
W "Stacji Smaku" spotkaliśmy się z Kamilem Małeckim, wychowankiem Baszty Bytów, aktualnie zawodnikiem zawodowej grupy CCC Sprandi Polkowice. 20-letni kolarz opowiada o początkach swojej przygody z rowerem, mówi, jak od kuchni wygląda życie profesjonalnego cyklisty oraz zdradza swoje najbliższe sportowe plany i cele.
Jesteś drugim moim rozmówcą, który nie chce ze mną wypić kawy.
Nie piję kawy (śmiech). To znaczy piję, ale bardzo rzadko.
Przerabiałem to już z Pawłem Grzonką, tyle że on popijał colę. Może być i woda, Twoja strata.
Kawę pijam w zasadzie jedynie przed startem w zawodach. Pobudza i pomaga.
To jak właściwie zaczęła się Twoja przygoda z kolarstwem?
Nie miałem co robić w wakacje, więc mama zapisała mnie do Baszty Bytów, do trenera Tomka Natkańca. Miałem wtedy 9 lat.
To było pierwsze zetknięcie z rowerem?
W zasadzie tak. Kiedyś w Bytowie odbywała się liga MTB i tam wystartowałem po raz pierwszy. Wyszło ciekawie. W ogóle spóźniłem się na zawody, więc pojechałem bez numeru na koszulce, a wygrałem wyścig. Od tego momentu cały czas na dwóch kółkach.
Jesteś z Grzmiącej. Można powiedzieć, że ta miejscowość oraz pobliskie Osieki i Krosnowo to taka kuźnia talentów kolarskich. Mieliśmy Olę Zabrocką, braci Jerzego i Dariusza Woźniaków, Radosława Czaplę, Sławomira Pitucha, wreszcie Kamila Małeckiego...
Można chyba tak powiedzieć. Nie brakowało nam utalentowanych zawodników. Sławek Pituch we wczesnych latach wygrywał z zawodnikami, którzy później zrobili karierę. Wielka rzecz. Niestety, załatwiły go kłopoty z kręgosłupem.
Czy któryś z tych zawodników był dla Ciebie inspiracją?
Nie padło nazwisko bytowiaka Marka Cichosza. Był mojego wzrostu, może nieco szczuplejszy. To jego podpatrywałem podczas jazdy na zawodach przełajowych i MTB. Uczyłem się od niego, bo miał znakomitą technikę.
Macie tam trochę górek. Jest gdzie się zmęczyć, wzmocnić mięśnie...
Bardziej w stronę Kołczygłów, to fakt. Tam jest odpowiedni teren na taki trening (śmiech).
Kiedy właściwie przyszedł ten moment, że powiedziałeś sobie "chcę zostać w kolarstwie"?
Właściwie od pierwszego wyścigu. Wygrałem bez przygotowania. Pomyślałem, że skoro tak poszło, będę to ciągnąć.
Z rozmów z osobami związanymi z Basztą: "Kamila zawsze cechowała solidność. Nie miał kłopotów z godzeniem nauki i sportu. To sprawiało, że jego talent wydawał się kompletny". Koniec cytatu.
Komplement (śmiech). Zawsze starałem się dążyć do celu. Póki była szkoła, stawiałem na szkołę. Bez niej nie miałbym nic. Maturę zdałem, choć na studia nie poszedłem. Skupiłem się na kolarstwie.
Dokopałem się, że Twoim pierwszym istotnym sukcesem było mistrzostwo okręgu pomorskiego w 2007 r. w kategorii żaków. Pamiętasz jeszcze?
Niezbyt, ale możliwe, że tak było... (śmiech). To mógł być ten pierwszy istotny dobry wynik.
Od tego momentu zapisałeś na koncie wiele sukcesów w kategoriach młodzieżowych w kolarstwie przełajowym, MTB i na szosie, choć znacznie mniej...
Szosa była rzadko. Jeździliśmy z Łukaszem Mańskim na wyścigi rozgrywane w Toruniu i Grudziądzu. Długo nie mogłem się w tym odnaleźć. Nie byłem zbyt wyrośnięty i przepychanki o lepszą pozycję sprawiały mi kłopot. Miałem w sobie strach.
