
Z wójtem gm. Kołczygłowy Arturem Kalinowskim rozmawiamy o projektowanej modernizacji drogi z Kołczygłów do Trzebielina.
„Kurier Bytowski”: Chyba żadna z dotychczasowych inwestycji w gminie Kołczygłowy nie doczekała się takiego rozgłosu w kraju jak przebudowa powiatówki z Kołczygłów do Trzebielina...
Artur Kalinowski: Odkąd zostałem wójtem, dyskutowaliśmy o potrzebie modernizacji tej trasy. Na początku wzięliśmy się za drogę Wądół - Łubno. Kolejną jest Kołczygłowy - Kołczygłówki i potem aż do Trzebielina. Łączy ona drogę wojewódzką z krajówką, ale też jest mocno uczęszczana przez tych, którzy wzdłuż niej mieszkają, co widać podczas dojazdów do i z pracy. Ta droga moim zdaniem powinna zostać poszerzona przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa, np. w sytuacjach mijania się dwóch ciężkich samochodów, np. autobusów.
To potężna inwestycja, jej całkowity koszt należy liczyć na kilkadziesiąt milionów złotych i głównie z tego powodu potrwa kilka lat. Początkowo chcieliśmy przy okazji wytyczyć dodatkowo ścieżki pieszo-rowerowe. Niestety, na poziomie przygotowywania dokumentacji okazało się, że uda nam się to jedynie w samych Kołczygłowach do wysokości ul. Tuwima. Reszta trasy rowerowej to pieśń przyszłości.
Ścieżek rowerowych nie da się pogodzić ze starymi drzewami?
Może i by się dało, ale tu chodzi o koszty. A wracając do połączeń rowerowych, to wokół Kołczygłów mamy kilka miejscowości, które leżą bardzo blisko, stanowiąc z główną wsią gminy niemal jeden organizm: Barnowo, Radusz, Wierszyno, Jezierze i właśnie Kołczygłówki. W przyszłości wszystkie powinny zostać skomunikowane takimi ścieżkami z Kołczygłowami. Ludzie już dziś dojeżdżają rowerami, ale te drogi, w tym ta do Kołczygłówek, przy tym ruchu samochodowym, jaki mamy obecnie, nie są bezpieczne. A przecież mieszkańcy tych mniejszych miejscowości mają prawo do tego, by móc przemieszczać się komfortowo. Za wzmocnieniem transportu rowerowego przemawiają też względy ekologiczne. Rower nie wydziela spalin, a do jego wyprodukowania zużywa się nieporównanie mniej materiałów niż do auta. Pozostawia znacznie mniejszy ślad węglowy.
Czy rzeczywiście nie można nic zrobić, by zachować jak najwięcej drzew, a jednocześnie stworzyć bezpieczny rowerowy dojazd?
Na sprawę należałoby spojrzeć szerzej. Po pierwsze sądzę, że niektóre drzewa już dziś nadają się do wycinki ze względu na swój stan - są chore, stare. Inne ten los czeka za jakiś czas z tych samych względów. Może to będzie kilkanaście, może dwadzieścia lat... Po drugie jeżeli uważamy, że aleje są czymś wartościowym z różnych względów - historycznych, krajobrazowych, przyrodniczych czy innych - to oczywiście należałoby te wycięte zastąpić nowymi. Ale powinniśmy je sadzić tak, by pozwalały na modernizację drogi, a jednocześnie wytyczenie ścieżki rowerowej. Można też pomyśleć jeszcze inaczej.
To znaczy?
Najprościej byłoby wybudować nową drogę poza szpalerami drzew, a tą biegnącą obecnie między nimi przeznaczyć na trasę rowerową. Takie rozwiązanie byłoby możliwe poza miejscowościami, bo tam jest dosyć miejsca. W miejscowościach nie sądzę jednak, że to przejdzie ze względu na ciasnotę. Poza tym byłoby to bardzo, bardzo kosztowne. Należałoby wykupić grunty i podbudować kilometry całkiem nowej drogi.
Protestujący uważają, że należy zachować aleję...
To nie jest tak, że nam miejscowym te drzewa się nie podobają, że ich nie podziwiamy i nie doceniamy. One są żywe, zmieniają się, tak jak nasz krajobraz. Ale my tu też mieszkamy, niejako w ich cieniu. Obserwujemy, jak już po niewielkich wiatrach gałęzie zaczynają się łamać, zalegać na ulicach. Rozumiem tych, którzy zaglądają do nas od czasu do czasu. Oni widują te drzewa czasami, przez moment. Ale ten krajobraz jest żywy, i ludzie są jego częścią, nie mówiąc o tym, że ludzie go stworzyli, m.in. sadząc te drzewa. On się cały czas kształtuje, i trzeba w tym kształtowaniu też dojrzeć potrzeby człowieka, naszych ludzi. Pielęgnujmy ten krajobraz, zachowujmy z myślą o przyszłości, ale wszystkie jego elementy. Miejscowi nie mogą się czuć gorszymi, takimi, z którymi się nie rozmawia. Najgorzej, gdyby doszło do sytuacji, że jakaś ze stron powie „nie, bo nie”, nic się nie da. Trzeba wysłuchać argumentów wszystkich stron. Przeciąganie na siłę w jedną czy drugą stronę nic dobrego nie przyniesie. Raz jeszcze powtórzę: to jest twór żywy.
W sumie cieszę się, że teraz doszło do rozgłosu. W końcu nasze stanowisko - a zapewniam, że z bardzo wieloma rozmawialiśmy na ten temat - usłyszy więcej osób nie tylko na miejscu. Uważam, że nie tylko trzeba szukać rozwiązań w dialogu, ale i nagłaśniać to.
Dlaczego mocniej nagłaśniać?
Dziś te instytucje, które dofinansowują inwestycje drogowe, w zasadzie nie patrzą na wartość przyrodniczą drzew. Liczy się strona techniczna. A powinno być tak, że skoro uznajemy aleje za wartościowe, to należałoby stworzyć dofinansowania, które pozwalają je chronić, a jednocześnie modernizować nasze trasy. Tym bardziej że to może wiązać się z większymi kosztami.
Nasza gmina posiada duże walory przyrodnicze, krajobrazowe. Jednocześnie jesteśmy normalnie funkcjonującym samorządowym organizmem. Do zadbania mamy szkoły, przedszkola, gospodarkę wodno-ściekową, kulturę itd. Musimy nie tylko to wszystko utrzymać, ale i rozwijać. Na to potrzeba pieniędzy. Przy współczesnych dofinansowaniach i tym, co sami uzyskujemy, nie stać nas na każde rozwiązanie. Życzyłbym sobie, żeby takie dodatkowe wsparcie się gdzieś znalazło. Tym bardziej że z naszej przyrody i krajobrazu korzystają nie tylko miejscowi. To wspólne dobro i walor. I mam nadzieję, że ci, którzy w tej chwili protestują, to zrozumieją.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!