Reklama

Ukończył ponad 600 biegów, pokonując dystans większy niż obwód Ziemi. Kryspin Garski i jego 30-letnia przygoda z bieganiem

06/03/2022 17:20

Ukończył ponad 600 biegów, pokonując dystans większy niż obwód Ziemi. Gdy minęło 30 lat od jego pierwszego startu, postanowił udać się do 8 miejsc, w których rozpoczynał swoją przygodę z joggingiem i pobiec tam jeszcze raz. Kryspin Garski dzieli się wspomnieniami ze swojego biegowego życia i zachęca innych, by dali się „zarazić bieganiem”.  

Moja przygoda z bieganiem rozpoczęła się dokładnie 18 maja 1991 r. Jednak sport, mimo że przez małe, a nawet malutkie „s”, towarzyszył mi od najmłodszych lat, i to dosłownie tych najmłodszych. Bardzo dobrze pamiętam, jak moi rodzice często opowiadali znajomym: „Jak wracaliśmy od dziadków nawet o północy, a Kryspin miał wtedy 3, może 4 latka, musiał wziąć piłkę i chociaż dwa razy kopnąć nią o ścianę!” I tak było przez całe dziecięce i młodzieńcze lata. Piłka, piłka i jeszcze raz piłka. Oczywiście uczestniczyłem także w różnych innych szkolnych zawodach sportowych organizowanych na terenie Bytowa i w okolicy, ale w latach 90. to nie było nic szczególnego. Większość dzieciaków całe dnie spędzała na podwórkach i placach zabaw. A kopiących piłkę chłopców można było spotkać na każdym podwórku, trawniku czy innym kawałku wolnego placu, gdzie tylko dało się pograć w nogę. Moim ulubionym miejscem było „boisko na torach”, jak je nazywaliśmy. Spotykaliśmy się tam prawie codziennie. Raz było nas dziesięciu, innym razem tylko dwóch. Nieważne ilu, liczyło się to, że można było sobie chociaż postrzelać na bramkę.

Właśnie na „torach” poznałem pana Stanisława Leonika, który mieszkał nieopodal naszego boiska. Miejsce, które wybraliśmy na nasz Camp Nou, pan Stasiu wybrał na miejsce startu i mety swoich treningów. Któregoś dnia zaproponował, żebym z nim pobiegał. Pomyślałem, czemu nie?! Wytrzymałość nabyta w piłce i bardzo spokojne tempo pana Stasia, sprawiły że mogłem biec i biec. W ogóle nie przeszkadzał mi fakt że nie miałem odpowiednich butów do biegania, a może to dlatego, że po prostu nie wiedziałem, iż takie są potrzebne i w ogóle istnieją! Po kilku biegach po bytowskiej Smolarni, padła kolejna „oferta nie do odrzucenia”, wtedy już kolegi Stasia. „Może pobiegniesz 10 kilometrów na Grand Prix Bytowa?” - spytał. Oczywiście dwa razy mówić nie trzeba było i zamiast wystartować w biegu szkolnym na 1000 m, stanąłem na starcie swojej pierwszej „dyszki”. Niepełne sześć okrążeń wokół stadionu z metą na bieżni pokonałem w około 50 minut. Debiut bez żadnych rewelacji, ale dla mnie ogromna radość i satysfakcja. A co najważniejsze, bardzo mi się spodobało. Można by zapytać, co konkretnie się spodobało? Przecież nie wygrałem, nie pobiłem rekordu biegu, ani nic innego co mogłoby powalić na kolana. Ale dla mnie sam start, pokonywanie dystansu z tyłu za najlepszymi bez spoglądania na zegarek, na czas, jaki osiągnąłem, były dla mnie ogromnym przeżyciem. Na szczęście pierwszym i nie ostatnim związanym z bieganiem.