Myślałem, że większa bariera jest w terenie, na stromych zjazdach.
Tam faktycznie jest strach. Zjechać, zamknąć oczy, czy nie zjechać (śmiech). Do tego nigdy nie wiadomo, czy któryś z zawodników nie "liźnie" koła i... leżymy wszyscy. Bywa, że ciężko jest zapanować nad rowerem.
Są kolarze, którzy tego lęku nie odczuwają?
Chyba niewielu. Myślę, że Sławek Pituch ma w sobie "to coś". Czasami jechał na zabicie...
Z Łukaszem Mańskim często zmienialiście się na pierwszych miejscach na arenie wojewódzkiej i krajowej. Ty zostałeś przy kolarstwie, on nie.
Kiedyś na jednym ze zgrupowań coś mu strzyknęło w plecach i od tego momentu nie jeździ. Odczuwał mocny ból, więc nie mógł zostać w kolarstwie.
A co właściwie teraz porabia? Utrzymujecie kontakt?
Oczywiście, jesteśmy kolegami. Spotykamy się dość często. Łukasz aktualnie pracuje zawodowo.
A jak przyjaźń przekładała się na rywalizację sportową. Nie było zgrzytów, gdy musieliście rywalizować?
Kolarstwo tylko z pozoru jest dyscypliną indywidualną. Liczy się współpraca dla dobra kolegi, na rzecz drużyny. Bywały wyścigi, że jechałem pod Łukasza, a niekiedy on grał pode mnie.
W 2010 r. zaczęło się pasmo Twoich sukcesów na krajowej arenie. W Szczekocinach na przełajowych mistrzostwach Polski zostałeś najlepszym młodzikiem. Rok później w Gościęcinie wywalczyłeś srebrny medal już jako junior młodszy, by w 2012 roku w Ełku w tej samej kategorii sięgnąć po złoto.
Mówimy o przełajach. Były też sukcesy w innych specjalizacjach, choć mniej, bo rzadziej w nich startowaliśmy. W 2012 r. jako junior młodszy w Warszawie zdobyłem brązowy medal Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w MTB, rok później na szosie wywalczyłem srebro, przegrywając z najlepszym zawodnikiem o centymetry. Można powiedzieć, że pokazałem się na krajowej arenie.
Były też gorsze chwile, bo w kategorii juniorów zdobyłeś tylko jeden medal - mistrzostwo kraju. Pech Cię nie omijał.
Rzeczywiście. W 2013 r. przygotowania do przełajowych mistrzostw Polski szły zgodnie z planem. Jako głównych kandydatów do złotego medalu wymieniano mnie i Michała Palutę. Tymczasem przed zawodami miałem krwotok z nosa. Mimo to pojechałem, ale zająłem 4 miejsce. Później zemdlałem i skończyłem w karetce (śmiech). W 2014 r. w Bieganowie tuż przed mistrzostwami się rozchorowałem. Wystartowałem mimo osłabienia. Po kiepskim starcie musiałem gonić czołówkę. Miałem już ją przed sobą, gdy zaliczyłem wywrotkę na przeszkodzie, do tego zaklinował się łańcuch. Po tym jechałem już na zasadzie "byle do mety". Skończyło się na 5 miejscu. Trochę tego pecha było.
Ten jedyny medal to "srebro" w szosowych mistrzostwach Polski w Sobótce w 2014 r.
Ciekawe, że mogłem go nie zdobyć wcale, a równie dobrze mogło być "złoto". W ostatniej chwili wyskoczyłem z peletonu, żeby dojść uciekinierów. Z drugiej strony, gdybym zareagował nieco wcześniej, mógłbym wygrać z Kamilem Zawistowskim.
Wywołałeś wtedy sporą sensację.
Jeździłem przede wszystkim przełaje i MTB, więc ten medal mógł być zaskoczeniem.
Kto wie, czy to nie był Twój najważniejszy sukces. Zdaje się, że ten medal pchnął Twoją karierę. Rok później byłeś już w CCC Sprandi Polkowice.
