Reklama

Jak pandemia wpłynęła na bytowiaków?

04/06/2021 17:20

Minął ponad rok od wybuchu pandemii. Pytamy bytowiaków, jak wspominają ostatnie kilkanaście miesięcy i jak wpłynęła na ich życie.

MNIEJ OGŁOSZEŃ, CENY JAK W TRÓJMIEŚCIE

Z pytaniem, jak pandemia odbiła się na bytowskim rynku nieruchomości, udajemy się do biura Witolda Peplińskiego. - Generalnie obrót czy podaż są uzależnione od rynku najmu. Przez koronawirusa jest on niepewny. Większość nieruchomości kupuje się jako inwestycje i przede wszystkim pod najem. W Bytowie ten rynek mamy specyficzny, biorąc pod uwagę wielkość miasta. Ceny są dość zawyżone. Niemal równają się z tymi z większych miast, takich jak chociażby Słupsk, Zielona Góra czy Poznań. Główna przyczyna to dużo miejsc pracy i napływ obywateli innych państw, zwłaszcza Ukraińców, którzy znajdują zatrudnienie w Bytowie. Młode małżeństwa także wolą znaleźć mieszkanie w mieście, aby nie dojeżdżać do pracy czy nie dowozić dzieci na zajęcia - tłumaczy W. Pepliński, właściciel biura nieruchomości Wipeks. Największy wpływ, nie tylko na bytowski rynek, ma ogólna niepewna sytuacja związana z pandemią. - Nie wiadomo, do kiedy potrwa. W porównaniu z rokiem poprzedzającym pandemię, czyli 2019 r., liczba ofert w naszym biurze zmniejszyła się o ok. 30%. To dużo. Obserwujemy sytuację i widzimy, że niektóre firmy zajmujące się tym co my, po prostu upadają bądź zamykają się, czekając, aż wszystko minie. Część osób wstrzymuje się ze sprzedażą swoich nieruchomości. A gdy już pojawiają się w ofercie, to ich cena bywa mocno zawyżona, według mnie opierająca się głównie na marzeniach właścicieli. Bywały sytuacje, że stawki za metr kwadratowy oscylowały w granicach 6 tys. zł, czyli mniej więcej tyle, ile w niektórych dzielnicach Trójmiasta. To astronomiczna kwota jak na nasze miasto. Póki co na rynku wtórnym nie ma zbyt wiele ofert, jednak pierwotny, czyli deweloperski, nieco nadgania braki. Generalnie czekamy, obserwujemy, jak sytuacja się rozwinie, co wydarzy się w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, bo to, co dzieje się na tamtejszych rynkach, trafia w końcu do Polski - tłumaczy W. Pepliński.

ZAZDROŚCILI PLASTIKOWYCH PLEKSI

Podczas pierwszej fali i wprowadzonych w związku z nią ograniczeń obawiano się, że ludzie wykupią towary w sklepach. Do tego nie doszło, choć placówki handlowe zaczęły działać inaczej niż wcześniej. - Pamiętam początki pandemii. Panowała ogólna dezinformacja co do tego, jak będzie teraz wyglądała nasza praca, a co najważniejsze, w jakim stopniu będziemy chronieni jako pracownicy. To był jeszcze czas, gdy w miarę spokojnie podchodziliśmy do tego tematu. Liczyliśmy, że wszystko szybko minie. Trochę przeraziliśmy się, gdy zamknięto wszystkich fryzjerów, kosmetyczki, a markety pozostawiono otwarte. Nie potrafiliśmy pojąć tej logiki, bo jako sprzedawcy dziennie mamy kontakt z większą liczą klientów niż tamci. Mimo wprowadzenia ograniczeń co do liczby osób mogących przebywać jednocześnie w sklepie jakoś nas to nie uspokoiło. Niemal wszyscy z załogi mają dzieci i to o nie najbardziej się martwiliśmy. Każdego dnia baliśmy się, że się zarazimy i przyniesiemy wirusa do domu, gdzie narazimy rodziny. Rok temu tyle się mówiło o sytuacji we Włoszech, ile osób tam umiera z powodu koronawirusa. Byliśmy przerażeni - wspomina pracownica jednego z bytowskich marketów. Pracodawca nie zapewnił jej środków ochrony. - Sami musieliśmy postarać się o maseczki, a tych na początku pandemii brakowało, nawet w sklepach internetowych. A gdy już się pojawiły, okazywały się bardzo drogie. W innych sklepach właściciele zapewniali swoim pracownikom ochronne plastikowe pleksi przy kasach. Jakże im zazdrościliśmy! To było coś, co często pojawiało się jako główny temat naszych rozmów w pracy. Niby nic wielkiego, a mogłoby dać nam choć minimalne poczucie bezpieczeństwa. Doczekaliśmy się dopiero miesiąc czy dwa później. Męczące były także wydłużone godziny otwarcia sklepu. To niosło za sobą większe zmęczenie. Powodem były głównie godziny dla seniorów, bo odchodziły dwie godziny - wspomina.