Bardzo ważne były też dwa następne starty. Bieg po plaży w Jarosławcu i Bieg Gochów w Bytowie. W pierwszym z nich byłem najmłodszym uczestnikiem i otrzymałem zegarek sportowy, który na pewno był dużym bodźcem do dalszego biegania. Natomiast pokonany dystans 20 kilometrów po kaszubskich górkach w Biegu Gochów [wówczas trasa wiodła z Bytowa przez Niezabyszewo, Sierzno, Udorpie z metą w Bytowie - przyp. red.], sprawił, że sympatia zmieniła się w prawdziwą miłość do biegania. Od samego początku trasę pokonywałem razem z kolegą z klasy Pawłem Grobelnym. Wzajemnie wspieraliśmy się i podnosiliśmy na duchu, mówiąc: „Damy radę”. No i daliśmy! Choć do dziś mam małego „kaca moralnego” po tym biegu. Na metę wbiegłem 7 sekund przed kolegą, z którym biegłem prawie 20 kilometrów. Dziś wiem, że zachowałem się nie fair. Po tylu latach biegania i startach w różnych miejscach i z różnymi ludźmi wiem, że na metę powinniśmy wbiec razem. Dziś na pewno bym tak zrobił! Czymś, co dodatkowo mnie zmotywowało do dalszego biegania, był moment, gdy zobaczyłem pierwszy komunikat z biegu, a tam kolegi i moje nazwisko. Tygodnik „Zbliżenia” miał patronat nad imprezą i opublikował listę wszystkich, którzy ukończyli tamten bieg. Oczywiście wyniki zachowały się do dziś!

Wiadomo nie od dziś, że młodzi ludzie robią wiele nieprzewidywalnych rzeczy w życiu, no i nie mogło być inaczej w moim przypadku! Trzy i pół miesiąca po Gochach, po namowach oczywiście Stasia Leonika, wystartowałem w Maratonie Warszawskim. Nie zdając sobie sprawy, czym jest dystans 42 kilometrów, bez odpowiedniego przygotowania i sprzętu, pojechałem do stolicy. Niewiele brakowało a nie otrzymałbym upragnionego numeru startowego. Organizatorzy nie chcieli mnie dopuścić do startu, tłumacząc że jestem za młody. W maratonie mogą startować tylko osoby pełnoletnie, a ja miałem dopiero 15 lat! Na szczęście miałem ze sobą pismo od rodziców, którzy wzięli za mnie pełną odpowiedzialność oraz pomoc Stanisława Majkowskiego, który interweniował u dyrektora biegu. To wystarczyło i mogłem stanąć na starcie. Sam bieg był niesamowitym przeżyciem i kosztował mnie wiele sił, ale udało się. Przed samym startem i w trakcie biegu, uświadomiłem sobie w jak kiepskim obuwiu biegam. Ponadto przed wyjazdem zginęła moja ulubiona koszulka i musiałem pożyczyć od wujka jego ulubioną, kolorową. Ale dzięki niej i urządzeniu video, na które mama nagrała program Sportowa Niedziela, mogłem się zobaczyć podczas krótkiej relacji z biegu!

Mógłbym tak opisywać każdy bieg, ale kto to będzie czytał, przecież każdy bieg wygląda podobnie. Start, bieg i meta. Start, bieg i meta - nuda! Na starcie 100, 200 osób. Czasami tylko kilku ruszało nas na trasę, a innym razem kilka tysięcy. Jeżeli chodzi o te kilka tysięcy, to może warto wspomnieć o Maratonie Berlińskim w roku 1998. Przez siedem lat startowałem w wielu miastach, ale dopiero w Berlinie zobaczyłem jak wygląda prawdziwy maraton na wysokim poziomie. Przeogromna liczba stoisk z obuwiem, odzieżą, odżywkami i wszystkim tym, co jest związane z joggingiem. Do tego na starcie ponad 21 tysięcy osób. Byłem bardzo podekscytowany. Tłumy na starcie spowodowały, że na trasę ruszyliśmy 2 minuty od strzału startera. Przez cały dystans 42 kilometrów i 195 metrów dopingowali nas kibice, leciała muzyka z głośników, a na żywo grały niezliczone zespoły muzyczne. Do tego co 5 kilometrów punkty odżywcze, kontrolne pomiary czasu, a co 2 kilometry toalety. Dziś to norma, ale wtedy to wszystko zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Na mecie każdemu zawodnikowi wręczano medale. Jako że byłem już szczęśliwym „posiadaczem” dwóch synków, 3-letniego Jakuba i rok starszego Dawida, musiałem zorganizować oczywiście dwa medale. Bo jak tu dać medal z zagranicy tylko jednemu dziecku?! Każdy rodzic wie, że taki numer by nie przeszedł! Zdjąłem więc swój medal, schowałem pod koszulkę i podszedłem po drugi, ale zaraz usłyszałem: „Nein zwei medal!”, czy coś w tym stylu. Ale oczywiście „Polak potrafi” i kilkanaście metrów dalej zorganizowałem drugi medal dla chłopców. Maraton ukończony i medale zdobyte, więc zadanie wykonane! Do tego mogłem się pochwalić, że brałem udział w maratonie, w którym padł rekord świata, który ustanowił wynikiem 2,06.05 h Brazylijczyk Ronaldo da Costa. Wynik ten dziś nie robi wrażenia, ale wtedy to było coś!