Na pewno miał znaczenie. Choć, gdy później rozmawiałem z dyrektorem sportowym klubu, Piotrem Wadeckim, zdradził, że już wcześniej obserwował mnie i Adriana Kaisera [bytowiak, syn Andrzeja Kaisera - przyp. red.]. Myślę, że z dobrej strony pokazałem się również w przełajowych mistrzostwach świata w holenderskim Hoogerheide w tym samym roku. W tych zawodach zaraz po starcie brałem udział w kraksie. Pamiętam, że po pierwszej rundzie byłem na 60 pozycji. Skończyłem na 22 miejscu. Gdyby nie ten zły start, mogłem walczyć nawet o pierwszą dziesiątkę.
Musiałeś czuć ogromną radość, że zostałeś zawodowym kolarzem.
Byłem zachwycony. W końcu wybiłem się z w sumie niewielkiego klubu.
Początki w zawodowej grupie były trudne?
Na pewno, bo zupełnie zmienił się cykl przygotowań. Obóz sportowy w Szklarskiej Porębie, potem zgrupowanie w Hiszpanii. Wszystko nabrało tempa. To był też przeskok w obciążeniach na treningach. Trenowałem o ponad 50% intensywniej.
Były chwile zwątpienia?
Nawet całkiem sporo. Kiedy widzisz, że odstajesz od innych zawodników i ile musisz nadrobić... Pojawiały się w głowie pytania, czy dam radę. Po co się męczyć, skoro mógłbym spokojnie skupić się na szkole. Ogólnie ten pierwszy rok w CCC był dla mnie wyjątkowo kiepski. Ale z czasem zaległości malały i trenowało się dalej.
W 2016 r. było już inaczej.
Notowałem znacznie więcej startów, w poważniejszych imprezach, jak też w zagranicznych zawodach w Belgii czy w Chinach.
Pisaliśmy o Twoim starcie w wieloetapowym wyścigu w Chinach. To była największa impreza, w jakiej dotychczas brałeś udział?
Zdecydowanie. Miałem tam nawet "swoje chwile". Przez moment jechałem w koszulce lidera klasyfikacji górskiej. Nie udało się znaleźć w czołówce, ale pokazałem się z dobrej strony.
Przedłużyłeś kontrakt z klubem na kolejny rok. Jakie masz perspektywy i jaka będzie Twoja rola w klubie?
Na pewno będę startował jeszcze częściej. Na początku roku wyjeżdżam na zgrupowanie do Hiszpanii, gdzie będę się przygotowywał aż do połowy lutego. Miałem wziąć udział już w pierwszym obozie w grudniu, ale... załatwiłem się bakterią legionelli na basenie. Po prostu zostanę na zgrupowaniu dłużej, gdy inni kolarze wrócą do kraju. W połowie lutego czeka mnie klasyk w Murcii albo w Almerii. Jeszcze do ustalenia. Później etapówka w Portugalii, następie kolejne klasyki w Belgii i w Polsce.
Jakie są Twoje prywatne ambicje i cele?
Chciałbym pokazać się z dobrej strony na mistrzostwach Polski. Marzy mi się medal, choć chętnych jest wielu (śmiech). Nie wiadomo jeszcze, czy wystartuję w orlikach czy w elicie.
Z innej beczki. Sprzęt, na którym jeździcie, to najwyższa półka?
Niedawno przesiedliśmy się z Shimano na Campagnolo. Mam do dyspozycji dwa rowery, startowy i treningowy. Oba wysokiej klasy.
Jaka jest właściwie wartość takiego roweru? Jeśli mogę spytać (śmiech).
Wyścigowego? Około 30 tys. zł. Oczywiście mówimy o nowym sprzęcie. Po każdym sezonie klub wymienia rowery na nowe.
Czego wymaga profesjonalne uprawianie kolarstwa? Jakie cechy musi posiadać zawodnik?
Na pewno musi być sumienny i konsekwentny. Treningi są długie i wyczerpujące, poza tym nie ograniczają się jedynie do jazdy na rowerze. Są też zajęcia stabilizujące i kształtujące równowagę. Trochę tego jest.
