmiech). Uważam, że łatwo przyswaja się takie teksty, łatwo zapadają w pamięć. Lubię pisać w radosnym tonie, nie lubię sztywnych ram. Często się śmieję, nierzadko z siebie. Śmiech to zdrowie. Czasem jeden żart potrafi zdziałać cuda.
I z tego wszystkiego da się wyżyć?
Nie narzekam, jestem naprawdę zadowolony (śmiech).
Mimo wszystko ogrom pracy. Dodajmy, że jesteś też głową rodziny, która... niebawem się powiększy. Pytanie - doba Pawła Grzonki jest dłuższa, niż przeciętnego śmiertelnika?
Poniedziałki na pewno (śmiech). Wychodzę z założenia, że im mniej czasu masz, tym więcej jesteś w stanie z niego wykrzesać. A przynajmniej nie będziesz go marnował. Taki paradoks. Mam znajomego z siódemką dzieciaków, a jednak on i jego żona biegają (śmiech). Grafik ustalają co do sekundy (śmiech).
Z innej beczki. Ostatnio odniosłeś wielki sukces. Pojedziesz na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro jako trener chodziarzy.
Bardzo się z tego cieszę.
Tylko tyle?
Powiedziałbym, że jest to nagroda za dobrze wykonaną pracę. Zwłaszcza, że różnie mi się w życiu układało. Dodałbym, że jest to niejako spełnienie młodzieńczych marzeń. Wtedy byłem niedojrzałym zawodnikiem i nie zapracowałem na Igrzyska Olimpijskie. Jednak z czasem drzewo dojrzewa i wydaje z roku na rok lepsze owoce.
Chciałoby się wręcz powiedzieć "nareszcie". Dawno na to zasłużyłeś. Pamiętam, jak w 2013 r. dwaj Twoi zawodnicy [Adrian i Damian Błoccy - przyp. red.] mieli minimum na mistrzostwa świata w Moskwie, jednak jako szkoleniowiec pojechał kto inny...
Właściwie to nawet trzech, bo była jeszcze jedna zawodniczka. Jednak nie jestem osobą, która rozpamiętuje takie sprawy. Poza tym z wiatrakami się nie walczy (śmiech). Postanowiłem skupić się na dalszej pracy.
Jakie cele stawiasz chodziarzom w Brazylii?
Miejsce w finale, czyli w pierwszej ósemce. W to celujemy.
Pasja Pawła Grzonki to bieganie...
Lubię każdą aktywność fizyczną, może poza curlingiem (śmiech).
Nie skończyłem (śmiech). Kto zaszczepił w Tobie zamiłowanie do biegania?
Wojciech Wojgienica, mój pierwszy trener. Był trochę, jak drugi ojciec. Chciałbym, żeby to pojawiło się w wywiadzie. Mówi się o nim, że był twardy i szorstki, ale to nie tak. Jest wokół niego kilka mitów, że przetrenował kilka osób. Do biegania trzeba mieć predyspozycje. Wytrwa tylko ten, kto ma mocny organizm i charakter. Jak jesteś miękki, idź pograć w karty (śmiech). Wiadomo, jak niektórzy zawodnicy trenują. Trener mówi, by ograniczyć się do biegania, zwłaszcza gdy jest dzień mocnego treningu, a młodzi sportowcy po zajęciach jeszcze często grają w piłkę, albo są aktywni w inny sposób lub słuchają specjalistów z zewnątrz - doradców i znawców na każdy temat. Młodemu zawodnikowi łatwo namieszać w głowie. A później najłatwiej jest zwalić winę na kogoś. Szukanie przyczyn porażki u siebie przychodzi bardzo trudno.
Przede wszystkim pasjonat biegania w "czystej" formie. Przy okazji Półmaratonu Gochów dałeś mocny wyraz sprzeciwu wobec dopingu.
Poszła lepsza kasa dla zwycięzcy, no to przyjechał... eksEPOuser [Marokańczyk Abderrahim Elasui, tegoroczny zwycięzca biegu, został zawieszony na 2 lata za stosowanie EPO, karencja zakończyła się 16 kwietnia tego roku - przyp. red.]. Środowisko biegowe, nie tylko ja, delikatnie mówiąc, nie przepada za takimi zawodnikami. Według mnie była to również fatalna wizytówka dla biegu.
Czyli według Ciebie, Marokańczyka nie powinno się dopuścić do startu?
Można było, a wręcz powinno się zastrzec, że w biegu nie mogą brać udziału zawodnicy zamieszani w doping. Czy to kiedyś, czy niedawno. Bieg nie jest atestowany, nie jest w strukturach lekkoatletycznych organizacji. To byłby ukłon w stronę prawdziwych biegaczy, czyli pozostałych 218 osób z Tadkiem Zblewskim na czele. Dla mnie on zajął pierwsze miejsce.