Mógłbym opisać jeszcze kilka biegów, tylko nie bardzo wiem, które do swojej opowieści wybrać. Na pewno bardzo miło wspominam udział w dziesięciu Pielgrzymkach Biegowych na Jasną Górę. I to nie tylko ze względu na włożony wysiłek, który był naprawdę ogromny. Na przykład podczas piątej pielgrzymki na ostatnim etapie pokonałem 73 kilometry. Nogi bolały mnie do tego stopnia, że całą wieczorną mszę musiałem siedzieć na podłodze! Natomiast w 2001 r. całą pielgrzymkę pokonałem z ręką w gipsie! Dużą wartość ma dla mnie znajomość z ludźmi, których poznałem przez te wszystkie lata pielgrzymowania. Symeon Byczkowski i Andrzej Żukowski, niestety, już odeszli z tego świata. „Szymek” był niezastąpionym „księgowym” pielgrzymki, czyli osobą, która liczyła wszystkim pielgrzymom pokonane kilometry, i jednym z najlepszych długodystansowców z naszego regionu. Andrzej natomiast, gdy któregoś roku nie mógł uczestniczyć w pielgrzymce, żeby nas pożegnać, wybiegł w nocy ze Sławna i dotarł około 7 rano do Bytowa! Pielgrzymowały z nami Jadwiga Wichrowska, obecnie uprawiająca nordic walking, uczestniczka ponad 100 biegów na 100 kilometrów oraz biegów 24-godzinnych, Basia Gil, pani po sześćdziesiątce, która również specjalizowała się w ultramaratonach, na pielgrzymce, między swoimi „piątkami”, siedziała w busie i robiła na drutach sweterek lub jakąś serwetkę. Niesamowita! No i oczywiście nie można nie wspomnieć o dwóch organizatorach Andrzeju Dolecińskim i księdzu Krzysztofie Szarym. Do tego Piotr, Czesiu, Marian, Jola, Zdzisiu, Józek, Sławek, Krzysiek, Jacek i wiele, wiele innych osób, z którymi spędziłem masę godzin na rozmowach o… prawie wszystkim. Nie mogę tu nie wspomnieć też o ludziach dobrego serca, którzy gościli nas pielgrzymów w swoich domach. Z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś! Dziękuję...

Wszystkie biegi, zarówno te wśród wielu tysięcy zawodników, jak i takie, w których biegałem z grupką przyjaciół, a bywało nawet, że sam stawałem na starcie (takie też były!), mają swoją osobną historię. Dystanse od 400 metrów do 42 kilometrów i 195 metrów, pokonywane w tempie od poniżej 3 minut na kilometr do nawet 16 minut na kilometr, często z grymasem na twarzy, dają ogromną radość! Wydawałoby się, że pokonywanie kilometrów na tych samych trasach mogłoby się nudzić, ale nic bardziej mylnego. Bieganie po Smolarni, ścieżce zdrowia, nasypie kolejowym czy innych trasach wygląda zupełnie inaczej o każdej porze roku. Śnieg, ogromny upał czy jesienna plucha, a nawet inna pora dnia, nadają biegowym szlakom piękno. Pokonywanie kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilometrów sprawia mi ogromną przyjemność i nie ma znaczenia w jakim tempie biegam. Ważne że biegam!!!

