
Angelika Cichocka wróciła na bieżnię po prawie dwuletniej przerwie i pokazała, że znów ma w sobie moc. Wyglądało, że w sezonie olimpijskim najbardziej utytułowana bytowska lekkoatletka może sporo zwojować. Jej przygotowania i plany startowe - tak jak innych sportowców - brutalnie zweryfikowała światowa pandemia koronawirusa.
„Kurier Bytowski" - Jak się trzymasz w dobie pandemii?
Angelika Cichocka - Radzę sobie. Zabrzmi przewrotnie, ale wręcz brakowało mi takiego czasu. Zwolniłam trochę, życie generalnie zwolniło. Znajduję czas na to, na co wcześniej go nie miałam.
Faktycznie, brzmi pozytywnie.
Zawsze myślę pozytywnie. Obecną sytuację trzeba po prostu przetrwać i jak najwięcej z niej wyciągnąć dobrych rzeczy. Innej rady nie ma.
A miałem wrażenie, że ostatnie miesiące Cię nie oszczędzały. Najpierw rozstanie z trenerem Tomaszem Lewandowskim, teraz pandemia koronawirusa, przez którą cały świat sportu stanął w miejscu.
Zdążyłam się już nauczyć, że życie nie szczędzi nam trudności i kryzysowych sytuacji. Podchodzę do tego tak, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Trzeba przyjąć to na klatę i sobie z tym radzić. Zwłaszcza że nie mamy wpływu na to, co się obecnie dzieje. Możemy jedynie dbać o zdrowie swoje i najbliższych. Reszta schodzi na dalszy plan.
Pandemia pokrzyżowała wszelkie plany na ten sezon.
Z jednej strony dobrze, że odwołano imprezy, w tym Igrzyska Olimpijskie. Są kraje, gdzie przepisy w trakcie kwarantanny są naprawdę restrykcyjne i sportowcy nie mogliby się odpowiednio przygotować. Śledzę innych biegaczy w mediach społecznościowych. Każdy robi, co może żeby się przygotować, ale nie wszędzie możliwości są równe. A sportowcy to ludzie, którzy wszystko mają szczegółowo zaplanowane (śmiech).
Nie zaskoczyła Cię decyzja o odwołaniu Igrzysk Olimpijskich?
Pojawił się smutek, bo każdy sportowiec nastawiał się na ten 2020 rok od dawna. To było w nas bardzo silnie zakodowane, to był główny cel, który obraliśmy kilka lat wcześniej. To były jednak chwilowe emocje, bo szybko trzeba było wrócić na właściwe tory i robić „swoje".
Zdążyłaś zaliczyć w tym sezonie dwa starty...
Dokładnie. Wystartowałam na 1000 m w mityngu w Birmingham oraz na 1500 m w mistrzostwach Polski w Toruniu.
W mistrzostwach Polski wygrałaś, ale zostałaś zdyskwalifikowana...
Nie było to przyjemne, bo medal to medal. Wygrałam bieg, ale w pewnym momencie nadepnęłam na linię. Przepisy przepisami, ale to sędziowie podejmują ostateczną decyzję. Protest nie przyniósł skutku.
Po biegu podkreślałaś, że najważniejszy jest fakt, że znów możesz biegać bez bólu.
Ważny był już sam powrót na bieżnię. Naprawdę, przed startem byłam przerażona, choć przecież trochę już biegam (śmiech). Po dwóch latach przejść i walki z kontuzjami, radość z powrotu była ogromna i przykryła żal.
Jak długa była przerwa?
W 2018 roku biegałam rzadko, do tego z wielkim bólem. Z kolei w 2019 roku było już tak kiepsko, że nie zanotowałam ani jednego startu.
Z jaki kłopotami zdrowotnymi się zmagałaś?
Generalnie, bieganie sprawiało ból. Lekarze długo nie potrafili znaleźć przyczyny. Rezonans magnetyczny wykazał zmiany w stawie biodrowym i padło hasło „operacja". Miałam jednak świadomość, że stawy biegaczy wyczynowych zawsze wykazują większe zużycie, do tego wewnątrz czułam, że nie tędy droga. Postanowiłam więc zasięgnąć opinii zagranicą u znanego specjalisty Hansa-Wilhelma Müllera-Wohlfahrta.
To lekarz znany ze współpracy z piłkarzami Bayernu Monachium.
I to był strzał w dziesiątkę. Szybko doszedł do wniosku, że ból był powodowany kłopotami z kręgosłupem, a to rzutowało na stawy i mięśnie. Okazał się świetnym specjalistą, ale też przesympatycznym człowiekiem. W tym trudnym dla mnie czasie dodawał otuchy, dał nadzieję. Pamiętam, jak powtarzał „Spokojnie Angie, do startu w Tokio będziesz gotowa" (śmiech). Za każdym razem na leczenie do Monachium jechałam z uśmiechem na twarzy.
Wyraźnie słychać optymizm.
Dzięki niemu nareszcie wiedziałam, co jest nie tak. A po drodze odwiedziłam tylu lekarzy... W każdym razie teraz jest dobrze. Tak naprawdę więcej będę mogła powiedzieć dopiero przy regularnych startach na wysokim poziomie. Wierzę, że najgorsze już za mną, że diagnoza jest słuszna i nareszcie będę mogła pracować na maksymalnych obrotach.
Czyli cel, Igrzyska Olimpijskie, nie znika z horyzontu.