Byłeś dość dosadny, nazywając półmaraton "Festiwalem koksu".
Fajna nazwa i wpada w ucho (śmiech). Ludzie zwracali na to uwagę jednemu z organizatorów, a tam nic - „słabe” odpowiedzi typu: biegaj i daj biegać innym. To tak, jakbym powiedział: jedz EPO i daj jeść innym. Zamiast wydawać pieniądze na nadmuchane nagrody finansowe dla pierwszej trójki, prosiłem o wydanie ich na nagrody dla uczestników na dalszych miejscach, np. 100 lub 150. Czy taki amator, co biega „połówkę” w dwie godziny, jak zobaczy w regulaminie 2000 zł za pierwsze miejsce, to taka nagroda go przyciągnie? Jasne, że nie. Ktoś, kto stosował EPO, zawsze będzie poziom wyżej pod względem wydolności, nawet po odstawieniu tego środka. Wysokie wygrane i tzw. ciche biegi bez kontroli antydopingowej przyciągają biegaczy z szemraną przeszłością. Niby Marokańczyk był w Bytowie czysty, ale... Kiedyś też mówił, że był czysty i co? Wpadł.
Wyczuwam złość.
Z oczywistych względów. Może krótko wyjaśnię, dlaczego jestem takim przeciwnikiem dopingu. Przykład. Nakoksowany zawodnik zdobywa złoty medal. Po 9 latach powtarzają badanie i okazuje się, że wpada i zabierają mu „blachę”, przyznając ją kolejnemu na mecie. Niby medal trafia po 9 latach do właściwego gościa - przypadek Grzegorza Sudoła - wskoczył na brąz z Mistrzostw Świata w Berlinie, ale już nikt mu nie wróci splendoru, jaki mógł na niego spaść. A nie wiadomo, czy ten sukces nie byłby dla tej osoby początkiem kariery i lepszego życia.
Jak Twoim zdaniem wypadł Półmaraton?
Cóż, matematyka jest okrutna - bardzo słaba frekwencja trzeci rok z rzędu. Nie obyło się bez potknięć w przygotowaniu imprezy. Choć sam bieg z organizacją od startu do mety i wręczeniem nagród wypadł bardzo dobrze. Było widać dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Największy popis dali bytowscy kibice. Dzięki nim nogi same przebierały! Byli fenomenalni, wspaniali i swoją postawą przyciągną niejednego biegacza na kolejną edycję. Dziękuję Wam za doping i za emocje!
Przejdę do spraw przyjemniejszych. Czy Paweł Grzonka znajduje czas na jakiekolwiek hobby?
Tak, jedną z moich pasji jest wędkarstwo. Chodzę, gdy jest chwila. Ostatnio bardzo lubię też spacery z synkiem. Niedawno można nas było zobaczyć na mieście o godz. 2.00 w nocy (śmiech), bo mały nie mógł zasnąć.
Sam lubię wędkować. Spining, grunt, czy spławik?
Zdecydowanie relaks przy spławiku. Samo siedzenie nad wodą, obcowanie z przyrodą sprawia radość, nawet jak ryby nie biorą. Fajna odskocznia.
Gdzie łowisz najchętniej?
Klasycznie, na naszym Jeleniu. Urokliwe jeziorko, choć nie zawsze oddaje w rybie (śmiech).
Nurtuje mnie, skąd ksywka “Kaszubski Dzik”.
Kiedyś po treningu, na którym dałem z siebie wszystko, ktoś powiedział, że poleciałem ostro jak dzik. Znasz to: "Dzik jest dziki, dzik jest zły" (śmiech). A że jestem z Kaszub... Jakoś tak zostało. Zresztą sam często tak o sobie piszę.
Czyli nie mam doszukiwać się genezy przezwiska w trybie żerowania tego stworzenia? Uwielbiasz pizzę i coca-colę, chyba niezbyt zdrowe żarcie...
Absolutnie, nie (śmiech).
Dzięki za rozmowę.
Miło mi.

Rozmawiał Daniel Zakrzewski

METRYCZKA
Imię - Paweł; nazwisko - Grzonka, wzrost - 173 cm; waga - 63 kg; z zawodu - nauczyciel w-f. i menedżer sportu; ulubiony sportowiec - nie ma; wzór sportowca - każdy biegacz amator; hobby - bieganie i wędkarstwo, ulubione jedzenie - schabowy i pizza, ulubiona muzyka - wszystko, co wpada w ucho; ulubiona książka - Lord Jim; ulubiony film - seria Alien - Obcy.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do