Zapewne ważna jest dieta.
Ostatnio nie musiałem się zbytnio przejmować tym, co jem. Ma to znaczenie w trakcie sezonu. Wówczas dieta jest restrykcyjna, stale konsultowana z lekarzem. On decyduje, co i w jakim momencie jest mi najbardziej potrzebne. Generalnie zasady żywienia są takie same, jak u innych sportowców - makarony, ryże, chude mięso, omijanie tłustych potraw.
Jak właściwie wygląda dzień z życia Kamila Małeckiego.
Kamil wstaje rano i zaczyna od śniadanka (śmiech). Po krótkiej przerwie jedzie na trening. Trwa zazwyczaj od 4 do 6 godzin. Czasami zdarza mi się spędzać na siodełku nawet 8 godzin. Potem odpoczynek, trening stabilizacyjny, rozciąganie.
Jesteś na co dzień w Bytowie czy w Polkowicach?
Trenuję na miejscu, ale czasem trzeba stawić się w Polkowicach. Nie tylko w celach czysto sportowych. Czasami bierzemy udział w akcjach promocyjnych organizowanych przez klub.
Koniecznie muszę spytać o aspekt paszportu biologicznego. Na czym to właściwie polega?
Jestem kontrolowany w zasadzie non stop. Nie sposób wymienić wszystkich ograniczeń (śmiech). Generalnie nie mogę dowolnie poruszać się po Polsce, a jeśli wyjeżdżam, muszę powiadomić o tym właściwe osoby. Mamy specjalny program, w którym wpisuję, co danego dnia będę robił, gdzie będę. Wszystko musi być zaplanowane. Na przykład od 6 do 7 rano bezwarunkowo muszę być w domu. Jeśli mnie nie będzie, a przyjdzie kontrola antydopingowa, otrzymam żółtą kartkę. Dwie kartki oznaczają dyskwalifikację na 2 lata. Jeśli test wypadnie poza tymi godzinami, mam 20 minut, żeby dojechać do domu. Ostatnią kontrolę miałem miesiąc temu. Bez przygód (śmiech).
Utrzymujesz kontakt z Basztą? Chodzi mi o trenera, zawodników, działaczy.
Często widuję się z trenerem Tomkiem Natkańcem. Czasami z Jankiem Suszko i innymi zawodnikami spotykamy się na treningach.
Trenujesz razem z zawodnikami Baszty? Różnica poziomu sportowego nie jest kłopotem?
Ja wykonuję swoje założenia treningowe, a chłopaki po prostu starają się dotrzymać mi koła (śmiech). Dla nich to na pewno plus, bo podnoszą poziom.
I dają radę?
Dają, nawet całkiem dobrze sobie radzą (śmiech). Choć ich treningi trwają krócej, ale na rundzie, na której jedziemy razem, potrafią kręcić naprawdę mocno.
Powoli kończąc, czego Ci życzyć w Nowym Roku?
Dobrej nogi i żeby nareszcie omijał mnie pech. Tego, żeby przyszedł czas, gdy inni będą pracowali na mnie. Moim marzeniem jest medal mistrzostw Polski.
A czego Kamil Małecki życzyłby swoim sympatykom i czytelnikom "Kuriera"?
Może tego, by po przeczytaniu wywiadu, mocniej zagłębili się w temat kolarstwa i liczniej wspierali swoich kolarzy na zawodach w Bytowie. Nie pożałują, a my postaramy się o emocje. Poza tym wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń.
Dziękuję za rozmowę.
Również dzięki.
Rozmawiał Daniel Zakrzewski
METRYCZKA
Imię - Kamil; nazwisko - Małecki; wiek - 20 lat; wzrost - 174 cm; waga - 69 kg; z zawodu - technik ekonomista; ulubiony sportowiec - Alberto Contador; wzór sportowca - ten sam kolarz; hobby - siatkówka i wędkarstwo; ulubione jedzenie - spaghetti; ulubiona muzyka - wszystko co wpada w ucho; ulubiona książka - nie mam; ulubiony film - komedie.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!