Oczywiście, że nie. Proces rehabilitacji w pewnym sensie nadal trwa, ale robię wszystko, żeby dobrze się przygotować i walczyć o start w Igrzyskach Olimpijskich.
A sprawa między trenerem Tomaszem Lewandowskim a PZLA już zamknięta?
Temat zamknięty. Przeszłam pod skrzydła męża, Tadeusza Zblewskiego (śmiech). To stało się dość naturalnie, bo Tadek był ze mną we wszystkich najważniejszych momentach w karierze. Będę też pracowała z trenerem kadry narodowej Piotrem Rostkowskim.
Nie żal Ci tych wszystkich lat w Lewandowski Team?
Pewnie, że trochę żal, bo to aż 6 lat, ale nie było wyjścia z tej sytuacji. Jak mówiłam wcześniej, nic się nie dzieje przypadkowo. Wychodzę z założenia, że wszystko, co nas spotyka, dokądś prowadzi, a ze złego może wyniknąć coś dobrego.
I jak idzie współpraca z trenerem-mężem?
Czasami mamy inne wizje odnośnie treningu, ale trzeba sobie zaufać w stu procentach. To działa w obie strony. Na początku było nieco dziwnie, bo to w końcu mój mąż, ale szybko udało się to poukładać w głowie. Na treningu jest moim trenerem i podporządkowuję się mu.
I mówisz, że da się to pogodzić?
Gdybyśmy myśleli inaczej, nie wchodzilibyśmy w to. Czerpiemy z doświadczeń, obserwacji. Ustalamy plan treningowy, ja go zatwierdzam (śmiech). Prawda jest taka, że to Tadek decyduje, ale jednocześnie słucha mnie, jako zawodniczki.
Czyli, jak o coś na treningu się posprzeczacie, to potem przy obiedzie talerze po kuchni nie latają?
To nie w moim stylu. Poza tym Tadek nie doprowadza mnie do takiego stanu (śmiech).
Domyślam się, że pracujecie w domowym zaciszu. Do niedawna mogłaś biegać w terenie, ale po wprowadzeniu kolejnych obostrzeń jest to już niemożliwe.
W tym momencie skórę ratuje mi bieżnia elektryczna. Mam też rowerek stacjonarny. Lubię urozmaicać trening, dlatego każdy dzień jest inny. Robię interwały, podbiegi, a nawet trening siłowy, bo mam w domu ciężarki.
Sprzętu wam nie brakuje?
Jesteśmy nieźle wyposażeni. Oczywiście, nie mamy wszystkiego, ale naprawdę wystarczy trochę fantazji i bez profesjonalnego sprzętu można zrobić solidny, profesjonalny trening każdej partii mięśni.
W mediach społecznościowych zobaczyłem, że w salce, w której trenujesz, masz namiastkę lasu (śmiech).
Zapewne chodzi Ci o fototapetę. W pewnym sensie jest to substytut biegowej scenerii. Było trochę więcej czasu, więc postanowiliśmy wytapetować ścianę. To zdjęcie, które zrobił w listopadzie ubiegłego roku podczas zgrupowania kadry w Jakuszycach zrobiła koleżanka z kadry, Joasia Jóźwik. Zachwyciłam się tym widokiem.
Na profilu facebookowym widziałem też, że masz czworonożnego partnera do biegania.
Tajga to w zasadzie pełnoprawny członek naszej rodziny. Towarzyszy mi niemal w każdym treningu w terenie. W ogóle jestem wielką miłośniczką zwierząt.
Takiego partnera nie zabiegasz chyba nawet Ty.
Oj, na początku bywało różnie (śmiech). Gdy robiłam mocny, długi trening, Tajga była bardzo zmęczona. Z czasem jednak złapała trochę kondycji. Ciągle jednak, gdy mam w planie naprawdę wyczerpujący trening, zostawiam ją w domu.
Jaka to rasa?
Border Collie. To bardzo inteligentne i wymagające psy. Trzeba ostrożnie je prowadzić, bo mają mnóstwo energii, przy czym Tajdze nie wystarczy wyłącznie trening fizyczny. Na równi łaknie aktywności psychicznej, dlatego sporo czasu spędzamy na zabawie i psich zagadkach, na przykład z chowaniem smakołyków i szukaniem ich. Trochę musiałam poznać psi behawioryzm, żeby zrozumieć jej potrzeby.
Więcej czasu dla pieska, ale przede wszystkim rodziny i przyjaciół to chyba jedyny pozytyw całej tej sytuacji?
Tajga jest największym wygranym tej sytuacji (śmiech). Czasu dla bliskich rzeczywiście jest więcej i trzeba go wykorzystać. Zauważ, że o tej porze niemal zawsze byłam na zgrupowaniach wysokogórskich, jak choćby w Kenii i Etiopii. Ważne, że teraz mogłam na święta być w domu.
Wielkanoc udało się spędzić z rodziną?
Może nie bezpośrednio, bo przez pandemię kontakt jest ograniczony, ale we współczesnej dobie jest masa komunikatorów, więc była okazja nieco porozmawiać za ich pośrednictwem.
Dietę trzymałaś, czy było na słodko (śmiech)?
Co nieco tak, ale obżarstwa nie było. Wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem. Generalnie nie mam z tym najmniejszego kłopotu, bo zawsze trzymałam się zasad zdrowego żywienia. Kwestia przyzwyczajenia, więc nie jest to dla mnie trudne.
Dziękuję za rozmowę i życzę jak najszybszego powrotu do normalności.
Dzięki i wzajemnie.
Rozmawiał Daniel Zakrzewski
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!