Przez 30 lat bawienia się bieganiem pokonałem około 50 tysięcy kilometrów. Jakiś już czas temu zacząłem więc drugi raz okrążać Ziemię. Ukończyłem ponad 600 biegów. Czy to dużo, czy mało? Sami oceńcie. Mimo że jestem amatorem i nigdy nie startowałem w mistrzostwach świata czy igrzyskach (właściwie to trochę szkoda), to mam kilka „małych” sukcesów, o których chętnie mówię. Reprezentuję nieformalny klub, któremu przyświeca hasło „Zarażamy Bieganiem”. Nie wzięło się to znikąd. Już od samego początku, tak jak Stasiu Leonik, również i ja zachęcałem do biegania swoich kolegów i koleżanki. Niestety, większość z nich „poległa” po kilku wyjściach, ale byli też i tacy, którzy biegali przez ładnych parę lat. Również moja siostra Magdalena, została „nakierowana” na bieganie i startowała przez długie lata, i to z niezłymi wynikami! Biegająca żona Joanna, teściowa Halina, która jest sporo po siedemdziesiątce i spokojnie pokonuje dziesięć kilometrów, a córka Martyna zdobyła między innymi Koronę Półmaratonów! No i moich trzech muszkieterów, czyli Dawid, Kuba i Kryspin (junior). Kuba jako 9-latek przebiegł test Coopera i zaliczył 2280 metrów. Później trochę się „popsuł” sportowo, ale może jeszcze wszystko naprawi? Dawid, najstarszy syn, może się pochwalić jednym z lepszych wyników w Bytowie w maratonie - 2,29.09 h. A ja nie złamałem trzech godzin! I najmłodszy z nich Kryspin, który jak tylko zaczął chodzić, został „zmuszony do biegania”. Dziś 13-latek zaczyna pomalutku trenować pod okiem Jarosława Ścigały. No, i znajomi i nie tylko znajomi, którzy zaczęli biegać tylko dlatego, bo widzieli, że ja biegam. To są właśnie moje największe sukcesy.

W ubiegłym roku minęło 30 lat od mojego pierwszego startu. Z tej okazji postanowiłem zaliczyć wszystkie biegi, które pojawiły się na mojej liście biegów ukończonych w 1991 r. Dokładnie tego samego dnia, w tym samym miejscu, na tej samej trasie, a kilka razy nawet o tej samej godzinie, stawałem na „starcie” imprez sprzed trzech dekad. W Bytowie cztery razy przebiegłem Grand Prix Bytowa i raz Bieg Gochów. Do tego Bieg po plaży w Jarosławcu, Maraton Warszawski i Bieg Rodła w Płotowie. Dorzuciłem jeszcze kilka biegów rocznicowych, takich jak na przykład „25 lat po wyjściu z wojska” (biegliśmy oczywiście z Wojska w gminie Lipnica do Bytowa), czy 40-lecie zespołu Metallica. Śmiało można powiedzieć „wspomnień czar!” W żadnym z tych biegów nie biegałem sam. Zawsze razem ze mną była żona Joanna, a w miarę możliwości moi przyjaciele i rodzina. Dziękuję, chociaż wiem, że mają już dość tych „rocznicowych bieganek”!

Na koniec chciałbym stwierdzić, że po to żeby zwiedzić kilkadziesiąt miast, miasteczek czy wsi i dla poznania tych wszystkich wspaniałych i niesamowitych ludzi, naprawdę warto zacząć biegać. Póki więc bieganie jest w modzie, to najpierw kupcie, a później załóżcie buty, spodenki, koszulkę i pobiegnijcie tam, gdzie Was nogi poniosą! Życzę wytrwałości, zdrowia i do zobaczenia na biegowych trasach.

Kryspin Garski

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do