Kolejki przed marketem również dały pracownikom marketu w kość. - Na zmianie nie mamy tyle osób, aby móc oddelegować jedną tylko do pilnowania, ile klientów wchodzi do sklepu, czy co dzieje się przed wejściem. Tam dopiero było szaleństwo. Szczególnie podczas godzin dla seniorów. Krzyki i kłótnie na porządku dziennym. Ludzie chcieli nawet sprawdzać swoje dokumenty, by potwierdzić, że mają odpowiedni wiek, aby móc wejść do sklepu w wyznaczonych godzinach. Najśmieszniejsze, że średnio sprawdzała się ustalona pora. I tak najwięcej starszych osób przychodziło na zakupy z samego rana, zaraz po otwarciu, a nie wtedy, kiedy mieli swoją porę - tłumaczy pracownica marketu.

Jak wspomina kasjerka, najbardziej utkwiło jej w pamięci zachowanie klientów. - Ciężko nawet spamiętać, ile razy atakowano nas, krytykowano, oczerniano. Wiele razy okazywano brak szacunku. Mam astmę. Raczej nie przechodzę jej ciężko, ale cały dzień pracy w maseczce jest dla mnie męczący. Dlatego gdy widziałam, że w sklepie znajduje się mniej osób, zsuwałam ją z nosa podczas wykładania towaru. Wysiłek fizyczny plus zakryte usta nie są łatwe. Na sekcji z warzywami podczas gdy segregowałam towar, podeszły do mnie blisko dwie kobiety, które od razu na mnie naskoczyły za brak maseczki. Krzyczały i groziły. Najspokojniej jak tylko potrafiłam odpowiedziałam paniom, że to one nie utrzymują dystansu 1,5 m i z własnej woli narażają się na ewentualne ryzyko. Z kolei podczas obsługi na kasie nieraz zdarzało nam się zwracać uwagę klientom, że nie przestrzegają obowiązku zasłaniania ust głównie w czasie, gdy wiedziałyśmy, że policja może być w sklepie bądź dowiedziałyśmy się pocztą pantoflową, że kontroluje się markety. Ile razy musiałyśmy się nasłuchać, że to nie nasza sprawa. Nie docierały argumenty, że mandat otrzymają nie tylko oni, ale również sklep. Z kolei koleżanka z pracy miała jedną z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji. Kilka miesięcy temu, gdy na dniach miał wejść zakaz noszenia przyłbic, właśnie wypakowywała towar, mając na twarzy tego typu osłonę. Dla nas idealne rozwiązane, bo można było swobodnie oddychać. Podszedł do niej klient, nachylił się, naciągnął gumkę od przyłbicy i puścił, uderzając ją w twarz. Skomentował to przy tym słowami: „Jeszcze kilka dni i nie będziecie tego g***a nosić i narażać innych ludzi”. Nawet nie miała szansy zareagować, bo mężczyzna odszedł. To chyba jedno z najbardziej przykrych doświadczeń w naszym sklepie - opowiada kobieta.

MATERIAŁY BUDOWLANE MOCNO W GÓRĘ

Część osób wykorzystała więcej wolnego czasu spowodowanego pandemią, by wyremontować mieszkanie. Inni ruszali z budową domu. - My rozpoczęliśmy wiosną ub.r. Co oszczędziliśmy, to kupowaliśmy za to materiały. Zależało nam, aby jak najwięcej zrobić własnymi siłami, zanim zdecydujemy się na jakiś kredyt. W tamtym roku z materiałami nie było kłopotu. Kupiliśmy pustaki, belki itp. Płaciliśmy normalnie jak za tego typu produkty. Już na początku postanowiliśmy się rozejrzeć, ile czego będziemy potrzebować i ile to mniej więcej będzie kosztowało. Udało nam się postawić dom w stanie surowym. Kilka tygodni temu chcieliśmy w końcu zamówić styropian. Według wyliczeń sprzed kilku miesięcy miał nas wynieść niecałe 3 tys. zł. Okazało się, że w ogóle nie można dostać tego materiału! Co gorsza, jego cena poszybowała ostro w górę. Cudem udało nam się znaleźć i zamówić, choć zajęło nam to z 2 tygodnie. Zapłaciliśmy ponad 4 tys. zł, czyli ok. tysiąc zł więcej niż założyliśmy. Byliśmy w szoku. Tak samo w przypadku płyt OSB, choć tutaj skok cen nie okazał się aż tak drastyczny, jak w przypadku styropianu. Cieszymy się, że wcześniej kupiliśmy części do założenia hydrauliki, bo też poszły w górę. Nie wiemy, co teraz robić. Trochę przeczekać, bo słyszeliśmy, że ceny mają spaść, czy dalej iść w wyższe niż zakładaliśmy koszty? - opowiada małżeństwo, które buduje dom w gminie Borzytuchom.

Ich obserwacje potwierdzają w sklepach z materiałami budowlanymi. - Jeśli mowa o farbach, to poszły w górę o 5-10% - mówi pracownica jednego z bytowskich sklepów. W pewnym momencie był także problem z zaopatrzeniem. - Czekało się na dostawy farby, taśmy, profili, wełny mineralnej - wymienia pracownica. Największy problemem do niedawna był właśnie ze styropianem. - Jego cena wzrosła o 50%. To chyba najwyższa podwyżka. W pewnym momencie w ogóle nie był dostępny. Dziś czas oczekiwania w fabryce to 2 tygodnie, a wcześniej dostępny od ręki. Teraz chętni zapisywani są po niego w kolejce - mówi pracownica.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do