
W Kłącznie podczas prac ziemnych na jednej z prywatnych posesji znaleziono 50-kilogramową bombę lotniczą. Ewakuowano mieszkańców z ponad 20 domów. Mimo że niewybuch w ziemi przeleżał ponad 76 lat, dotarliśmy do świadka, który pamięta okoliczności, w jakich bomba została zrzucona.
27.08. na metalowy owalny przedmiot metr pod ziemią trafiono podczas wykonywania wykopu pod przewód energetyczny. Pracowano na jednej z posesji sąsiadującej z remizą w Kłącznie. Kopiący nieświadomi niebezpieczeństwa wydostali przedmiot. Po oczyszczeniu okazało się, że najprawdopodobniej mieli do czynienia z bombą lotniczą. Zabezpieczono miejsce i zawiadomiono saperów. Wojskowy konwój pojawił się w Kłącznie w sobotę rano. Przy pomocy strażaków z miejscowego OSP i policjantów ewakuowano mieszkańców w promieniu 300 m. Dopiero gdy wszyscy znaleźli się w bezpiecznej odległości, do pracy przystąpili żołnierze. - Z powodu gęstej zabudowy ewakuowano mieszkańców z ponad 20 domostw. Saperzy bez większych problemów podjęli ważącą 50 kg bombę lotniczą z czasów II wojny światowej. Jeszcze tego samego dnia niewybuch został zdetonowany - mówi Tomasz Dettlaff, rzecznik prasowy I Batalionu Zmechanizowanego w Lęborku.
Skąd wzięła się bomba lotnicza w niewielkiej kaszubskiej wsi nad jeziorem Kłączno? - To był koniec lutego albo początek marca. Miałem wtedy niecałe 10 lat. Słyszałem, jak tata mówił, że Ruscy są już w Chojnicach. Radzieckie samoloty prawie codziennie nadlatywały od strony Chojnic. Leciały nad jeziorem, tuż nad naszymi głowami. Wyraźnie było słychać warkot ich silników. Zawsze kierowały się w stronę Bytowa. W tym czasie w naszej wsi było pełnio żołnierzy, Litwinów i Łotyszy służących w niemieckiej armii. Zakwaterowani byli po domach, w prawie każdym gospodarstwie. U sąsiada, Peplińskiego, stał czołg, u Tempskich zorganizowali kuchnię. Mój ojciec też musiał oddać dwa pokoje w naszym domu. Urządzono tam izbę chorych, opatrywano rannych i szczepiono żołnierzy. Pod koniec lutego we wsi zrobiło się jeszcze ciaśniej. Z Bytowa do Kłączna przyprowadzili całą dużą grupę młodych chłopaków..., to byłe same srele. Wszyscy w cywilnych ubraniach. Rozlokowali ich po stodołach. Rano wszyscy byli już w mundurach. W Kłącznie zrobiło się jak w ulu od wojska, sprzętu i koni, które codziennie gnali do jeziora na pojenie. Ludzie ze wsi coraz bardziej się bali, że ktoś po nas przyjdzie i zabierze do lagru. Gdy front się zbliżał, każdy dla siebie przygotował bunkier w lesie, aby w razie czego się skryć. Wszyscy byli ubrani i przygotowani, by wstać i uciekać. Pamiętam to jak dziś. Pewnego dnia wyszedłem rano z domu i zobaczyłem ojca biegnącego przez podwórko. Krzyczał przeraźliwie, aby się chować i paść na ziemię. Nad sobą zobaczyłem nisko lecący samolot. Przerażony schowałem się. Później okazało się, że niemieckie wojsko ćwiczyło na swojej strzelnicy położonej za wsią, po prawej stronie przy drodze z Kłączna do Studzienic. Gdy zobaczyli radzieckie samoloty lecące w stronę Bytowa, zaczęli do nich strzelać. Piloci zauważyli ich i zawrócili. Już po chwili zaczęli do nich „sypać z karabinów” - opowiada Klemens Wrycz Rekowski z Kłączna. Wtedy nad miejscowością rozpętała się prawdziwa bitwa.
- Samoloty latały nad wsią i strzelały do czego popadnie. Ludzie uciekali w popłochu i kryli się gdzie kto mógł. Ojciec krzyknął do mnie „Do mity!”. Wskoczyliśmy do kopca z brukwią. Wujek Jan leżał pod chlewem i obserwował, gdzie latają samoloty. W pewnym momencie jeden nadleciał od strony jeziora nad nasze podwórko i zrzucił bombę, spadła za chlewem i zamiast wybuchnąć odbiła się od ziemi, urwała czubek rosnącego obok jasionu i kręcąc się, spadła kilkadziesiąt metrów za naszym domem. Inna poleciała nieco bliżej jeziora prosto w oborę z pruskiego muru, który wyleciał w powietrze. Z tego co pamiętam, to jedyny dom, który poważnie ucierpiał w tym nalocie na Kłączno. Jedna bomba jeszcze wybuchła koło szkoły, ale tam oprócz leja nic złego nie wyrządziła. Być może ta odnaleziona teraz była kolejną, która nie zadziałała. Po wojnie we wsi leżało więcej takich cielaków, niewybuchów, które przygotowane na Bytów przypadkiem zostały zrzucone na nasze Kłączno. Jedna bomba jeszcze po wojnie zaryta w ziemi leżała na podwórku u Szrederów. Niektóre bomby na szczęście nie zadziałały, być może zostały zrzucone ze zbyt niskiej wysokości - rozważa K. Wrycz Rekowski, jeden z ostatnich świadków bitwy, która rozegrała się 76 lat temu nad Kłącznem. Jej dowodem jest ostatnie znalezisko. - Miałem wtedy niecałe 10 lat, ale pamiętam te wydarzenia, jakby się działy dziś. Po tym bombardowaniu i ostrzale we wsi zapanował strach. Ludzie nie chcieli dłużej czekać. Większość postanowiła ukryć się w lesie, w wykopanych i zamaskowanych ziemiankach. Spali tam w nocy, w dzień zaglądając, co się dzieje we wsi. Ja postanowiłem zostać z ojcem w domu. Pilnowaliśmy gospodarstwa, krów i koni - opowiada K. Wrycz Rekowski. To nie był jedyny wojenny incydent, który pamięta. - Wycofujące się przed Ruskimi, niemieckie wojsko zniszczyło jeden z radzieckich czołgów. Maszyna przez długie lata stała na obrzeżach wsi. Miejscowi przez jakiś czas wykręcali z czołgu różne rzeczy, nawet łożyska, które przydawały się w gospodarstwie - opowiada K. Wrycz Rekowski.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!