Reklama

Chciałem pracować jako etnograf

24/06/2014 08:30
Z dr. Tomaszem Siemińskim rozmawiamy o nim, o jego dotychczasowej pracy w bytowskim muzeum i planach na tę placówkę, jako jej przyszłego dyrektora.

„Kurier Bytowski”: Pochodzisz z Kołobrzegu. Jak to się stało, że trafiłeś do Bytowa?

Tomasz Siemiński: Mój pierwszy kontakt z Kaszubami to pamiętny 1980 r. Byłem wtedy uczniem ogólniaka. Latem pojechałem pod Kościerzynę do Garczyna na obóz płetwonurków organizowany przez Marynarkę Wojenną. Tymczasem wybuchły strajki. Padł na nas strach, bo nie mieliśmy czym wrócić do domu. Jednak, co muszę przyznać, nas młodych najbardziej martwiło wtedy, że skończą się codzienne przydziały czekolady, które otrzymywaliśmy jako płetwonurkowie. Byliśmy chyba zbyt młodzi, by sobie zdawać sprawę, co się tak naprawdę wtedy w Polsce działo. Choć byłem tu krótko, spodobały mi się te tereny. Piękna okolica i inny język. Po dwóch latach byłem już na etnografii w Łodzi. Tam przez 5 lat uczyła mnie m.in. znawczyni Kaszub, prof. Jadwiga Kucharska. Moje zainteresowanie Kaszubami zaczęło rosnąć, dojrzewać.

Po studiach jednak wróciłeś do Kołobrzegu.

Zacząłem tam pracę w Muzeum Oręża Polskiego. Niestety nie jako etnograf. Mogłem się zajmować np. średniowiecznym uzbrojeniem. Teraz takie coś bardzo by mi się spodobało, ale wtedy niezbyt. Koniecznie chciałem bowiem zajmować się etnografią. Nie byłem więc zadowolony, co więcej potrzebowałem pieniędzy i mieszkania. Miałem już żonę i to wszystko zaczęło mi doskwierać. No i zostałem... celnikiem. Wytrzymałem pół roku. Potem znalazłem pracę w Trzebiatowie jako kierownik działu w bibliotece, która mieściła się w tamtejszym pałacu.

To ciągle daleko od naszego miasta...

Moja żona pochodzi z Bytowa, więc odwiedzaliśmy miasto, zaglądając do rodziny. Przy okazji odwiedzałem zamkowe muzeum. Podobało mi się. W 1991 r. napisałem więc list do dyrektora Janusza Kopydłowskiego, że szukam pracy. W odpowiedzi dowiedziałem się, że etat by się znalazł, bo poprzedni etnograf postanowił wrócić do Poznania. Do tego miałem otrzymać mieszkanie. Po tygodniu byłem już w Bytowie.

No i wreszcie zostałeś etnografem!

Tak. Jednak od razu zorientowałem się, jak mało wiedziałem o kulturze materialnej Kaszubów. Więcej często wiedzieli nasi konserwatorzy. Pamiętam, jak jednego razu przyjechałem z terenu rozanielony, bo na jednym z wiejskich podwórek zobaczyłem niespotykanie krótki wóz. Koło od koła dzielił zaledwie metr! Dopiero sprostowano mnie, że to żadna sensacja, tylko ktoś wyjął rozporę. Później nadrobiłem braki dzięki terenowej praktyce. Na studiach przecież nie uczyli jak np. odczepić zaprzęg od wozu, albo jak założyć koniowi uprząż. W muzeum początkowo interesowałem się wydobyciem torfu. Coś nawet o tym napisałem w Koszalińskich Zeszytach Muzealnych. Wziąłem się też za sztukę ludową, m.in. za sprawą organizowanych przez województwa słupskie, gdańskie i bydgoskie co dwa lata konkursów Sztuka Ludowa Kaszub. Kiedy przyszedłem do pracy, to nasze zbiory rzeźby zajmowały w magazynie ledwie jedną półkę. Trochę mieliśmy Saksona, Zwolakiewicza i Licy. W sumie ok. 30 prac. Uważałem, że jak się da, to trzeba rozwijać kolekcję. Zwłaszcza że twórców mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Były też całkiem niezłe pieniądze na zakupy. Wtedy też zajęliśmy się, nie tak znowu znanym i uznanym jeszcze, Józefem Chełmowskim.

Z tych zainteresowań zrodził się twój doktorat. Poświęciłeś go głównie współczesnym przejawom sztuki ludowej.

Jeszcze na studiach, chyba jako jedyny z roku, chciałem się zajmować Kaszubami. Pani prof. Kucharskiej bardzo się to podobało i namawiała mnie, bym potem robił coś w tym kierunku. Po studiach jeździłem do niej do Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, w ramach którego prowadziła swoje badania. Umówiliśmy się, że wezmę się za doktorat. Nie zdążyłem jednak, bo pani profesor zmarła. Na jakiś czas dałem sobie z tym spokój. Potem jednak w naszym muzeum pojawił się prof. Wojciech Łysiak. To u niego zająłem się pisaniem pracy doktorskiej poświęconej sztuce ludowej.

A wracając do naszej muzealnej kolekcji, to rzeźb z tych kilkudziesięciu uzbierało się do dziś grubo ponad tysiąc. Część pochodzi z projektu, jaki w ostatnich latach poświęcony był Józefowi Chełmowskiemu. Dostaliśmy na niego całkiem spore środki. Był też projekt związany z innymi twórcami.

Zaczęliśmy też badać estetyzację naszych wsi. W 2009 r. wybraliśmy ich 20 na bytowszczyźnie. Pojechali do nich fotografowie i robili jak najwięcej zdjęć, po kilkaset na jedną miejscowość. Te fotografie leżą sobie teraz i czekają na badaczy, którzy będą mogli np. za kilka lat porównać jakieś zjawiska, które zaszły, albo zająć się jakimś pojedynczym detalem. My mamy taką wizualną bazę. Druga część tego przedsięwzięcia była znacznie trudniejsza. Ludzie wpuszczali nas do swoich domów i myśmy fotografowali wnętrza. Robiliśmy taką dokumentację, jak u nas żyją. To nie takie proste przekonać kogoś, by się odkrył, pokazał coś intymnego, tzn. swoje mieszkanie, które niejako staje się obiektem badań.

W lipcu na stanowisku dyrektora muzeum zastąpisz Janusza Kopydłowskiego. Czego mamy się spodziewać po twoim szefowaniu?

Na początek zapewne najwięcej uwagi poświęcę centrum muzealno-społeczno-edukacyjnemu, które powstaje w Płotowie. Tam trwa budowa, potem trzeba będzie je urządzić i tchnąć w nie życie. Właśnie teraz wymagać więc będzie troski. Chcielibyśmy, by wszyscy w okolicy czuli, że ten ośrodek jest dla nich. Samorządy, organizacje, instytucje, koła gospodyń, grupy ludzi, itd. Nie chcemy, by ktoś miał wrażenie, że skoro muzeum to zbudowało, to tylko ono będzie korzystać. Zależy nam, by wytworzyło się poczucie wspólnego dobra. Wiem, że to trudne, ale spróbujemy. Chcę też, by nasze muzeum nabrało bardziej zamkowego charakteru.

To znaczy?

Specyfika takiej placówki polega na tym, że odtwarza się również stare wnętrza.

Czy to oznacza, że wszystkie sale wystawiennicze przejdą przemianę?

Nie. Chodzi nam o pierwsze piętro. Jego wnętrza mają nawiązywać do czasów krzyżackich i panowania Gryfitów poprzez odpowiednie wyposażenie i wystrój. To będzie się też wiązało z ograniczeniem liczby wystaw czasowych, bo dla nich pozostanie tylko drugie piętro.

A co z koncertami Muzyka na zamku, przecież one odbywają się właśnie na I piętrze?

Z nich nie rezygnujemy. Będziemy też nadal wydawać „Nasze Pomorze”, ale chcielibyśmy podnieść jego rangę, tzn. doprowadzić do tego, by znalazło się na liście filadejfijskiej, bo to przyciąga naukowców do publikowania w nim. Będziemy też nadal organizować konferencje kaszubologiczne i archeologiczne, warsztaty antropologiczne. Chcemy też unowocześnić stałą ekspozycję etnograficzną na parterze. Myślimy też o połączeniu wystaw archeologicznych, tej z zamku z tą w wieży dawnego kościoła św. Katarzyny przy Placu Garncarskim. Z kolei w baszcie młyńskiej na zamku stworzylibyśmy salę rycerską z prawdziwego zdarzenia, a pod nią odtworzymy mieszkalne krzyżackie wnętrze. Nie wszystko jednak na raz, bo nie starczy czasu ani pieniędzy.

Rozmawiał P.D.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do